[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam Wojtczak nigdy by w ten sposób o sobie nie pomyślał.Nie zastanawiał się nad sobą i byłby zdziwiony, gdyby ktoś mu rzekł, że coś go boli, gdy widzi czyjś uśmiech na twarzy, czyjeś szczęście albo wzrastający cudzy dobrobyt.A przestaje boleć i cieszy, gdy zaczynał dostrzegać cudze kłopoty.To było aż dziwne, bo przecież na swoje życie nie mógł się uskarżać, miał dobrą żonę i nadupczył się kiedyś innych kobiet, córki dobrze wydał za mąż za ludzi wykształconych i na stanowiskach, był na “ty" z tyloma osobistościami.Może jedynie to dawało jakiś trop do głębin jego duszy, że budził się i zasypiał z niezrozumiałym uczuciem lęku: ktoś mu nagle odbiera stanowisko i wysyła na emeryturę.Słyszał przecież, co mówili ludzie, że gdy kiedyś znajdzie się na emeryturze, nikt mu się w tych stronach ani nie ukłoni, ani ręki nie poda.Póki miał władzę - był kimś.A przez co się udowadniało władzę? Przez prawo pokrzykiwania na innych, robienie służbowych notatek i odbieranie premii.Za długo przebywał w lesie, żeby nie wiedzieć, że tylko ten żyje, kto jest bliżej słońca i innym coś odbiera.Wojtczak rozejrzał się po szerokiej, łysej połaci półwyspu tu i ówdzie upstrzonego wielkimi koparkami.Po plantacji łaziło kilka kobiet i robotników leśnych - wbijali paliki w miejsca, gdzie miano sadzić młode drzewka.Tak samo dobrze jak Masłocha zdawał sobie sprawę, że próchnicę w zbyt wielu miejscach po prostu wywiało, sadzonki będą rosły wolniej, a wiele z nich poschnie.Ale do tego czasu on pójdzie już na emeryturę.Masłochę awansują do Okręgowego Zarządu.Cała odpowiedzialność spadnie na Romanikową, która wyciągnie z sejfu mapy glebowo - siedliskowe, i w ten sposób nikt nie będzie winien.Mapy nie mogą kłamać.“Nie mamy doświadczeń w tym względzie, aleje dopiero zdobywamy" - powie kiedyś na którejś naradzie sam dyrektor Okręgowego Zarządu.- Niech ktoś skoczy po Kuleszę - powiedział do Wzdręgi.- Przecież jutro zjeżdża tu cała komisja.Wzdręga z trudem zrozumiał, co mu powiedział Wojtczak, bo stary pluł i seplenił.Posłał jednak do leśniczówki jakąś dziewczynę na rowerze.Wojtczak rozwinął rulon mapy, którą przez drogę pieszczotliwie trzymał w dłoniach, zerknął na nią z namysłem i zaraz przywołał Budrysa.- Na mapie nie ma bagienka.Tę kupę kamieni zepchniesz do bagienka.To samo zrobisz z tymi nagrobkami.Nie widzę żadnego cmentarza na tej mapie.- A może tam będzie złoto, panie nadleśniczy? - przymilnie wykrzywił usta traktorzysta Budrys.Pobiegł do swego ciągnika z zamontowaną koparką, po drodze powiedział coś do Karasia i innych robotników.I zaraz zrobiło się zbiegowisko koło kamiennych nagrobków.- Ty, Stępień, najpierw zwal nagrobki do bagna - krzyknął do drugiego traktorzysty z gąsienicowym ciągnikiem do zrywki.Czarny kłąb spalin otoczył ciągnik i pierwsze ogromne głazy nagrobkowe, pchane potężnym lemieszem, zaczęły sunąć do pobliskiego bagienka.Nie minęło piętnaście minut, a wzgórek z cmentarzykiem był zupełnie łysy.Wtedy Budrys zaczął wgryzać się w ziemię swoją łyżką, odrzucając na bok z początku ziemię, a potem rozwalone deski trumien, jakieś zgniłe szmaty, kości, czaszki ludzkie.Ci, co się tu zbiegli - motykami grzebali w wydobytej ziemi, przeszukując kości i ryjąc w struchlałych resztkach trumien.Złota nie było, nawet najmniejszego kawałka metalu.Wojtczak podszedł bliżej i koło ramienia przeleciała mu czaszka z długimi siwymi włosami, którą Karaś cisnął w młodą dziewuchę, zaglądającą do dołu wygrzebanego przez koparkę.- Wszystko się prawie rozpadło, a włosy zostały - zdumiał się głośno Wojtczak, ale powiedział to tak bełkotliwie, że nikt go nie pojął.Koparka raz po raz zagłębiała w ziemię swoją łyżkę, wyrzucając na wierzch tajemnice starego cmentarza.Jej ostre zęby przecinały korzenie drzew, które tu kiedyś rosły, miażdżyły spróchniałe drewno trumien, zetlałe kości klatek piersiowych, piszczeli goleni pokrytych jeszcze zgniłym suknem.Tak naprawdę te resztki w niczym nie przypominały ludzi, były jedynie obrzydliwym śmietniskiem.A przecież jednak owe piszczele i golenie kogoś nosiły po tej ziemi, drobne kostki palców coś tam robiły przez wiele lat, a pod pokrywami czaszek kłębiły się czyjeś myśli.Ktoś także zapłakał wkładając te ciała do trumien, ale myśli i uczucia ludzkie okazały się mniej trwałe niż trumienne drewno, niż kamienie z zatartymi napisami.O tym pomyślał przez chwilę gajowy Wzdręga i dreszcz nim wstrząsnął.Łyżka koparki znowu wyrzuciła na wierzch czyjąś czaszkę z żółtymi zębami.W czerepie widziało się okrągłą dziurkę, pewnie po kuli karabinowej, która utkwiła w mózgu.Czerep czaszki wypełniała ziemia, która zaczęła się z niej wysypywać, gdy wziął ją w ręce robotnik leśny nazwiskiem Bałaban.Pstryknął palcami w górną szczękę i żółte zęby wypadały jak koraliki z rozerwanego naszyjnika.- To nie jest chyba dozwolone - zwrócił uwagę Wzdręga [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl