[ Pobierz całość w formacie PDF ] .— To śmierć Manon jest nieprawdopodobna.Nigdy się z nią niepogodziłem.— Czy od początku pan wiedział, Ŝe zabójczynią jest Sylvie?— Jako chłopiec byłem tego pewien.Manon bała się swojej matki.Potem miałem wątpliwości.Teraz jestem na nowo o tym przekonany.— A kto według pana zabił Sylvie?— Diabeł — odpowiedział bez najmniejszego wahania.Uśmiechnąłem się.Nie zamierzałem wdawać się w dyskusję natemat przesądów.Jednak Longhini-Sarrazin nachylił się do mnie.253— Jest coś, o czym pan nie wie.Istotny element, Ŝeby zrozumiećfakty.Manon była naprawdę opętana.Diabeł wybrał ją sobie.Zakrawało to na jakąś zmowę.Zmowę pomyleńców! Schowałem dokabury mój pistolet i chwyciłem za klamkę samochodu.— Dość się juŜ nasłuchałem tych bredni.Sarrazin zablokował mi drzwiczki.— AleŜ to sedno całej sprawy.NiechŜe się pan zdobędzie na odwagę izałatwi ją do końca!W gardle mi zaschło, język miałem obrzmiały.— Byłem z nią, kiedy się to wszystko działo — podjął Sarrazin.—Nie rozstawaliśmy się.Zmieniła się.Stała się demonem.— I dziś diabeł wrócił, Ŝeby się zemścić, tak?— Nie opowiadam panu o bestii z głową kozła.Mówię o czarnej mocy,która działa za pośrednictwem czyjejś ręki.— Czyjej?— Jeszcze nie wiem.Ale odnajdę tego kogoś.— Jakie są pańskie dowody?— To proste.Diabeł mści się zawsze w ten sam sposób.Miałymiejsce inne morderstwa z udziałem owadów, porostów.— Nic takiego nie było.Zleciłem poszukiwania.W całym kraju.Niktnie został poddany takim torturom jak Sylvie Simonis.śaden mordercanie doprowadził do rozkładu ciała za pomocą kwasu i owadów.— We Francji nie.Ale gdzie indziej tak.— Gdzie?— We Włoszech.W Katanii na Sycylii.Ta bestia nie uznaje granic.Sarrazin mówił z taką pewnością, Ŝe wystarczyło to, by na nowozbudzić we mnie wątpliwości.Mignęła mi w myślach maska Pazuzu, alezaraz wróciłem do rzeczywistości.Zawsze istnieje taka moŜliwość, Ŝejakiś zabójca uwaŜa się za diabła i szaleje w Europie.Sarrazin dodał:— W kaŜdym razie pański kumpel zgadzał się ze mną.— Kto?— Luc Soubeyras.— Pan go widział? Zna go pan?— Pracowaliśmy razem.Ale on był inny niŜ pan.Wierzył w diabła.Pan potrzebuje dowodów.I dlatego pozwoliłem, Ŝeby się pan sam z tympomęczył.254— Co odkrył Luc?— To samo co ja, co pan.Potem pojechał do Włoch.I juŜ nie dałwięcej znaku Ŝycia.Przebłysk, olśnienie.Informacja Foucaulta: Luc jeździł do Katanii naSycylię, siedemnastego sierpnia tego lata.— Oto moja propozycja — powiedział Sarrazin.— Pojedzie pan doWłoch.Ja nadal będę szperał tutaj.To pan chciał, abyśmy stworzylizespół.Nic nie stracę, mając tutaj sprzymierzeńca.Jeśli natomiastrzeczywiście istnieje jakiś trop na Sycylii, to powinienem nim pójść.— Najpierw sprawdzę pańskie informacje dotyczące Włoch.Jeśli się potwierdzą, pojadę tam.Otworzyłem drzwiczki auta.Sarrazin przytrzymał mnie za ramię.— Przedtem niech pan jeszcze raz złoŜy wizytę w Bienfaisance.Tam,gdzie znaleziono ciało.— W jakim celu?— Diabeł zostawił swój podpis na miejscu zbrodni.Przez sekundę pomyślałem o krucyfiksie, ale Ŝandarm mówił o czymśinnym.— Gdzie powinienem szukać?— Niech pan radzi sobie sam.To wszystko to inicjacja, rozumie pan?— Rozumiem.Ma pan baterie do latarki?51— Pronto?Wystukałem numer komórki Giovanniego Callacciury, zastępcyprokuratora w Mediolanie.Rok wcześniej pracowaliśmy razem naddokonanym w ParyŜu morderstwem pewnego rzymskiego lekarza.Według mnie była to krwawa zemsta, według niego w grę wchodziłakorupc— jaP.ronto?Przytrzymałem telefon podbródkiem, gdyŜ droga coraz gwałtowniejwiła się serpentynami.Uderzenia wiatru wstrząsały samochodem, konarysosen pochylały się aŜ do samych reflektorów.Zmierzałem do Notre-Dame-de-Bienfaisance.255— Sono Mathieu Durey.— Mathieu? Come stai?Wesoły, swobodny głos.Tysiące kilometrów od mojego koszmaru.Wyjaśniłem, dlaczego do niego dzwonię.Opowiedziałem o charakterzezbrodni.śe istnieje moŜliwość identycznego morderstwa na Sycylii.Mówiłem płynnie po włosku.Callacciura zaśmiał się.— Nigdy nie mógłbym pracować nad tego rodzaju sprawą.ZbytodraŜające.Co chcesz, Ŝebym dla ciebie zrobił?— Znajdź informacje o tej zbrodni w Katanii.— W porządku.Czy znasz datę?— Nie.Ale sądzę, Ŝe to dość świeŜa historia.— To bardzo pilne?— Pali się.— Zaraz zacznę poszukiwania.Podziękowałem mu.Ani słowem nie wspomniał, Ŝe jest to niedziela,godzina dwudziesta pierwsza.śadnej aluzji, Ŝe nie odzywałem się doniego od pół roku.Moja koncepcja przyjaźni: Ŝadnych zobowiązań pozajednym, Ŝeby być gotowym we właściwym momencie.Nie zdejmowałemnogi z pedału gazu, cały czas jadąc pod górę.Wróciły wspomnienia z mojej pierwszej wizyty w Bienfaisance —górskie widoki, wodny Ŝywioł.Teraz panowała ciemność.Wiatr pogłębiałwraŜenie zagroŜenia.Na kaŜdym wiraŜu słowa Sarrazina kłębiły mi się wgłowie niczym fale zalewające pokład rozbitego statku.Pojawiła się tablica zapowiadająca Notre-Dame-de-Bienfaisance.Pojechałem dalej.Nie było mowy, Ŝebym zadzwonił do drzwi misjonarek,ani Ŝebym szedł pieszo pół godziny.Musiała istnieć jakaś drogaprowadząca do miejsca w górach, które juŜ wcześniej oglądałem.Podwóch kilometrach trafiłem na dróŜkę ze strzałką do Roche Reche — takąnazwę wymieniła wówczas Marilyne Rosarias.Trząsłem się jeszcze w samochodzie przez dziesięć minut.Na lewoparking z czerwoną ziemią.Tablica: „Roche Reche, 1700 m nadpoziomem morza".Zignorowałem go i wjechałem głębiej w wysokietrawy.Absurdalna chęć zachowania dyskrecji.Wyłączyłem silnik,otworzyłem schowek na rękawiczki i włoŜyłem do latarki baterie, któredał mi Sarrazin.Gdy wysiadłem, wiatr uderzył mnie prosto w twarz.Miałem256wraŜenie, Ŝe silne podmuchy zerwą ze mnie płaszcz.Pochylony,osłaniając się przed wichurą, ruszyłem ścieŜką.Prowadziła na placpozbawiony drzew, z drewnianymi stołami i ławkami.NiŜej dostrzegłemz daleka miejsce, które mnie interesowało, oddzielone czarną gęstwinąsosenZa.nurzyłem się w las, kierując się szumem wodospadu, którydochodził do mnie w przerwach między porywami wiatru.Gałęzie drzewuderzały mnie po twarzy, co krok potykałem się o korzenie.Pod stopamichrzęściły kamienie, gdy przechodziłem pod niskimi krzaczkami.Wkrótce zgubiłem się kompletnie, myląc szmer wody z szumem liści.Postanowiłem iść dalej zboczem, gdzie była bardziej otwarta przestrzeń.W końcu wydostałem się spomiędzy drzew, tworzących jakbysceniczną kurtynę, i zobaczyłem polanę.Miałem fart! Zatrzymałem się,rozglądając się po znanej mi juŜ scenerii.Teren pokryty niską trawą,ciągnący się aŜ do przepaści.W blasku księŜyca trawa miała srebrzystypołysk.Zbierałem myśli jeszcze przez kilka sekund, po czym znowuruszyłem przed siebie.Longhini-Sarrazin powiedział: „Diabeł zostawiłswój podpis na miejscu zbrodni".A więc był tu jakiś ślad, jakaśsatanistyczna wskazówka.Czy Ŝandarmi ją odkryli? Nie.Jedynie SarrazinzauwaŜył ten szczegół, gdy przyszedł na to miejsce.Byłem juŜ nad skrajem zbocza, jak podczas pierwszej mojej wizyty.Popatrzyłem na trawę i zamyśliłem się.śandarmi z grupydochodzeniowej z Besancon przeszukali to miejsce bardzo dokładnie,kaŜdy centymetr, kaŜdą kępkę trawy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|