[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Anne siedziała z dziećmi w ogrodzie i przyglądała się, jak Julian bawi się miękką gu-mową piłką.Właściwie pojęcie bawi się było tu nie na miejscu, gdyż chłopiec miał82pewne trudności z dziecięcymi zabawami.Zdawało się, że podchodzi do tego filozoficz-nie: piłka to piłka, gumowa kula.Upuścić ją, to się odbije, rzucić o ścianę, to powróci.Nie posiada żadnego innego praktycznego zastosowania, a zatem nie może zostać uzna-na za obiekt budzący długotrwałe zainteresowanie.Można się z tym spierać, ale odda-wało to wierne doznania malca, związane z tym zagadnieniem.Anne właściwie nie wie-działa, czemu kupiła mu tę piłkę nigdy się przecież nie bawił.Odbił ją jednak, dwarazy.I raz rzucił o mur ogrodu.Odbita, potoczyła się na skraj sadzawki.Julian poszedł za nią, nie kryjąc lekkiej wzgardy.I nagle jego zainteresowanie wzro-sło.Coś podskoczyło na skraju sadzawki: wielka zielona żaba zamarła w miejscu, naktóre opadła, z dwiema nogami w wodzie i dwiema na suchym gruncie.Pięciolatekrównież znieruchomiał, jak kot, który wyczuł ofiarę.W tej samej chwili z domu dobiegło wołanie George a: coś na temat przypalającychsię kebabów.Podczas pożegnalnego posiłku na cześć Georginy miały stanowić głównedanie.George pełnił rolę kuchmistrza.Aby ratować sytuację, Anne popędziła chodnikiem z asymetrycznych płyt, pod bra-mą z róż pnących się po kratach, na mieszczące się na tyłach domu patio.Wyniesienieparującego mięsa na ogrodowy stół zajęło minutę, może dwie.Wtedy na dół zeszła, jakzwykle niespiesznie, Georgina, a z kuchni wyłonił się George, niosący przyprawy. Wybacz, kochanie kajał się. Wszystko to kwestia wyczucia czasu, a ja wysze-dłem z wprawy.Wziąłem się jednak w garść i wszystko gra.Nagle rozległ się krzyk Helen dochodzący z ogrodu.Anne czym prędzej pobiegłaz powrotem.Dopadając do sadzawki, Anne nie była jeszcze pewna, na co patrzy.Pomyślała, że Ju-lian wpadł twarzą w szumowiny.Potem jednak obraz stał się wyrazniejszy.Tak samowyrazny był jeszcze po latach, chociaż usilnie pragnęła go zatrzeć.Biała mozaika na skraju bajorka zbryzgana została krwią i wnętrznościami, tak samochłopiec, ręce i twarz lepiły mu się od tej mazi.Siedział ze skrzyżowanymi nogami, jakBudda, trzymając w niesprawnych rączkach martwą żabę, niczym rozdartą zieloną tor-bę, i dłubiąc w jej wnętrzu.To (niewinne?) maleństwo studiowało wypatroszone orga-ny, wąchało je, próbowało słuchać, najwyrazniej zaskoczone ich złożonością.Za plecami Anne pojawiła się jego matka. Ojej, ojej! Czy to była żywa istota? Widzę, że tak.Czasem to robi.Otwiera je.Cie-kawość.%7łeby zobaczyć, jak działają zmieszana zawołała.Zaszokowana Anne przytuliła szlochającą Helen. Ależ, Georgino, to nie jest już jakiś stary budzik, to żaba! zawołała. Tak? Tak? Ojej! Biedactwo! Georginia załamała ręce. Chłopiec przechodziteraz taką fazę, to wszystko.Wyrośnie z tego. Devonshire! oznajmił triumfalnie George, budząc ją szturchnięciem łokcia.83 Widziałaś znak na granicy hrabstwa? A oto i twoja kafejka! Herbata ze śmietanką,karmelki, bita śmietana! Zatankujemy do pełna, coś przekąsimy, a potem już ostatnietap jazdy.Cisza i spokój przez cały tydzień.Boże, jak mi się przyda.Zjechawszy z szosy do Paington na drogę wiodącą do domu Bodescu, pasażerowiesamochodu zauważyli Georginę i Juliana czekających na nich na środku żwirowegopodjazdu.W pierwszej chwili nie dostrzegli Georginy, skrytej w cieniu syna. Julian?Oczywiście.Ale czy on kiedyś zrobił coś normalnego? pomyślał zaskoczony Geor-ge. Julianie! Ależ się zmieniłeś przez te dwa lata! Anne wyszeptała, wysiadającz auta.Wyższy od niej o kilka cali, przywitał się krótko, po czym odwrócił do Helen, którawłaśnie wydostała się z samochodu i przeciągała się. Nie tylko wyrosłem zauważył.Głos był tak samo mroczny, jak przed dwomalaty, kiedy to zaniepokoił Helen.Taką barwę miał więc teraz.Julian przypatrywał sięprzez chwilę dziewczynie oczyma, których głębię trudno było określić. Przystojny jak diabli. pomyślała. Atrakcyjny, tak, niezwykle atrakcyjny.Długi, prosty podbródek, nieco zapadłe policzki, wysokie czoło, prosty, lekko spłasz-czony nos, a zwłaszcza jego oczy, wszystko to nadawało jego obliczu niesamowity wy-raz.Pasowało jednak do głosu, a jeżeli dodać do tego umysł, efekt był naprawdę pioru-nujący.W wyglądzie młodzieńca było coś z obcokrajowca, czy nawet istoty spoza Zie-mi.A ciemne włosy, spływające naturalnie w tył i tworzące na karku coś w rodzajugrzywy, sprawiały, że miał w sobie więcej z wilka, niż przed dwoma laty.I wzrostem byłniemal równy drzewom. Nie przytyłeś. Coś wreszcie przyszło jej do głowy, choć brzmiało to beznadziej-nie. Czym cię karmi ciocia Georgina?Uśmiechnął się.Potem odwrócił się do George a i skinął głową, wyciągając dłoń. Witaj, George.Mieliście dobrą podróż? Niepokoiliśmy się trochę.Latem drogi by-wają tu tłoczne. George! warknął w duchu. Po imieniu, tak jak do mamusi, co? Ale lepsze to, niżczajenie się po kątach. Zwietnie się jechało. Zmusił się do uśmiechu, przyglądając się, choć nie natręt-nie, Julianowi.Młodzieniec przewyższał go o jakieś trzy cale, a przez swoją czuprynęzdawał się być jeszcze wyższy.Jak na siedemnastolatka, dryblas.A przynajmniej wy-rośnięty.Uścisk dłoni przywodził na myśl imadło.Pomimo długich palców, przegubtrudno było nazwać wiotkim.George nagle przypomniał sobie o swych rzednących włosach, zauważalnym brzusz-ku i nieco przysadzistej sylwetce. Ale przynajmniej mogę wychodzić na słońce! po-myślał.Bladość Juliana szokowała wszystkich, nawet teraz chronił się w cieniu starego84domu, niczym cząstka owego cienia.O ile jednak te dwa lata wyszły na korzyść młodzieńcowi, o tyle nie posłużyły jegomatce. Georgina! Anne uściskała kuzynkę.Obejmując ją, poczuła, jak wychudzo-na jest i drżąca.Strata męża, odległa już o osiemnaście lat, nadal zbierała swe żniwo. Tak.tak dobrze wyglądasz! Kłamczucha! musiał pomyśleć George
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|