[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Książę Władczy wyznaczył nagrodę za schwytanie lub uśmiercenie rebe-lianta i zdrajcy.Cierń Spadająca Gwiazda przemyślnie umykał łowcom.Podnosiłobrońców księstw nadbrzeżnych na duchu, umacniając ich w wierze, że prawo-wity król żyje i powróci, by poprowadzić swój lud do zwycięstwa nad szkarłatny-mi okrętami.Drobniejsza szlachta, pozbawiona nadziei na jakąkolwiek pomoc od króla Władczego, chciwie chłonęła owe słowa pocieszenia.Niczym grzyby podeszczu pojawiały się pokrzepiające pieśni i nawet pospolity lud powtarzał z na-dzieją, że król, obdarzony talentem Mocy, powróci, by ocalić poddanych, a wrazz nim przybędą Najstarsi.* * *Póznym popołudniem zaczęli się zbierać uczestnicy karawany.Byk i konienależały do małżeństwa, które nadjechało wozem ciągniętym przez parę wołów.We dwoje rozpalili własny ogień, osobno ugotowali strawę i wydawali się za-dowoleni z własnego towarzystwa.Mój pracodawca przybył znacznie pózniej,nieco podchmielony wytężał wzrok, żeby dojrzeć, czy dobrze zadbałem o stado.195Przyjechał na wozie o wysokich kołach, ciągniętym przez silną klaczkę o imie-niu Grzechotka, którą natychmiast powierzył mojej opiece.Oznajmił mi, że nająłjeszcze jednego pastucha, zwanego Chucherko.Miałem zaczekać na jego przyby-cie i pokazać mu, gdzie są owce.Westchnąłem ciężko na myśl o długiej podróżyw towarzystwie gaduły, ale nie zamierzałem się skarżyć.W następnej kolejności przybyło weselsze towarzystwo trupa wędrownychaktorów kukiełkowych, podróżująca w barwnym wozie ciągnionym przez parętarantowatych koni.W jednym boku wozu wycięto okno, które można było wy-korzystywać jako scenę.Mistrz marionetek miał na imię Jar.Było z nim trojeuczniów, jeden czeladnik oraz pieśniarka, która dołączyła do teatralnej trupy naczas podróży.Nie rozpalili własnego ognia.Nocowali w domku właścicielki za-gród; wkrótce ożywili go swoją obecnością śpiewem i klekotem drewnianychlalek opróżniając liczne kufle piwa.Potem zjawiło się dwóch wozniców na wozach załadowanych starannie opa-kowaną porcelaną i wreszcie przewodnik karawany kobieta o włosach przy-prószonych siwizną, przytrzymanych skórzaną, zdobioną paciorkami opaską.Wy-gląd przewodniczki od razu budził zaufanie, gdyż Opoka była kobietą naprawdępotężnie zbudowaną.Towarzyszyło jej czterech pomocników, dwoje było chybajej dziećmi.Owa piątka miała za zadanie nie tylko poprowadzić nas przez pu-stynię.Doskonale znali położenie wodopojów, wiedzieli, która woda jest czysta,a która kryje w sobie niebezpieczeństwo choroby, mieli nas bronić przed bandyta-mi, wiezli zapasową wodę oraz żywność, dobijali targu z ludami koczowniczymi,przez których pastwiska mieliśmy podążać.Ostatnia kwestia była równie ważnajak wszystkie inne, gdyż podróżni pędzący bydło i owce, wyjadające paszę nie-zbędną miejscowym stadom, nie byli na tej ziemi mile widziani.Przed wieczorem Opoka zebrała nas i powiedziała o tym wszystkim, a na ko-niec przypomniała, że ona i jej pomocnicy są w czasie podróży najwyższą władzą.Wymagają porządku i spokoju, nie tolerują złodziejstwa.Przewodniczka dokonujewszelkich ustaleń przy wodopojach oraz układa się z koczownikami.Jej decyzjesą jedynym obowiązującym prawem.Razem z innymi podróżnymi zgodnie wymamrotałem przyrzeczenie, że będęprzestrzegał tych zasad.Opoka wraz z pomocnikami sprawdziła, czy wozy nadająsię do podróży, czy zwierzęta są zdrowe oraz czy wszyscy mają odpowiedniąilość wody i pożywienia.Nasza trasa prowadziła zygzakiem od jednego wodopojudo następnego.Na wozie przewodniczki dostrzegłem kilka dębowych beczek nawodę, lecz mimo to Opoka nalegała, żeby każdy miał zapasy na własne potrzeby.Chucherko pojawił się o zachodzie słońca, gdy Szkopuł spał już snem spra-wiedliwego.Sumiennie pokazałem mu owce i wysłuchałem narzekań, że Szkopułnie wykupił nam miejsca w izbie.Noc była pogodna i ciepła, powiewał tylkolekki wietrzyk, więc naprawdę nie widziałem powodu do niezadowolenia.Niemówiłem nic, pozwoliłem pastuchowi skarżyć się tak długo, aż się tym zmęczył.196Ułożyłem się do snu tuż obok zagrody z owcami, na wszelki wypadek, gdybypodszedł jakiś drapieżnik.Chucherko natomiast poszedł drażnić swą skwaszonąminą trupę teatralną.Nie wiem, jak długo spałem.Po jakimś czasie sny rozsunęły się na boki, ni-czym zdmuchnięte przez wiatr kotary.Obudził mnie głos szepczący moje imię.Zdawał się dochodzić z bardzo daleka, lecz, zniewolony czarem, nie mogłem musię oprzeć.Jak błędna ćma, dostrzegłszy płomień, podążyłem ku zgubnemu bla-skowi.Cztery świece, ustawione na zwykłym drewnianym stole, płonęły jasno,ich zmieszane wonie balsamem kładły się na zmysły.Dwie wysokie pachniaływawrzynem.Dwie mniejsze roztaczały woń słodką i wiosenną. Fiołki pomyślałem. i coś jeszcze.Pochylała się ku nim jakaś kobieta, wdychając głęboko rozkoszne zapachy.Oczy miała zamknięte, twarz zroszoną potem.Sikorka.Znów wyszeptała moje imię. Bastardzie, och, Bastardzie.Dlaczego umarłeś, dlaczego mnie opuściłeś?Nie tak miało być.Miałeś mnie tu odnalezć, żebym ci mogła wybaczyć.Typowinieneś zapalić dla mnie te świece.Nie powinnam być teraz sama.Wciągnęła gwałtownie powietrze, jakby ją chwycił skurcz, jakby głębokimoddechem próbowała spłukać ból i strach. Wszystko będzie dobrze szepnęła. Wszystko będzie dobrze.Tak wła-śnie powinno to wyglądać.Chyba tak.Choć była to tylko mrzonka niesiona Mocą, moje serce wstrzymało rytm.Pa-trzyłem na Sikorkę w ubogiej chatce.Za ścianą szalała jesienna burza.Sikorkaściskała krawędz blatu, dziwnie przykurczona, wpół leżała na stole.Ubrana byłatylko w nocną koszulę, włosy miała mokre od potu.Z trudem chwyciła oddech,niczym ryba wyrzucona z wody, a potem krzyknęła, ale nie był to krzyk głośny,tylko cienki pisk jakby na więcej nie miała siły.Minęła dłuższa chwila, nim siętrochę podniosła.Miękko położyła dłonie na brzuchu.Zakręciło mi się w głowie.Sikorka była brzemienna.Doznałem niespodziewanego olśnienia.Pojąłem każde słowo ukochanej wy-powiedziane w czasie naszego rozstania, przypomniałem sobie dzień, gdy mniezapytała, co bym zrobił, gdyby się okazało, że nosi pod sercem moje dziecko.Too dziecku właśnie mówiła, gdy ode mnie odchodziła, to dla niego mnie zostawiła,to ono stało się w jej życiu najważniejsze.Ono, nie inny mężczyzna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|