[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Spieszyliśmy po prostu tutaj, tak jak nam pole-cono.Wielki Mistrz pociemniał na twarzy jak gradowa chmura. Nikt wam nie polecił, żebyście tu przyjechali! Kardynał odwrócił siędo towarzyszących mu braci. On się zachowuje jak kompletny idiota.Zawszemyślałem, że mogę polegać na bracie Johannesie, ale teraz. Mnie to wygląda tak, jakby za tym stała wola kogoś innego rzekł bratLorenzo. Albo upór.Sprawiają wrażenie, jakby zapomnieli, co się z nimi dzia-ło. Tak, i ja tak myślę.Ale o co chodzi z tą niebieską kulą? Nic nie rozumiem.Miała jakoby być niewiarygodnie piękna, tak mówił ten śmierdzący błotem ciura,ale ja nigdy nie słyszałem o żadnej niebieskiej kuli.Kula miała być ze złota.Jego bratanek, biskup Engelbert, zasłonił dłonią usta.128 Cii!Przenikliwe oczy kardynała skierowały się ku niemu. Kompletnie zapomniałem! O czym? O ojcu Theresy! Kiedy opowiadał nam baśń o morzu, które nie istnieje, wy-mieniał też inne kamienie czy kule, już nie pamiętam.Prócz promienistego słońcaistniała również jedna kula niebieska i jedna czerwona, a obie miały wyjątkowewłaściwości.Brat Lorenzo myślał, że Wielkiego Mistrza trafi szlag. I mówisz mi o tym dopiero teraz? ryknął wuj na nieszczęsnego biskupa. Jakie to właściwości? Tego.on nie wiedział wyjąkał Engelbert jak chłopiec przyłapany nakradzieży jabłek. Ratunku wysyczał kardynał. Tego już naprawdę za wiele! Dlaczego,dlaczego zawsze stają nam na drodze ci nędzni śmiertelnicy?Kardynał wszystkich ludzi niższych od siebie rangą nazywał śmiertelnikami.Weszli do domu.Tam kardynał usiadł w fotelu i odchylił głowę. Jeśli masz dla mnie więcej złych wiadomości, Engelbercie, to przedstawmi je natychmiast!Biskup Engelbert, który nigdy nie pojmował ironii, wziął słowa wuja na po-ważnie. Tak, jest jeszcze coś, co opowiadał jeden żołnierz z naszej świty.Wielki Mistrz zmrużył swoje zmęczone oczy. Co on powiedział? Mów zaraz! On twierdzi, że my ich spotkaliśmy po drodze tutaj.Brat Lorenzo zacisnął wargi.Nie cierpiał tego pozbawionego charakteru En-gelberta, a już patrzenie na biskupa, jak wije się przed kardynałem, to była praw-dziwa udręka. Odpowiadaj porządnie! ryknął Lorenzo, nie będąc już w stanie nad sobąpanować.Jego włoski temperament był silniejszy niż konwenanse.Spośród trzech rycerzy zakonnych zgromadzonych w tym pokoju Lorenzo byłz pewnością najgrozniejszy.Posiadał chłodną inteligencję, jaką nie dysponowałnawet kardynał. Ja.Ja. wyjąkał biskup.Przełknął ślinę i zaczął od początku.Jeden z naszej eskorty twierdzi, że my po drodze spotkaliśmy ekwipaż z habsbur-skim herbem.Towarzyszyli mu wyłącznie chłopi, ale podobno wewnątrz mignąłmu czarnowłosy uśpiony chłopiec.Był też z nim ten wielki pies.Jechali na za-chód. Prawdopodobnie wtrącił Lorenzo z przekąsem. Skoro ich spotkali-śmy, to musieli jechać na zachód.129Wielki Mistrz długo siedział bez słowa.Wpatrywał się w swego bratankaz obrzydzeniem.Na koniec powiedział: Lorenzo! Wydaj rozkaz, aby wszyscy ludzie, bez których możemy sięobejść, wyruszyli na zachód! Ale, eminencjo, my nie mamy tu zbyt wielu ludzi! W takim razie poślij po posiłki do Sankt Gallen! Engelbert, ty niezguło,czy chłopiec był w powozie sam? O to nie pytałem. Nie, oczywiście, powinienem się domyślić.Jakim sposobem, na Boga, uda-ło ci się zostać biskupem? Tak, tak, wiem.Dzięki moim wpływom.Biskup Engelbert wyglądał na człowieka głęboko krzywdzonego.Brat Loren-zo starał się ukryć, że cała ta sytuacja sprawia mu przyjemność i że zamierza jąwykorzystać.Jeszcze jedna taka gafa, ty nadęty biskupie, i tytuł wielkiego mistrzabędzie mój!Lorenzo wyprężył się, bowiem kardynał znowu zwracał się do niego. Jak się mają sprawy z kamiennymi tablicami, bracie Lorenzo? Czy nasiludzie zdobyli płyty, które zostały zrzucone do rzeki koło zamku Graben razemz tym jakimś Mllerem? Nasi wysłannicy do zamku Graben jeszcze nie wrócili, wasza eminencjo.Blady uśmiech pojawił się na wysuszonej twarzy kardynała.Nie był to pięknyuśmiech.Chcę wierzyć, że je znajdą.w Mller z pewnością utonął, ale kamienne ta-blice powinny być całe. Kardynał zastanawiał się przez chwilę, a potem dodał: Miejmy nadzieję, że nasi ludzie dopadną ten ekwipaż Habsburgów.Powóz naj-pewniej jedzie do Graben, bo oni tez chcą zdobyć tablice.I ufajmy, że nasi ludzie,którzy udali się do Graben, są bystrzejsi niż ci, którzy towarzyszą mi w podróży,i zajmą się chłopcem oraz jego eskortą.Bo tym razem to my byliśmy pierwsi!Kardynał wstał. No cóż, w takim razie możemy ruszać dalej do Heiligenblut.Rozdział 18Cesarz przybywał z całym orszakiem, więc na szczęście Theresa miała mnó-stwo spraw do załatwienia i nie myślała o swoich bliskich, wędrujących gdzieś poniebezpiecznych szlakach.Oczywiście, to wielka przyjemność móc porozmawiać z bratem, choć mielidla siebie zaledwie kilka godzin.Ale w samym środku wizyty do dworu przybyłchłop, jeden z tych, których Erling i Dolg zabrali ze sobą.Theresa natychmiastpospieszyła na dziedziniec. Wróciłeś? Czy coś się stało? pytała zaniepokojona. Czy to coś z.? Nie, wasza miłość, wszystko jest dobrze.Ja wróciłem tylko, żeby przekazaćlist i wiadomość od pana Mllera.To bardzo ważne.I zaraz potem muszę wracać. Powinieneś najpierw coś zjeść, poza tym trzeba ci zmienić konia powie-działa Theresa zdenerwowana, odbierając list od posłańca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|