[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą i tak nie mówił zbyt głośno.Alvin długo płukał ręce pod pompą - bał się tego, co czeka na niego w domu.Potem jednak, sam na dworze, w ciemności, zaczął się obawiać czegoś zupełnie innego.Wszyscy wiedzieli, że biały człowiek nie zdoła usłyszeć Czerwonego, który skrada się przez puszczę.Bracia specjalnie go straszyli, że kiedy wychodzi sam, szczególnie nocą, Czerwoni czają się wśród drzew, obserwują, bawią się kamiennymi tommy-hawkami i aż ręce ich świerzbią, by zerwać mu skalp.W świetle dnia Alvin w to nie wierzył, lecz w mroku, z rękami zimnymi od wody, czuł na karku lodowaty dreszcz.Miał wrażenie, że dokładnie wie, gdzie stoi Czerwony - za jego plecami, koło chlewika.Podchodzi tak cicho, że świnie nawet nie chrząkną i psy nie zaszczekają ani nic.A kiedy rano znajdą ciało Alvina, pokrwawione i bezwłose, wtedy już będzie za późno.I choć siostry były okropne - bo były - Al uznał, że są lepsze niż śmierć z krzemiennym ostrzem w czaszce.Pędem przebiegł od pompy do domu i nie obejrzał się nawet, żeby sprawdzić, czy Czerwony był tam naprawdę.Gdy tylko zamknął drzwi, zapomniał o bezgłośnych, niewidzialnych Czerwonych.W domu panowała cisza, co było niezwykle podejrzane.Dziewczynki zawsze gadały, dopóki tato nie krzyknął na nie co najmniej trzy razy.Alvin ruszył więc na górę bardzo ostrożnie, uważając na każdy krok i tak pilnie rozglądając się na wszystkie strony, że aż coś trzasnęło mu w szyi.Zanim dotarł do sypialni i zamknął drzwi, był tak zdenerwowany, że niemal z nadzieją czekał, by w końcu zrobiły, co planują i by miał to już za sobą.Ale nie robiły i nie robiły.Ze świecą w ręku rozejrzał się po pokoju, zajrzał pod łóżko, sprawdził każdy kąt.Niczego nie znalazł.Calvin spał ssąc kciuk, co oznaczało, że jeśli rzeczywiście zakradły się do sypialni, musiało to być już dość dawno.Zaczął się zastanawiać.może wyjątkowo dziewczęta postanowiły dać mu spokój albo nawet wyciąć jakąś sztuczkę bliźniakom.Gdyby nagle stały się miłe, dla Alvina zaczęłoby się nowe życie.Jak gdyby anioł sfrunął w dół i wyniósł go z piekła.Rozebrał się szybko, poskładał ubranie i położył je na stołku przy łóżku, by rano nie było pełne karaluchów.Zawarł z nimi coś w rodzaju umowy.Mogły wchodzić do czego chciały pod warunkiem, że to coś leżało na podłodze; nie wspinały się za to do łóżka Calvina ani Alvina, podobnie jak na stołek.W zamian Alvin nigdy ich nie deptał.W rezultacie jego sypialnia stała się domowym sanktuarium karaluchów.Ponieważ jednak dotrzymywały umowy, Alvin i Calvin byli jedynymi domownikami, którzy nigdy nie budzili się z krzykiem z powodu robactwa w pościeli.Zaczął wciągać przez głowę zdjętą z kołka nocną koszulę.Coś ukąsiło go pod pachą.Krzyknął z bólu.Coś innego ugryzło w ramię.Cokolwiek to było, opanowało całą koszulę i kąsało wszędzie, kiedy zrywał ją z siebie.Wreszcie stanął nago, machając rękami, by strzepnąć z siebie te komary czy co innego, co go napadło.Potem schylił się i ostrożnie podniósł koszulę.Nie zauważył, żeby coś się z niej wysunęło.Nawet kiedy nią potrząsnął - mocno potrząsnął - nie wypadło żadne paskudztwo.Wypadło coś innego.Błysnęło przez moment w świetle świecy i zabrzęczało, padając na podłogę.Dopiero wtedy Alvin usłyszał z sąsiedniego pokoju stłumione chichoty.Tak, załatwiły go, załatwiły na czysto.Siedział na skraju łóżka, wyciągał szpilki z nocnej koszuli i wbijał je w dolny róg narzuty.Nie sądził, że tak się wściekną, by ryzykować zgubienie jednej z bezcennych stalowych szpilek mamy.Tylko dla wyrównania rachunków.A przecież powinien to przewidzieć.Dziewczynki, w przeciwieństwie do chłopców, nie uznają żadnych zasad uczciwej walki.Kiedy chłopak przewróci cię w walce, to albo na ciebie skoczy, albo poczeka aż wstaniesz.Tak czy siak, macie równe szansę: obaj na ziemi albo obaj na stojąco.Jednak bolesne doświadczenia nauczyły Ala, że dziewczynki kopią leżącego i zaatakują wszystkie na jednego, jeśli nadarzy się sposobność.Kiedy walczyły, chciały zakończyć walkę możliwie szybko.Odbierały starciu całą przyjemność.Tak jak dzisiaj.To nie było sprawiedliwe.On tylko stuknął Matyldę palcem, a one pokłuły go całego.W paru miejscach krwawił, tak głęboko wbiły się szpilki.Alvin nie przypuszczał, by Matylda miała choćby siniaka, choć wiele by za to dał.Alvin Junior nie był mściwy, o nie.Ale kiedy tak siedział i wyjmował z koszuli szpilki, musiał zauważyć karaluchy biegające w swoich sprawach między szparami w podłodze.I wyobraził sobie, co by się stało, gdyby wszystkie te karaluchy całkiem przypadkiem odwiedziły pewien pokój, który aż trząsł się od chichotów.Klęknął więc na podłodze, postawił świecę obok siebie i zaczął szeptać do karaluchów.Tak samo jak wtedy, gdy zawierał z nimi umowę.Opowiadał o ślicznej, gładkiej pościeli, o miękkiej, delikatnej skórze, po której mogą biegać, a przede wszystkim o satynowej poszewce na Matyldowej poduszce z gęsiego puchu.Ale ich to nie interesowało.Są głodne, pomyślał Alvin.Obchodzi je tylko jedzenie, jedzenie i strach.Zaczął więc opowiadać o jedzeniu, najsmakowitszym jedzeniu jakiego w życiu próbowały.Karaluchy ożywiły się i podeszły bliżej, żeby posłuchać.Żaden nie próbował wejść na Alvina, ponieważ przestrzegały układu.Tyle jedzenia ile tylko chcecie, na tej miękkiej, różowej skórze.W dodatku całkiem bezpiecznie, ani śladu zagrożenia, nie ma się czym martwić.Macie tylko iść tam i znaleźć jedzenie na miękkiej, różowej, delikatnej, gładkiej skórze.Prawie od razu parę karaluchów przedostało się pod drzwiami sypialni Alvina, potem więcej i jeszcze więcej, aż wreszcie cały oddział ruszył jak szarża kawalerii pod drzwi i za ścianę.Drobne ciała błyszczały i lśniły w blasku świecy, prowadzone nienasyconym głodem, bez lęku, ponieważ Alvin zapewnił, że nie ma się czego bać.Nie minęło nawet dziesięć sekund nim z sąsiedniego pokoju dobiegł pierwszy krzyk.A po minucie w całym domu zapanował taki harmider, jakby wybuchł pożar.Wrzeszczały dziewczynki, krzyczeli chłopcy, tupały ciężkie buty, gdy tato wbiegł na górę i zaczął deptać karaluchy.Al był zachwycony jak prosiak w błotnistej kałuży.Wreszcie wszystko zaczęło się uspokajać.Za chwilę pewnie zajrzą sprawdzić, co się dzieje u niego i Calvina.Al zdmuchnął świecę, wskoczył do łóżka i szepnął karaluchom, żeby się pochowały.I rzeczywiście, wkrótce z korytarza dobiegły kroki mamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl