[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Niech to diabli wezmą! - zawołał major.Potem wezwał do siebie trzech spośród sześciu żandarmów polowych, wyszczekał pod adresem pozostałych władców ruchu kilka gwałtownych zdań i ruszył z kopyta.Ogniomistrz Asch skręcił na boczną drogę, na której ciągle jeszcze stała zablokowana kolumna ogniomistrza Bocka.Tam znalazł się po chwili poszukiwań przed obliczem jakiegoś wymyślającego porucznika,- Panie poruczniku - powiedział Asch - okazja jest teraz korzystna.Na skrzyżowaniu nie ma na razie żadnego z przełożonych.Porucznik zrozumiał, ruszył szybko naprzód i znalazłszy się na skrzyżowaniu objął komendę.Zatrzymał kolumny dywizji majora i zwolnił drogę dla swojej własnej.Kiedy w pół godziny później wrócił pieniący się z furii major, pojazdy trzeciej baterii wtaczały się, właśnie na główną szosę.Tym, którzy jechali za nimi, groził lufą pistoletu szalejący major.Ogniomistrz.Asch ruszył dalej, w kierunku stanowisk ogniowych trzeciej baterii.Jego ekscelencja pan admirał i jego czcigodny kolega, komendant portu lotniczego, niegdyś oficer jego cesarskiej mości, ukończyli swoją nocną inspekcję.- To, co tutaj widziałem, panie kolego - oświadczył ekscelencja niemal uroczyście - zrobiło na mnie wielkie wrażenie, które można by chyba porównać z moją inspekcją pierwszych cesarskich okrętów podwodnych po ich zwycięskiej wyprawie na nieprzyjaciela.- Tak, to były szczęśliwe czasy - powiedział komendant.Jego ekscelencja skinął głową.- Dla nas żołnierzy na pewno.Ruszyli obaj w poczuciu swej wartości w stronę hangaru numer jeden, przed którym w świetle reflektorów widać było panią Lorę Schulz i kaprala Vierbeina.- Nasz młody kolega z artylerii - powiedział admirał z przekonaniem - to wierne odbicie naszej teraźniejszości.Prawdziwy żołnierz niemiecki.Skromny i dzielny.- I zawsze posłuszny - dodał komendant dwuznacznie.- Uosabia prawdziwe wartości żołnierskie - stwierdził pan admirał.- Słucha.To przecież najważniejsze.- Jeżeli jednak - powiedział komendant ostrożnie - wydane kiedyś zostaną rozkazy żądające popełnienia zbrodni?- To, drogi mój panie kolego - powiedział pan admirał tonem niemal uroczystym - naprawdę nie jest problemem.W Niemczech nie ma czegoś podobnego.Nigdy nie było i nie będzie.Komendant wolał nie zabierać na ten temat głosu.Stary wilk morski był wspaniałym żołnierzem i dobrym człowiekiem - już te obie właściwości nie należały do rzeczy codziennych.Umysł jego odznaczał się szlachetną naiwnością.Zniszczenie tej wiary byłoby okrucieństwem.Przechodząc więc na inny temat komendant lotniska powiedział: - Ta pani, którą pan przyprowadził, to interesująca osoba.- Dama ta - powiedział jego ekscelencja - to urocza małżonka wybitnego oficera, który zastępuje na razie mego zięcia, dowódcę dywizjonu.Pełna uroku i bardzo kobieca.Oczywiście, nie jest to stara szkoła naszych żon oficerskich.Ale przecież zmieniły się nieco nie tylko metody prowadzenia wojny, lecz chyba także zwyczaje i obyczaje w kasynach.- Nie ulega wątpliwości - zapewnił komendant i spojrzał w kierunku Vierbeina i Lory Schulz stojących obok siebie podejrzanie blisko.- Prawdziwie przykładna dama - powiedział pan admirał nie bez wzruszenia właściwego bohaterom mórz.- Ani cienia pychy czy fałszywej dumy z powodu wybitnych czynów swego małżonka.Raczej prawdziwe zrozumienie dla trosk i potrzeb podwładnych.Przypomina pan sobie z pewnością, jak to jej cesarska mość cesarzowa odwiedzała rannych żołnierzy, jak ich pielęgnowała, pamięta pan pewnie, że ich królewskie wysokości księżniczki pełniły nawet w lazaretach normalną służbę?- Oczywiście - odparł komendant - pamiętam.Niestety nie mogę przytoczyć takich przykładów z naszej teraźniejszości.Ani małżonki reichsleiterów, ani żony gauleiterów.- Ależ drogi kolego, niechże się pan przyjrzy naszej sympatycznej pani Schulz.Cóż ona robi innego? Opuszcza zabawę, by pożegnać żołnierza, który idzie względnie leci na front.Oto co nazywam wzorowym zachowaniem!Komendant pokiwał już tylko głową.Kiedy wraz z jego ekscelencją zbliżył się do Vierbeina i jego towarzyszki, kapral przybrał postawę zasadnicza.Lora Schulz uśmiechnęła się.- No i jakże tam?- Odlot za dwadzieścia pięć minut - zameldował Vierbein.- Ale nie ma jeszcze ani żołnierzy, ani sprzętu.- Będą tu wkrótce - powiedział komendant.- A gdyby się mieli spóźnić, wsiądzie pan do następnego samolotu.Jego ekscelencja roześmiał się serdecznie.Tylko się nie martwić, mój drogi.Wojna panu nie ucieknie.Panu z pewnością nie.Powoli wytoczyła się z hangaru nowa maszyna i pełzła dygocąc na pole startowe; osiągnąwszy je zatrzymała się z drgającymi skrzydłami.Głośnik zaryczał: - Maszyna "Zygfryd osiemnaście", miejsce przeznaczenia dwieście siedemdziesiąt dziewięć.Ładunek jak zwykle.Do tego kapitan Lehman.Do tego starszy lekarz doktor Winter i dwóch ludzi.Do tego kapral Vierbein i dwunastu ludzi.Odlot za dwadzieścia jeden minut.- Zadziwiająco precyzyjne wydawanie rozkazów - powiedział jego ekscelencja pan admirał.- Podobne rozkazy przed startem wprowadziłem już wówczas, w eskadrze Immelmanna.Od strony baraków administracyjnych podjechał do pola startowego samochód ciężarowy i zahamował tuż przed samolotem transportowym.Wyskoczył z niego człowiek w oficerskim płaszczu i zaczął komenderować, jak gdyby się znajdował na koszarowym dziedzińcu: - Wysiadać! Zbiórka!- Mój mąż - powiedziała Lora Schulz zaskoczona.- Dzielny wojak - oświadczył pan admirał pełen szczerego entuzjazmu.- Wybitnie dzielny wojak.- I mnie się tak zdaje - powiedział komendant.Tylko Vierbein nie odezwał się ani słowem.Porucznik Schulz, rosły, barczysty, stał pośrodku pola startowego, jak widać, dokładnie świadom tego, ile na nim oczu spoczywa.Zamierzał dać tym półżołnierzom z lotnictwa widowisko jak się patrzy, był przeświadczony, że spoglądają na niego z szacunkiem.Kierowca, z którego Schulz nie spuszczał oczu, obszedł wóz, odryglował tylną ścianką ciężarówki i opuścił ją.Żołnierze zeskoczyli na ziemię, wytaszczyli swoje toboły i ustawili się przed Schulzem.Jeden z dwóch kaprali, w nowym, lśniącym jak reflektor hełmie, dowodził drugim kapralem oraz dziesięcioma żołnierzami.Ustawiwszy ich podał komendę "na prawo patrz!" i zameldował Schulzowi: - Dwóch podoficerów, dziesięciu szeregowców.Ku bezgranicznemu zdumieniu Vierbeina kapralem składającym Schulzowi meldunek był Ruhnau.A drugi "braciszek sjamski", kapral Bartsch, stał w szeregu.Porucznik Schulz dotknął palcem czapki, ryknął "dziękuję" i zakomenderował "spocznij!" Potem powiedział: - Oczekuję więc od was, że mnie i memu dywizjonowi nie zrobicie w polu wstydu.A teraz jazda, wsiadać!Odwrócił się, jakby szukając czegoś.Żołnierze poumieszczali swe toboły w samolocie.Vierbein wiedział od razu, że to jego szuka Schulz wzrokiem.Wydawało się jednak, iż porucznik wcale go nie widzi.Gapił się na swoją żonę, która z uśmiechem patrzyła gdzieś ponad jego głowę.Potem zauważył jego ekscelencję pana admirała oraz komendanta lotniska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|