[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skoro prawa natury nie dawały się ugiąć, przyszło dostosować do nich astronautów.Tego dokonała embrionacja.Najpierw trzeba było zastąpić krew płynnym nośnikiem tlenu, posiadającym nadto inne własności krwi, od krzepliwości po funkcje odpornościowe.Płynem tym był biały jak mleko onaks.Po ochłodzeniu ciała do temperatury właściwej zwierzętom, które zimują snem, udrożniono operacyjnie zarosłe naczynia, jakimi ongiś płód wymieniał krew z łożyskiem w łonie matki.Serce pracowało nadal, lecz ustawała gazowa wymiana w płucach, które zapadały się i wypełniały onaksem.Kiedy ani w klatce piersiowej, ani we wnętrznościach nie było już powietrza, bezprzytomnego zanurzano w cieczy tak nieściśliwej jak woda.Astronautę przyjmował do wnętrza embrionator, pojemnik o kształcie dwumetrowej torpedy.Utrzymywał ciało w nadzerowej temperaturze, dostarczał mu substancji odżywczych i tlenu onaksem, wtłaczanym sztucznymi naczyniami przez pępek w głąb organizmu.Tak spreparowany człowiek mógł znieść bez szkody równie olbrzymie ciśnienia, jak ryby głębinowe, które nie podlegają zmiażdżeniu na głębokości mil w oceanie, ponieważ napór idący z zewnątrz jest taki sam jak w ich tkankach.Toteż płyn, zawarty w embrionatorze, stłaczano do setki atmosfer na centymetr kwadratowy powierzchni ciała.Każdy taki pojemnik brały na statku cęgi wahadłowego zawieszenia.Astronauci spoczywali w pancernych kokonach niby ogromne poczwarki tak, aby siły akceleracji i deceleracji trafiały ich zawsze od piersi ku grzbietowi.Ich ctała, zawierając ponad 85% wody i onaksu, już bezpowietrzne, nie ustępowały opornością na ściskanie wodzie.Dzięki temu można było bez o.bawy utrzymywać stałe przyspieszenie statku dwadzieścia razy większe od ziemskiego.Przy takim przyspieszeniu ciało waży dwie tony i wykonywanie oddechowych ruchów żebrami jest nieposilnym zadaniem nawet dla atlety.Lecz embrionujący nie oddychali, a granicę ich wytrzymałości na gwiazdowy lot wyznaczała jedynie subtelna struktura molekularna tkanek.Kiedy dziesięć serc w pełnej embrionacyjnej kompresji biło już tylko kilka razy na minutę, opiekę nad bezprzytomnymi przejął GOD, a ludzie “Eurydyki" wrócili na jej pokład.Operatorzy odłączyli wtedy komputery macierzystego okrętu od “Hermesa" i prócz martwych, bo bezprądowych kabli nic nie łączyło obu statków.“Eurydyka" wypchnęła zwiadowcę z szeroko rozwartej rufy, okolonej gigantycznymi płatami rozsuniętego zwierciadła fotonowego.Jej stalowe łapy wydłużając się i rwąc jak nitki już zbędne kable, wysunęły kadłub “Hermesa" w pustkę.Wówczas jego burtowe silniki zajaśniały bladym ogniem jonowym, lecz impuls był zbyt słaby, by go ruszyć z miejsca — tak olbrzymia masa nie może rychło nabrać szybkości.“Eurydyka" wciągała już swe katapulty, zamykała rufę, a wszyscy obserwujący start w jej sterowni odetchnęli z ulgą — GOD z dokładnością ułamka sekundy wziął się do dzieła.Milczące dotąd hypergolowe boostery “Hermesa" dały ognia.Dla dobrego rozbiegu odpalały ich kolejne baterie.Zarazem jonowe silniki dały z siebie wszystko.Ich siny, przejrzysty płomień zmieszał się z oślepiającym boosterów, kadłub okutany dygocącym żarem popłynął gładko i równo we wieczną noc, w przyciemnionej sterowni odblask ekranów padł na twarze ludzi przy dowódcy i stali się w tej poświacie śmiertelnie bladzi.“Hermes" bił ku nim coraz dłuższym, ciągłym płomieniem, oddalając się ze wzmożoną szybkością.Gdy dalmierze wskazały należytą odległość, a na skraju pola widzenia koziołkował bezładnie pusty cylinder, który do ostatniej chwili łączył “Hermesa" z “Eurydyką" i odstrzelony salwami startowymi poleciał w mrok, rufowe zwierciadło miliardotonowca zwarło się, przez centralny otwór wysunął się powoli tępy stożek emitora, łysnął raz, drugi, trzeci, aż słup światła runął w otchłań i trafił “Hermesa'.W obu sterowniach “Eurydyki" rozległ się chóralny okrzyk radości i — przyznać należy — miłego zaskoczenia, że poszło tak sprawnie.“Hermes" znikł niebawem z wizualnych monitorów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl