[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wewnętrzny chaos najwyraźniej musiał znaleźć swe odbi­cie na jego twarzy.Savil przysunęła się doń, z troską ściągając brwi.- Van.ke'chara.nie myśl o tym.Nie pomożesz sobie roz­pamiętywaniem tego.- Objęła go ramieniem.- Idź do stodół razem ze wszystkimi.A ja.Vanyel nie poczuł prawie jej dotyku.Widział tylko.powykręcany kształt bez życia.Przysłonił twarz maską żelaznego opanowania.- Tego nie potrafię zrobić - odparł chłodno.- Nie potrafię zapomnieć, szczególnie dzisiejszej nocy.Nigdy nie zapomnę.- A zatem, na bogów, dla własnego dobra znajdź sobie jakąś rozrywkę.muzykę, taniec.- Nie, Savil.- Odsunął się od niej i zmusił się do pójścia w kierunku zamku.- Radź sobie ze swym żalem po swojemu, a mnie pozwól to zrobić po mojemu.- Ależ.Uparcie potrząsnął głową, nie chcąc mówić już nic więcej; nie miał nawet pewności, czy w ogóle by zdołał.Zapomnieć Lendela? Jakże mógłbym zapomnieć.jakże mógłbym kiedy­kolwiek zapomnieć?Och, Lendelu.Tylko w jednym miejscu miał szansę skryć się przed odgło­sami uroczystości - na kamiennym ganku w północnej części zamku.Wszelkie inne sprawy zaprzątające mu dotąd myśli prze­stały istnieć z chwilą, gdy tylko uświadomił sobie, co to za noc.Teraz pragnął jedynie samotności.Zwiodła go nadzwyczajnie ciepła jesień; zwykle w porze Nocy Sovan pojawiały się już lodowate deszcze i ostre wiatry.Podobne do burzy tamtej nocy.Zwykle w tę noc Vanyel wynajdywał sobie jakieś pożyteczne zajęcia; na przykład pełnił wartę honorową, zastępował kogoś jako kurier, albo nawet zajmował miejsce któregoś ze Strażni­ków doglądających Wielkiej Sieci.Chwytał się czegokolwiek, byle tylko było to zajęcie nie pociągające za sobą konieczności kontaktowania się z ludźmi, a jedynie służenie im.Zupełnie zapomniał, że tego roku będzie spędzał Noc Sovan w domu rodzinnym - przypuszczalnie w całkowitej bezczynno­ści i swobodzie, których jedynym owocem będzie przypomnie­nie o jego beznadziejnej samotności.Przez kilka pierwszych lat nie było aż tak ciężko.W gruncie rzeczy w dwóch pierwszych latach bywało, że nachodziła go wręcz pewność bliskości tej hołubionej osoby, która wciąż na niego czeka.Z biegiem lat jednak coraz bardziej oczywistym stawał się fakt, iż zawsze był i będzie sam.Szczególnie Noce Sovan przynosiły z sobą widmo przemożnego przygnębienia, które spadało nań, gdy tylko nie wykazał dość ostrożności, by się go ustrzec.Ta Noc Sovan zaś zapowiadała się na wyjątkowo ciężką próbę.Nazbyt był wyczerpany, nazbyt wstrząśnięty, aby znieść jakąkolwiek walkę przeciwko samemu sobie.Przypatrywał się słońcu tonącemu w chwale w głębinach ho­ryzontu, a potem patrzył na rozbłyskujące po kolei gwiazdy, roztaczające swój bujny kwiat na tle aksamitu nieba.Gdy białe iskierki zaczęły zlewać się przed jego oczami, zamknął powie­ki, i wbrew wszystkiemu toczył swą bitwę przeciwko litości wo­bec siebie i bólowi rozdzierającemu serce.Dość już wypłakałem łez, one nie przyniosą ukojenia, pogorszą tylko wszystko.Chciał­bym być Valdirem.Chciałbym być znów w Przystani.Przelotnie pomyślał o Yfandes, ale odrzucił pomysł odwiedzenia jej.Choć tak bardzo ją kochał, ona nie mogła mu pomóc.Jej bliskość była­by tylko przypomnieniem tego, jak wiele stracił, aby zyskać ją.Potrzebuję jakiegoś zajęcia.Savil miała rację.Czegoś, co będzie wymagało skupienia.Znał tylko jedno zajęcie, które mogło wypełnić wszystkie jego myśli i zogniskować całą uwagę.To magia.Przywołam do ży­cia parę iluzji, solidnych i zwartych.Przyda mi się takie ćwi­czenie.Potrzebuję ćwiczeń.Przysiadł na skraju jednej z kamiennych ławek - szorstki gra­nit był jeszcze nagrzany od popołudniowego słońca - i skupił wzrok w jednym punkcie przed sobą.Ludzie - z nimi jest naj­trudniej.Gwiezdny Wicher.Jego obraz w mej pamięci zdaje się wciąż dość żywy.Zamknął oczy i skoncentrował się.Niewiele wysiłku kosztowało go stworzenie iluzji - uczyniła to zaledwie jedna mała wiązka mocy, której nie musiał nawet zaczerpnąć ze swych rezerw.Wystarczyła otaczająca go ener­gia.Wzniósł iluzoryczny obraz wibrującej kolumny światła wznoszącej się w powietrzu tuż przed nim, a potem począł for­mować bezkształtną energię w wyobrażenie postaci, budując ją starannie od stóp w górę.Zielone wysokie buty ze skóry, jedwa­biste zielone bryczesy i tunika bez rękawów, wszystko wymode­lowane na rosłym, szczupłym, muskularnym ciele.W nim siła -dyskretna, nie domagająca się uznania.Sięgający pasa srebrny włos, cztery warkocze z przodu, reszta opadająca na plecy ka­skadą lodowych nitek.Złota skóra.A potem twarz: spiczasta broda, wystające kości policzkowe, srebrzystobłękitne oczy ukry­wające w swej głębi niezaprzeczalną mądrość i humor, i jeszcze uśmiech błąkający się w kącikach wąskich ust.Otworzył oczy.przed nim stał przyjaciel z Tayledras, biegły uzdrowiciel Gwiezdny Wicher k'Treva.Widział go przez moment; był idealny w każdym detalu.A potem włosy skróciły się i pociemniały w blond kędziory, twarz nabrała bardziej krągłego kształtu, a ciemniejące do mięk­kiego brązu oczy jęło napełniać ciepło.Serce Vanyela przeszył skurcz, odepchnął ten obraz i prędko zajął się następnym: Savil.Ten nie udawał się od samego po­czątku i ze zbolałym westchnieniem Vanyel wymazał go, prze­chodząc do kolejnego.Tym razem nie był to już człowiek, lecz jeden z małych jaszczurów pełniących służbę u k'Trevów - her­tasi.Ale hertasi zaczął rosnąć i na jego głowie pojawiły się blond włosy.- Och, bogowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl