[ Pobierz całość w formacie PDF ] .— To znaczy, że wszyscy tam są piratami? — zapytał d'Averc.— Ostrożnie, przybyszu — rzucił Ganak marszcząc brwi.— Mamy prawo do wszystkiego, co porusza się po rzece, ona bowiem należy do Lorda Yaljona i równych mu szlachciców.Wyprostował się i odszedł.Wiosłowali aż do zapadnięcia zmroku, nim wreszcie Ganak dał rozkaz do opuszczenia wioseł.Hawkmoon miał wrażenie, że tego dnia praca była łatwiejsza — jego muskuły i całe ciało przywykały do wysiłku — odczuwał jednak silne zmęczenie.— Musimy spać na zmianę — mruknął do d'Averca znad miski jadła.— Najpierw zdrzemnij się ty, potem ja.Francuz skinął głową i niemal natychmiast zapadł w sen.Noc była zimna i Hawkmoon z olbrzymim trudempowstrzymywał się przed zamknięciem oczu.Słyszał hałasujących strażników, których po jakimś czasie zastąpili inni.Wreszcie z ulgą zaczął trącać d'Averca, dopóki ten nie obudził się do reszty.Cichym pomrukiem potwierdził objęcie zmiany, a Hawkmoon zasypiając wspomniał jego słowa: przy odrobinie szczęścia o świcie powinni być wolni.Najtrudniejszą część zadania stanowiło potajemne opuszczenie statku.Obudził się czując dziwną swobodę i z rosnącą nadzieją ujrzał, że jego ręce nie są już przywiązane do wiosła.D'Averc musiał się natrudzić w nocy.Wkrótce miał nastać świt.Zwrócił głowę w stronę przyjaciela, który uśmiechnął się, puścił do niego oko i zapytał cicho:— Gotów?— Tak.— odparł wzdychając.Popatrzył z zazdrością na trzymany przez d'Averca nóż.— Gdybym tylko miał broń — rzekł — uregulowałbym rachunek z Ganakiem za kilka zniewag.— Nie mamy na to czasu — oznajmił Francuz.— Musimy uciekać najciszej, jak tylko można.Obaj ostrożnie wstali z ławki i wytknęli głowy ponad krawędź luku.W odległym końcu pokładu stał na warcie marynarz, natomiast na podwyższeniu rufowym majaczyła niewyraźna postać Lorda Yaljona, który tkwił z bladą twarzą skierowaną ku ginącemu w mroku nurtowi rzeki.Wartownik był odwrócony do nich plecami, Yaljon chyba także nie zamierzał spoglądać do tyłu.Dwaj przyjaciele wysunęli się z luku i zaczęli skradać w stronę dzioba statku.W tej samej chwili Yaljon musiał się odwrócić, gdyż przygwoździł ich jego grobowy głos.— A to co takiego? Ucieczka dwóch niewolników?Hawkmoona przeszył dreszcz.Tamten musiał posiadać niewiarygodny instynkt, z całą pewnością bowiem nie mógł ich zobaczyć, co najwyżej usłyszał jakiś drobny szmer.Jego głos, mimo iż niezbyt donośny, jakimś sposobem dotarł na drugi koniec statku.Wartownik odwrócił się i krzyknął.Dopiero teraz Lord Yaljon obrócił się, a jego śmiertelnie blade oblicze skierowało się ku uciekinierom.Spod pokładu wyskoczyło kilku marynarzy, odcinając im drogę do burty.Zawrócili, a Hawkmoon ruszył biegiem w kierunku rufy i Lorda Yaljona.Wartownik uniósł szablę do ciosu, lecz Hawkmoon w desperacji zanurkował pod głownią, chwycił marynarza za rękę i szarpnął w górę.Tamten przekoziołkował i padł na deski z wywichniętym ramieniem.Książę, któremu dokuczała już bezczynność, błyskawicznie chwycił nieporęczną broń i ciął w głowę marynarza, po czym odwrócił się i popatrzył na Lorda Yaljona.Herszt piratów z niezmąconym spokojem przyjmował niebezpieczeństwo.Utkwił przenikliwe spojrzenie bezbarwnych oczu w twarzy wroga.— Jesteś głupcem — wycedził powoli.— Stoisz przed Lordem Yaljonem.— A ty przed Dorianem Hawkmoonem, księciem Koln.Toczyłem walkę i pokonałem Mrocznych Lordów Granbretanu, oparłem się ich potężnej czarnej magii, o czym może zaświadczyć ów klejnot w moim czole.Nie lękam się ciebie, Lordzie Yaljonie.Piracie!— Więc lękaj się ich — mruknął Yaljon, wskazując kościstym palcem ponad ramieniem Doriana.Ten odwrócił się na pięcie i ujrzał szereg marynarzy sunących w stronę rufy.D'Averc był uzbrojony jedynie w nóż.Hawkmoon rzucił mu szablę.— Powstrzymaj ich, d'Avercu.A ja zajmę się hersztem! — Skoczył w górę, chwycił dłońmi reling i po chwili był już na pokładzie rufowym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|