[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na­prawdę.Nareszcie.Odzyskuje panowanie nad sobą i zwalnia tempo.Odważa się otworzyć oczy i widzi z zadowoleniem, że jej są zamknięte.Rozszerzone nozdrza, otwarte usta.Ma takie do­skonałe, białe zęby.Wydaje się, że mruczy.Jason zaczyna po­ruszać się trochę szybciej.Obejmuje ją ciasno ramionami; wzgórki jej piersi rozpłaszczają się o jego ciało.Nagle, nieocze­kiwanie, bucha z niej niezwykła namiętność - krzyczy i pom­puje biodrami; drapie go paznokciami, wydając ochrypłe, zwie­rzęce jęki.Jest tak zdumiony dzikością jej szczytowania, że nie zauważa swojego własnego.No i po wszystkim.Wyczerpany, przywiera do niej jeszcze na chwilę, a Mamelon głaszcze go po spoconym karku.Już po fakcie, analizując wszystko na zimno, Quevedo uświadamia sobie, że ten raz nie różnił się wiele od innych, które przeżył do tej pory.Może trochę bardziej namięt­ny niż na co dzień.Poza tym - cała, dobrze mu znana rutyna.Nawet z Mamelon Kluver, obiektem jego trzyletnich, palących rojeń, byli tylko starym, poczciwym zwierzakiem o dwóch grzbietach.Ja pcham, ona pcha - i cała robota.Właśnie tyle w tym romantyzmu.Dawne, dwudziestowieczne przysłowie: “W nocy wszystkie koty są szare".Więc zaliczyłem ją.Jason wysuwa się z dziewczyny i idą razem pod spłukiwacz.- Ulżyło ci? - pyta Mamelon.- Chyba tak.- Kiedy weszłam, byłeś okropnie spięty.- Przepraszam.- Poczęstować cię czymś?- Nie, dziękuję.- Chcesz o tym porozmawiać?- Nie, nie.Znów odwraca oczy od jej ciała.Rozgląda się za swoimi rze­czami.Mamelon nie uważa za stosowne się ubrać.- Pójdę już - mówi Quevedo.- Zajrzyj jeszcze kiedyś, ale lepiej w porze normalnego lunatykowania.To nie znaczy, że mam coś przeciwko twoim od­wiedzinom za dnia, ale może w nocy bylibyśmy bardziej odprę­żeni.Słuchasz mnie, Jasonie?Jest tak przerażająco zdawkowa.Nie wie, że pierwszy raz krył kobietę z rodzinnego miasta? A gdyby powiedział jej, że wszystkie jego przygody miały miejsce w Warszawie, Reykjaviku, Pradze czy innych miastach smoluchów? Dziwi się, czego tak się bał.Przyjdzie jeszcze do niej, to pewne.Teraz ulatnia się, prezentując całą gamę uśmieszków, mrugnięć i kiwnięć gło­wą, wśród których przemyca ukradkowe spojrzenia wprost na nią.Mamelon posyła mu całusa.Wreszcie na korytarzu.Nadal jest wczesne popołudnie - je­śli wróci do domu na czas, cała ta eskapada straci swój sens.Zjeżdża szybociągiem do gabinetu i przez dwie godziny zbija bąki.Jeszcze za wcześnie.Wracając do Szanghaju, trochę po szóstej, wstępuje do Hali Fizycznego Spełnienia, gdzie aplikuje sobie zmysłołaźnię.Ciepłe, falujące prądy koją, ale Jason źle reaguje na rozchodzące się z dołu psychodeliczne wibracje i je­go umysł wypełnia się wizjami zburzonych, ciemnych miastowców, z których zostały tylko sterczące dźwigary i przechylone ka­wały betonu.Kiedy dociera w końcu do domu, jest dwadzieścia po siódmej.Ekran w przebieralni reaguje na jego bioprądy:- Jasonie Quevedo, szuka cię twoja żona.Spóźnił się na kolację.Świetnie.Niech się ta dziwka skrę­ca.Kiwa głową ekranowi i ponownie wychodzi.Przez niecałą godzinę włóczy się po korytarzach między 770 a 792 piętrem, aż w końcu wysiada na swoim własnym i idzie do domu.Korytarzowy ekran blisko rdzenia instalacyjnego jeszcze raz informuje, że szukały go poszukiwacze.- Idę już, idę - mruczy z irytacją.Micaela sprawia wrażenie zmartwionej aż miło.- Gdzieś ty był? - rzuca, gdy tylko Jason się pokazuje.- Och, łaziłem po okolicy.- Nie było cię w gabinecie.Sprawdzałam.Zawiadomiłam poszukiwacze.- Zupełnie jakbym był zgubionym chłopcem.- To do ciebie niepodobne.Nigdy tak po prostu nie znika­łeś po południu.- Jadłaś już kolację?- Czekałam - odpowiada kwaśno.- No to siadajmy.Umieram z głodu.- Żadnych wyjaśnień?- Później - Jason bardzo się stara być tajemniczy.Ledwo zauważa potrawy.Po posiłku jak zwykle bawi się z dziećmi, póki nie nadchodzi pora ich snu.Układając w gło­wie, co powiedzieć żonie, próbuje coraz to innych słów.Stara się również przećwiczyć uśmieszek samozadowolenia.Nareszcie choć raz to on zagra rolę dręczyciela.Wreszcie on zrani ją.Micaela z zainteresowaniem zajęła się oglądaniem ekrano­wej audycji.Wygląda na to, że jej wcześniejsze zaniepokoje­nie jego zniknięciem minęło.W końcu Jason musi sam zacząć:- Chcesz wiedzieć, co dziś robiłem? Micaela podnosi wzrok.- Co takiego? Aa: po południu - sprawia wrażenie, jakby już nie była ciekawa.- No więc?- Pojechałem do Mamelon Kluver.- Lunatyku jesz w dzień? Ty? -Ja-- Dobra była?- Cudowna - odpowiada, zaintrygowany jej brakiem zain­teresowania.- Dokładnie taka, jak sobie wyobrażałem.Micaela wybucha śmiechem.- To takie zabawne? - pyta Jason.- Nie to.Ty.- Może wytłumaczysz mi, dlaczego?- Lata całe wzbraniasz się przed lunatykowaniem w Szan­ghaju, jeżdżąc na poziomy roboli, a teraz, z najgłupszego powo­du, jaki można sobie wyobrazić, decydujesz się na Mamelon.- Wiedziałaś, że nie lunatykuję w Szanghaju?- Oczywiście.Kobiety rozmawiają ze sobą.Pytałam przy­jaciółki.Żadnej z nich nie kryłeś, więc zaczęłam się zastana­wiać i trochę cię sprawdzać.Warszawa, Praga.Czemu musiałeś zjeżdżać aż tam, Jasonie?- To nie ma teraz nic do rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl