[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Rok temu Donner nie potrafiłby zrozumieć czaru tak absolutnego odosobnienia, izolacji od świata.Teraz zaczynał to doceniać.- Czy widać załogę? - spytał.- Jeszcze nie - odparł Bruce.Trimaran trzymał kurs, którym powinien przeciąć drogę Lewiatana w bezpiecznej przed nim odległości.Płynął szybko.Odezwał się Ogilvy: - Czego się pan martwi? Przecież pan ustalił, że Hardin ukradł Łabędzia.Donner opuścił lornetkę i patrzył na wierzchołki fal barwionych promykami zachodzącego słońca.Zupełnie jak lekarz badający puls, Ogilvy ściskał palcami wibrującą balustradę.Wibracje powiększyły się w ciągu popołudnia.Kapitan podniósł słuchawkę telefonu i nakazał zmniejszenie obrotów wałów.- O cztery obroty mniej - powiedział.Po pewnym czasie wibracje balustrady wyraźnie się zmniejszyły, ale potrzeba było jeszcze godziny, żeby Lewiatan zmniejszył szybkość z szesnastu na piętnaście i pół węzła.Ogilvy wciąż trzymał rękę na barierce i przesuwał po niej palcami.Coś go najwidoczniej denerwowało, gdyż ponownie ujął słuchawkę telefonu.Tym razem kazał połączyć się z pierwszym oficerem.Ten wyjrzał ze sterowni, odbierając telefon.- Słucham, kapitanie!- Na balustradzie jest nierówność.Niech ją jutro rano stolarz zhebluje!- Tak jest, kapitanie.Zadowolony z siebie Ogilvy puścił wreszcie balustradę i zaczął rozglądać się po swym pływającym królestwie.Wspaniały statek! Ale już nie tytan, jakim był poprzednio.Morze potrafiło wyszczerzyć nań zęby, a co gorsza, pozostały szramy ze starcia z Hardinem.Z początku bardzo go to smuciło.Teraz jednak zmienił zdanie.Miał za sobą prawie pięćdziesiąt lat na morzu, więc w ostatecznym rozrachunku wszystkie wydarzenia musiał przyjmować z gracją i w pokorze, wiedząc przecież dobrze, że jedynym zwycięstwem, na jakie morze pozwala, jest ewentualne przeżycie jednostki.I nigdy nic więcej.Lewiatan przeżył.I wciąż był najwspanialszym statkiem, jaki kiedykolwiek pływał po morzach.Coś zakłóciło jego zadowolenie.Spojrzał od niechcenia na morze.Trimaran był w odległości tysiąca metrów dziobem do dzioba Lewiatana.Kapitan podniósł słuchawkę.- Zatrąb temu głupkowi na trimaranie! Syrena Lewiatana gniewnie zawyła.Trimaran obrócił się burtą do Lewiatana.Z kokpitu wygramoliła się jakaś sylwetka i pochyliła nad trójnogiem ustawionym na pokładzie rufowym.Donner zaczął: - Kapitanie.!Ogilvy zdumiony podniósł lornetkę do oczu.- Co to za cholerne urządzenie na rufie?Na żaglach trimarana odbiło się białe oślepiające światło.- Czy to lampa sygnałowa? - zapytał Bruce.Ale Ogilvy pędził już na swych cienkich nogach do sterowni, a w głowie krzyczała mu myśl, że nie istnieje lampa sygnałowa o takim blasku.33Hardin dygotał z dzikiej radości, gdy rakieta pomknęła tuż nad wodą.Przykleił oko do optycznego celownika na trójnogu, palcami naciskał elektroniczne guziki, którymi kontrolował tor rakiety ciągnącej za sobą połączony z rakietnicą przewód naprowadzający.W soczewce celownika rakieta była z każdą sekundą mniejsza.Usłyszał okrzyk Adżaratu, gdy biały płomień zniknął w bulwiastej dziobowej części statku.Czarny potwór połknął piorun i parł dalej.- Zrób zwrot przez rufę! - wrzasnął.- Płyń przed nim.Adżaratu, której przepiękne regularne rysy twarzy wydobywało właśnie zachodzące słońce, zrobiła zwrot i popłynęła na półwietrze z lewej.Poprzedni właściciele trimarana byli przemytnikami broni w Zatoce Gwinejskiej, skąd dostarczali karabiny walczącym frakcjom w Angoli.Ich trimaran był bardzo szybki.Mając oczy utkwione w Hardinie, Adżaratu uruchomiła pomocniczy silnik.Trimaran zerwał się jak do lotu, nagły bryzg zmoczył Hardinowi nogi.Lewiatan ich jednak doganiał, rósł za plecami trimarana, jakby w ogóle nie zraniony.Hardin cieszył się z tej bliskości.Z zawiesia wyjął drugą rakietę i odepchnął podtrzymujący je bom od toru wstecznego szarpnięcia rakietnicy.Umocował drut prowadnicy, na optycznym celowniku wybrał odpowiednie miejsce na brzuszysku tankowca i czekał z niecierpliwością, na uniesienie trimarana przez falę;- Czy gotowe?! - zawołał do Adżaratu.Adżaratu zmieniła nieco kurs, aby gazy odpalania nie uszkodziły żagli.Zasłoniła oczy.- Gotowe!Gdy Adżaratu odpowiednio ustawiała trimarana, Hardin obracał rakietnicę, aby utrzymać ten sam cel.Lewiatan nieugięcie parł przed siebie, rozbijając bezlitośnie fale i przesłaniając sobą cały horyzont.Hardin raz jeszcze sprawdził, czy właściwie wycelował w sam środek dzioba i nacisnął spust.Rakieta wyskoczyła, odpaliła, pomknęła.Biały blask oślepił na chwilę przydymione szkła optycznego celownika.Manipulując przyciskami, Hardin utrzymywał rakietę około sześciu metrów nad wodą.Trimaran ześliznął się w głęboką dolinę fali i Hardin stracił z oczu cel.Gdy łódź ponownie wypłynęła, ostatnie promienie słońca błyskały na przewodzie sterowania.Zdołał obniżyć lot rakiety do linii wodnej.Połyskująca złotem słońca prowadnica trafiła w tankowiec.Hardinowi wydawało się, że poczuł jej drżenie, będące w istocie drżeniem statku.Lewiatan nie miał grodzi kolizyjnej będącej drugim wewnętrznym wzmocnionym dziobem, ale jedynie dziobową komorę podzieloną na mniejsze zbiorniki.Niektóre z nich miały jedynie trzy metry szerokości, tak że piętnastometrowa dziobowa część miała cztery stalowe pionowe grodzie odseparowujące ładunek ropy.Pierwsza rakieta zrobiła trzymetrową dziurę w dziobie i przy szybkości blisko szesnastu węzłów woda z olbrzymią siłą zaczęła wdzierać się do pierwszej komory, obalając niemal natychmiast pierwszą grodź.Następna wytrzymała napór.Ogilvy bez wahania wydał rozkaz całą wstecz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|