[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Waćpan powinieneś się rozmówić z Ewką rzekła wszczynając na nowo rozmowę Ba-sia. Waćpan zgoła za mało z nią rozmawiasz, aż jej dziwno to bywa.Niedługo przed obli-czem pana Nowowiejskiego staniecie.Mnie samą niepokój chwyta.Powinniście się nara-dzić, jak sobie począć? Ja najpierw z waszą miłością chciałbym się rozmówić odrzekł dziwnym głosem Azja. To czemuż waść nie zaczynasz? Bo czekam na posłańca z Raszkowa.Myślałem, że go już w Jampolu znajdę.Co chwilago wyglądam. A co się ma posłaniec do rozmowy? Myślę, że owo on jedzie! odrzekł unikając odpowiedzi młody Tatar.I skoczył naprzód, lecz po chwili wrócił. Nie! to nie on! rzekł.W całej jego postaci, w mowie, w spojrzeniu, w głosie było coś tak niespokojnego i go-rączkowego, że ów niepokój udzielił się i Basi.Najmniejsze jednak podejrzenie nie postałodotąd w jej głowie.Niepokój Azji dał się doskonale wytłumaczyć bliskością Raszkowa igroznego ojca Ewki, jednakże Basi było czegoś tak ciężko, jakby o jej własne losy chodziło.Zbliżywszy się do sani przez kilka godzin jechała w pobliżu Ewki rozmawiając z nią oRaszkowie, o starym i młodym panu Nowowiejskim, o Zosi Boskiej, wreszcie o okolicy, któ-ra stawała się coraz dzikszą i straszniejszą pustynią.Była ona po prawdzie pustynią zaraz zaChreptiowem, ale tam przynajmniej od czasu do czasu podnosił się na widnokręgu słup dymuoznajmujący jakiś chutor, jakąś osadę ludzką.Tu nie było nigdzie śladów człowieka i gdybyBaśka nie wiedziała, że jedzie do Raszkowa, gdzie żyją ludzie i stoi załoga polska, mogłabymniemać, że wiodą ją gdzieś w nieznane pustynie, do cudzych ziem, na kraniec świata.Rozglądając się po okolicy wstrzymywała mimowolnie konia i wkrótce została w tyle zasaniami i oddziałem.Azja przyłączył się do niej po chwili, a że okolicę znał dobrze, więc jąłjej wskazywać rozmaite miejsca, wymieniając ich nazwy.Nie trwało to jednak długo, bo ziemia poczęła dymić.Zima nie miała widocznie w tej po-łudniowej stronie tej samej, co w lesistym Chreptiowie, mocy.Leżało wprawdzie nieco śnie-gu w wądołach, rozpadlinach, na krawędziach skał, a także i na obróconych ku północy upła-203zach wzgórz, ale w ogóle ziemia nie była nim pokryta i czerniała chaszczami lub połyskiwaławilgotną, zwiędłą trawą.Z tych to traw podnosił się teraz lekki, białawy opar i rozciągał się tuż przy ziemi, czyniącw dalekościach podobieństwo wielkich wód wypełniających doliny i szeroko rozlanych porówninach; następnie opar ów podnosił się coraz wyżej ku górze, zakrywając blask słonecznyi zmieniając pogodny dzień na mglisty i posępny. Jutro deszcz będzie rzekł Azja. Byle nie dziś.Jak daleko jeszcze do Raszkowa?Tuhaj bejowicz popatrzył na najbliższą, zaledwie widną już wśród mgły okolicę i od-rzekł: Stąd już bliżej do Raszkowa niż z powrotem do Jampola.I odetchnął głęboko, jak gdyby wielki ciężar spadł mu z piersi.W tej chwili tętent konia rozległ się od strony oddziału i jakiś jezdziec zamajaczył w tu-manie. Halim! Poznaję go! zawołał Azja.Rzeczywiście był to Halim, który dopadłszy Azji i Basi zeskoczył z bachmata i począł bićczołem w strzemię młodego Tatara. Z Raszkowa? spytał Azja. Z Raszkowa, panie mój! odpowiedział Halim. Co tam słychać?Stary podniósł szpetną, wychudzoną od niesłychanych trudów głowę ku Basi, jakby chciałspytać, czy może przy niej mówić, lecz Tuhaj bejowicz rzekł zaraz: Mów śmiele! Wojska wyszły? Tak jest, panie.Garść została. Kto powiódł? Pan Nowowiejski. Piotrowicze zaś wyjechali do Krymu? Już dawno.Ostały tylko dwie niewiasty i stary pan Nowowiejski z nimi. Gdzie Kryczyński? Na drugiej stronie rzeki.Czeka! Kto z nim jest? Jest Adurowicz ze swoim ściahem.Obaj ci głową do strzemienia biją, synu Tuhaj be-jowy, i pod rękę twoją się oddają oni i wszyscy, którzy jeszcze nie nadążyli. Dobrze! rzekł z ogniem w oczach Azja. Leć do Kryczyńskiego natychmiast i każ im,by zajmowali Raszków. Wola twoja, panie!Po chwili Halim skoczył na konia i zniknął, jak widmo w tumanie.Straszny i złowrogi blask bił od twarzy Azji.Chwila stanowcza, chwila oczekiwana,chwila największego dla niego szczęścia nadeszła.Serce biło mu jednak tak, że tchu mubrakło.Czas jakiś jechał w milczeniu koło Basi i dopiero gdy poczuł, że głos go nie zawie-dzie, zwrócił ku niej oczy niezgłębione a świetliste i rzekł: Teraz mi rozmówić się szczerze z waszą miłością. Słucham odrzekła Basia patrząc na niego pilnie, jak gdyby chciała czytać w jego zmie-nionej twarzy.204ROZDZIAA XXXVIIIAzja przysunął swego konia do dzianeta Basi tak blisko, że niemal strzemieniem dotknąłjej strzemienia, i jeszcze kilkanaście kroków jechał w milczeniu.Przez ten czas starał sięuspokoić do reszty i dziwił się, dlaczego,ten spokój z takim wysiłkiem mu przychodzi, skoroBasię miał w ręku, skoro nie było już żadnej siły ludzkiej, która zdołałaby była mu ją odjąć.Ale on sam nie wiedział, że w duszy jego, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu i mimoprzeciwnej oczywistości, tliła jakaś skra nadziei, że pożądana niewiasta odpowie mu wza-jemnością.Jeśli zaś ta nadzieja była słaba, to natomiast pragnienie, aby to się stało, było taksilne, że potrząsało nim jak febra.Nie otworzy ta pożądana rąk, nie rzuci mu się w ramiona,nie powie tych słów, o których śnił po nocach całych: Azja, jam twoja! nie zawiśnieustami na jego ustach o tym wiedział.Ale jak przyjmie jego słowa? Co powie? Czy straciczucie wszelkie, jak gołąb w pazurach drapieżnika, i pozwoli mu się tak chwycić, jak właśniegołąb bezradny oddaje się jastrzębiowi.Czy będzie żebrać o miłosierdzie łzami, czy krzykiemprzestrachu napełni tę pustynię? Czy stanie się od tego wszystkiego coś więcej, czy cośmniej?.Takie pytania wichrzyły się w głowie Tatara.A przecie przyszedł czas, w którymtrzeba odrzucić udawanie, pozory i pokazać jej prawdziwą, straszną twarz.Ot, strach! ot,niepokój! ot, chwila jeszcze i spełni się wszystko!Wreszcie jednak ta duszna trwoga poczęła zmieniać się w Tatarze w to, w co zmienia sięnajczęściej trwoga dzikiego zwierzęcia, to jest we wściekłość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|