[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Mój Boże - powiedział.- Co to było?- Mięczak, przynajmniej tak nazwał go Gharkid - odpowiedział Quillan.- Przykleił się do okrętu i usypiał nas jakimś silnym narkotykiem.- Ksiądz drżał, jakby uwolnił się od nieznośnego napięcia.- Niektórzy z nas umieli to opanować.Inni nie.Lawler spojrzał na pokład.Nadzy ludzie powoli kręcili się dookoła, spoglądali ze zdumieniem, jak ludzie nagle wyrwani ze snu.Leo Martello stał obok Neyany patrząc na nią, jakby ją widział pierwszy raz w życiu.Kinverson był z Lis Niklaus.Oczy Lawlera napotkały wzrok Sundiry.Wyglądała na oszołomioną.Bez końca pocierała dłonią swój płaski nagi brzuch udręczonym, kurczowym ruchem, jakby chciała zetrzeć z niego odcisk ciała Delagarda.Mięczak był zwiastunem niebezpieczeństwa.Morze Puste w tych szerokościach geograficznych stawało się mniej puste.Pojawił się nowy gatunek drakkeny - południowa odmiana.Były podobne do tych z pomocy, lecz większe, i wyglądały na bardziej przebiegłe, o zabawnie wyrachowanym spojrzeniu.W przeciwieństwie do tamtych, które pływały w liczących setki stadach, te podróżowały w gromadach liczących najwyżej kilka tuzinów osobników i kiedy ich długie, rurowate głowy wystawały z wody, sterczały daleko od siebie, jakby każdy członek bandy żądał i otrzymywał od swych kompanów własne, spore terytorium.Godzinami towarzyszyły okrętowi, niezmordowanie płynąc obok niego z nosami zadartymi wysoko w powietrze.Ich lśniące, szkarłatne ślepia nigdy się nie zamykały.Łatwo było uwierzyć, że czekały na zmrok i okazję, aby zakraść się na pokład.Delagard zarządził wcześniejszą zmianę wachty po to, aby patrolować pokład z bosakami w rękach.O zmierzchu drakkeny zanurzyły się; wszystkie zniknęły jednocześnie, co było właściwością ich gatunku, jak gdyby zostały wessane jednym haustem przez ziejącą pod nimi głębię.Delagard wcale nie był przekonany, że odeszły, i przez całą noc utrzymywał patrole na pokładzie.Atak nie nadszedł, a rankiem okazało się, że morze jest puste.Późnym popołudniem tego dnia, gdy zapadał już mrok, od nawietrznej przydryfowała do okrętu jakaś ogromna, amorficzna, miękka masa zbudowana z bladożółtej, lepkiej substancji.Ciągnęła się daleko, rozszerzając się na setki metrów, a może więcej.Mogła to być nawet wyspa jakiegoś dziwnego rodzaju, tak była wielka: kolosalna, wiotka wyspa, składająca się wyłącznie ze śluzu, gigantyczna aglomeracja smarków.Kiedy zbliżyli się do niej, zobaczyli, że ta ogromna, pomarszczona, pofałdowana rzecz jest żywa - przynajmniej częściowo.Jej bladokremowa powierzchnia drżała lekko, niemiarowo i wypuszczała malutkie, zaokrąglone wypustki, które natychmiast wtapiały się z powrotem w główną masę.Dag Tharp przybrał dziwaczną pozę.- Proszę bardzo, panie i panowie! Nareszcie Oblicze Wód!Kinverson roześmiał się.- Dla mnie to wygląda na zupełnie inną część ciała.- Patrzcie tam - powiedział Martello.- Drobiny światła podnoszą się z niej i migoczą w powietrzu.Jakie są piękne!- Jak świetliki - powiedział Quillan.- Świetliki? - zapytał Lawler.- Mają je na Sunrise.Insekty wyposażone w narządy luminescencyjne.Czy wiesz, co to są insekty? Żyjące na lądzie sześcionożne stawonogi, niewiarygodnie rozpowszechnione na większości zamieszkałych światów.Świetliki to insekty, które pojawiają się o zmierzchu i mrugają swoimi światełkami, włączając je i wyłączając.Bardzo ładne, bardzo romantyczne.Efekt jest podobny jak tutaj.Lawler patrzył.Tak, to był piękny widok: drobne fragmenty tej ogromnej, napęczniałej, dryfującej masy oddzielały się i wzlatywały, unoszone w górę przez letnią bryzę, świecąc w locie krótkimi błyskami żółtego światła jak maleńkie szybujące słoneczka.Powietrze było ich pełne: tuziny, setki.Płynęły na wietrze, wznosiły się, opadały, znowu wznosiły.Włączały się i wyłączały, zapalały i gasły - błysk, błysk, błysk.Piękno na Hydros było zawsze podejrzane.Obserwując taniec świetlików, Lawler czuł rosnący niepokój.Nagle Lis Niklaus krzyknęła:- Żagle w ogniu!Lawler spojrzał w górę.Część świetlików przefrunęła nad okręt, a te, które zaczepiły się o żagle, 'przylgnęły do nich, świecąc równomiernie i zapalając splecioną z bambusa morskiego tkaninę.Niewielkie obłoczki dymu unosiły się spiralnie w górę w dziesiątkach miejsc; widać było małe czerwone płomyki palących się włókien.Okręt został zaatakowany.Delagard wykrzykiwał rozkazy zmiany kursu.“Królowa” najszybciej jak mogła odpływała od rozdętego wroga pływającego na falach.Każdy, kto nie był potrzebny przy zmianie żagli, został odesłany do ich obrony.Lawler kręcił się w olinowaniu, wraz z innymi zabijając iskrzące stworki, które nadlatywały do żagli, i zdrapując te, które już były do nich przyczepione.Ciepło, jakie wydzielały, było niewielkie, ale uporczywe: właśnie to powodowało zapłon.Lawler widział osmalenia w miejscach, gdzie usunięto je na czas, gwiazdy migoczące przez niewielkie otwory wypalone w żaglach, a - wysoko w górnej części foka - pojawił się szkarłatny język ognia otoczony czarnym pióropuszem dymu.Kinverson wspinał się szybko w stronę ognia.Dotarł do niego i zaczął przyciskać płomienie dłońmi, aby je.stłumić.Jaskrawe płomyki ginęły jeden po drugim w jego uścisku, jakby wskutek jakiejś czarodziejskiej sztuczki.Po chwili było już widać jedynie lśniący żar; a potem i ten zniknął.Świetlik, który wzniecił ten ogień, także już zniknął.Gdy żagiel wokół niego ustąpił, owad spadł na pokład, pozostawiając za sobą poszarpaną, czerniejącą dziurę wielkości ludzkiej głowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|