[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kulawi, dzieci z zespołem Downa, nawet widoczne objawy parkinsonizmu wywoływały w niej - choć swym jasnym intelektem usiłowała to przemóc - niechęć, pragnienie ucieczki.Zasadniczo potrafiła się prawie zupełnie opanować, nie miała jednak pewności ilu było takich, którym swoim zachowaniem sprawiła ból.I teraz też nie miała pewności, czy sprostałaby widokowi jakiegoś pozaziemskiego tworu.Nie pomyślano o przetestowaniu ich pod tym kątem.Nikt nie próbował sprawdzać ich reakcji na widok myszy, karła lub Marsjanina.Ta podstawowa sprawa nie przyszła po prostu do głowy członkom Komisji Kwalifikującej - zastanawiała się dlaczego, skoro w tej chwili nie widziała niczego, co mogłoby mieć większe znaczenie.Popełnili błąd wysyłając ją.Niewykluczone, że straci całą godność na widok jakiegoś naczelnika z wężami zamiast włosów.Popatrzyła z obawą na drzwi, których próg już zalewała woda.Zbliżał się przypływ.Nagle w odległości kilkuset metrów ujrzała zbliżającą się postać.Wpierw pomyślała, że to Vaygay, który zdawszy celująco wszystkie egzaminy, idzie podzielić się z nią dobrą wiadomością.Ale ktokolwiek to był - nie miał na sobie ich kombinezonu! Wydawał się też młodszy, jego chód był bardziej energiczny.Sięgnęła po obiektyw i zawahała się.Wstała z piasku i osłoniła obiektyw dłonią.Przez moment zdawało się jej.Nie, to przecież niemożliwe.Przecież tak bezwstydnie by się z nią nie zabawiali.Ale już nie mogła zatrzymać siebie.Pobiegła przez piach, a osiągnąwszy twardy brzeg plaży popędziła z rozwianymi włosami.Wyglądał dokładnie tak, jak na ostatnim zdjęciu: pełen życia, szczęśliwy.Miał na policzkach dwudniowy zarost.Dopadła go i utonąwszy w jego ramionach, zaszlochała.- Cześć, Słonku - powiedział, prawą dłonią gładząc ją po włosach.To był ten sam głos.W sekundzie odezwał się w niej znajomym brzmieniem.I szorstkość jego brody na jej policzku.To wszystko sprawiło, że w jednej chwili pękł w niej jakiś głaz, jakaś płyta kamienna rozpadła się na dwoje i z zapomnianego prawie grobu wytrysnęły pierwsze promienia światła.Przełknęła łzy i próbowała się opanować, ale nowa fala zapiekłego bólu runęła z niej i wszystko co mogła zrobić, to dalej płakać.A on stał cierpliwie, z tą samą budzącą spokój pewnością siebie jak wtedy, u stóp schodów, gdy Ellie zaczynała swą pierwszą w życiu wyprawę w dół klatki schodowej.Pragnęła go znów ujrzeć bardziej niż czegokolwiek w życiu - a przecież tłumiła to pragnienie, niecierpliwiło ją, bo w tak oczywisty sposób było niemożliwe do spełnienia.Płakała za te wszystkie lata samotności, które legły między ojcem i nią.Jeszcze jako panienka, a nawet już jako dorosła kobieta śniła, że staje nad nią i mówi, że ta śmierć była pomyłką.Że znów obejmuje ją ramionami.Ale rano płaciła za tę chwilę wytchnienia przebudzeniem na powrót w świecie, w którym go nie było.Mimo to znów następnej nocy zasypiała i śniła o nim, gotowa ponieść wszelką karę.I znowu budziła się z coraz większym uczuciem zmęczenia i bólu.Te chwile z duchem były wszystkim, co jej zostało z niego.A teraz - jest.On, nie zjawa, ale ciało i krew.Tak blisko.Zawołał ją z gwiazd, i ona przybyła.Z całej siły przytuliła się do niego.Wiedziała, że to trik, kolejna symulacja, rekonstrukcja, mimo że tak doskonała.Oderwała twarz, aby przyjrzeć mu się na odległość ramion - nieskazitelny.To był on.Jakby umarł, poszedł do Nieba, i za sprawą tej nie całkiem religijnej podróży - przecież zstąpił, a ona się z nim połączyła.Załkała i znów go objęła.Parę następnych chwil zabrało jej przywrócenie się do porządku.Gdyby to był - powiedzmy - Ken, po prostu pomyślałaby, że ukończono następny dodekahedron, może sowiecką Maszynę, którym, zrobiono następny rajd z Ziemi do środka Galaktyki.Ale ojciec? Skąd.Jego szczątki w tej chwili rozkładają się na cmentarzu koło jeziora.Otarła oczy na przemian śmiejąc się i płacząc.- I co, tato? Czemu zawdzięczam to twoje pojawienie się? Robotom czy hipnozie?- A czy ja jestem jakimś produktem? Albo snem? O to samo zapytaj tego wszystkiego wkoło.- Ani tygodnia nie było, gdy nie myślałam, że oddałabym wszystko, wszystko co mam za parę minut z tobą.- No i jestem - powiedział radośnie, podniósł ręce i wykonał obrót tak, że mogła zobaczyć, że i jego druga strona jest jak należy.Ale był taki młody, na pewno młodszy od niej.Miał dopiero trzydzieści lat, gdy zmarł.Może to był tylko ich sposób, by zmniejszyć w niej lęk.Jeśli tak, to byli nadzwyczaj.troskliwi.Otoczyła go przez pas ramieniem i poprowadziła pod palmę, ku swojej niewielkiej posiadłości.Jeśli pod jego skórą kryły się jakieś przewody scalone i przekładnie biegów, to bardzo dobrze schowane.- Więc jak się miewamy? - zabrzmiało jej dość niejasne pytanie.- To znaczy.- chciała uzupełnić, ale ojciec jej przerwał.- Ja wszystko wiem.Sporo lat minęło od otrzymania przez ciebie Wiadomości, żebyś mogła przylecieć tutaj.- Nie było wyboru.Albo szybkość, albo dokładność.- Oczywiście.- Tato, o co tu chodzi.Czy jest jeszcze jakiś dalszy ciąg Próby przed nami? Nie odpowiedział.- Słuchaj, musisz mi to wytłumaczyć - powiedziała pełnym determinacji głosem - niektórzy z nas szmat życia oddali na rozszyfrowanie Wiadomości i zbudowanie Maszyny.Czy za to w końcu dowiemy się przynajmniej, po co nas do tego namawiano?- No, no, zadziorna z ciebie osóbka - powiedział, jakby naprawdę był jej ojcem, jakby porównywał jej obecny obraz z tym, jaki zachował w pamięci od ostatniego spotkania i nie był wcale pewien, czy rozwój jej osobowości poszedł we właściwym kierunku.Pieszczotliwie potargał jej włosy.Ten gest też pamiętała z dawnych lat.Skąd oni mogli znać tu, z odległości trzydziestu tysięcy lat świetlnych od Ziemi, pieszczotliwe gesty ojca w jej dalekim dzieciństwie, gdzieś w zapadłym Wisconsin? Nagle ją olśniło.- Sny! - powiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl