[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To nie jest lokalna infekcja - przerwałem lekarzowi.Dziś rano miałem telefon od ludzi zamieszkałych na przeciwległym krańcu kontynentu - u nich jest to samo.To samo i w tym samym czasie - czyli epidemia raczej wykluczona.- W każdym razie czynnik przenoszony jest przez rośliny, i to od niedawna - podjął Hart.- Albo też składniki, roślinne pobudzają coś innego, są aktywatorem lub pożywką.- Więc co jest przyczyną? - pytanie miało charakter retoryczny, nie tylko bowiem my dwaj, ale nikt nie znał na nie odpowiedzi.Odprowadziłem doktora aż do furtki alejką wśród wysokich malw.Ich długie łodygi kołysały się w ostrych porywach wiatru i zdawały się wychylać w naszym kierunku.Chmury żółtego kurzu z poboczy drogi rozwiewały się w zielonkawym powietrzu wysoko ponad dachami domów, wśród wierzchołków smukłych topoli.Hart wcisnął mi do ręki fiolkę.- Barbiturany - starał się przekrzyczeć wicher i własny kaszel.- To trochę łagodzi atald.Walcząc z zawieją znikł w chmurze pyłu, usiłując utrzymać na miejscu kapelusz i obciągnąć poły płaszcza.- Tato, szybko! - piskliwy, świdrujący w uszach głosik niósł się od ganku.Mała dziewczynka biegła alejką wysypaną różową kruszoną cegłą.Jej białe włosy powiewały na wietrze, a teraz już zielone oczy wyrażały podniecenie.- Chodź do domu! Komunikat!Żona siedziała przy radiu, a z głośnika płynął nabrzmiały powagą głos spikera.".zachować szczególną ostrożność.Świeżą żywność należy poddać gotowaniu w ciągu pięciu godzin, co spowoduje obniżenie zawartości szkodliwych substancji do dziesięciu procent stężenia wyjściowego.Należy unikać przebywania w pobliżu większych skupisk roślin, jak lasy i łąki, ponieważ czynniki aktywne są lotne.Prosimy o zachowanie spokoju, lekarstwa i żywność będą dostarczane w miarę możliwości.Następny komunikat nadamy za pół godziny."Patrzyliśmy na siebie.Oczy żony były teraz szaroniebieskie, włosy popielate z przeświecającym jakby od wewnątrz sinym odcieniem fioletu.Wziąłem ją w ramiona - była znów jak dawniej, taka mała i bezbronna, trochę niecierpliwa, lecz pełna spokojnego ciepła.- Jak szkoda - mówiła mi w ramię, a jej głos wyrażał bezmiar smutku.Jak szkoda.Gładziłem ją po zmierzwionych, niedawno jeszcze kruczoczarnych włosach i czułem ucisk w gardle.Widziałem wszystkie zmarnowane lata, bezcenny czas rozmieniony na drobne, kiedy to pod ogłupiającą narkozą codzienności, wygrywając swoje drobne sprawy bez znaczenia, straciliśmy się nawzajem z oczu.Pozwoliliśmy wyschnąć życiodajnemu strumieniowi - wymianie myśli i rozumieniu.Pojęliśmy to zbyt późno.Tej nocy miałem pierwszy atak.Po odurzeniu podobnym do upojenia alkoholowego przyszły omamy i halucynacje.Niebo zdawało się rozpadać, a na ziemię lały się kaskady barwnych ogni, żar i przejmujący chłód na przemian.Pod koniec czułem, jak moje ciało sztywnieje w strasznych skurczach, jednakże były to tortury niemal bezbolesne.Chwilami zdawało mi się, że dusza wyszła z ciała i z zewnątrz przygląda się jego mękom.Nad ranem, zbity i zmaltretowany, powlokłem się na dół.Po nocy pozostał mi lekki ,paraliż lewej połowy twarzy.Czułem, że nie jestem już taki sam jak wczoraj.Coś we mnie pękło, puściła jakaś synchronizacja zmysłów i rozumu.Pojmowałem na tyle, aby to stwierdzić.Ale co będzie następnym razem? Otworzyłem jakąś puszkę i właśnie zabierałem się do jedzenia, gdy coś ciężko uderzyło w drzwi wejściowe.Może to jeszcze jedno przywidzenie? - pomyślałem.Spojrzałem jednak w głąb hallu i puszka wypadła mi z rąk.W małym, wysoko umieszczonym okienku w drzwiach frontowych ukazał się przez moment ciemny, kudłaty łeb i wyłupiaste ślepia, po czym powtórnie rozległo się głuche uderzenie.Zimny dreszcz połaskotał mnie po karku i spłynął na plecy.Za drzwiami zaległa cisza, pełna napiętego wyczekiwania.Tak, to wszystko zwidy - uśmiechnąłem się krzywo do kredowobladej twarzy o wodnistych, bezbarwnych oczach w lustrze naprzeciwko.Z nagłą determinacją przebiegłem hall i jednym szarpnięciem rozwarłem drzwi na oścież.Na progu leżała sarna, nienaturalnie wygięta do tyłu w śmiertelnym skurczu.Wyszedłem białą alejką wśród białych malw w biały kurz drogi.Zataczałem się szeroko i potykałem raz po raz o nie istniejące przeszkody.W swoim wnętrzu byłem zimny jak wygaszony piec.Nie chciało mi się niczego, zewnętrzna pijacka beztroska nie zawierała nawet nikłego cienia smutku.Po różowym niebie pełzały jakieś barwne kręgi czy obręcze, ale nie zwracałem na nie żadnej uwagi.Szedłem na chybił trafił, byle stawiać kroki, nie patrząc ani wokół, ani za siebie.Iść, za wszelką cenę iść, posuwać się naprzód, niosąc donikąd wewnętrzną pustkę.Czy dawniej też bywało podobnie? Umazany białym kurzem, na wpół zaślepiony, wśród przemykających drogą w szaleńczym galopie saren (tak, nasze lasy pełne były zwierzyny), kierowałem się do domu doktora Harta.Przed gankiem falował ogród, choć wiatr ledwie muskał wierzchołki drzew, drzew tańczących po różowym nieboskłonie i obwieszonych mięsistymi liśćmi o cielistej barwie.Dom zdawał się również poruszać - raz wyginał się, pęczniał, aby za moment ulec raptownemu kolapsowi, jakby wysysano z niego zawartość.Gdy wchodziłem przez marmurową furtkę z polerowanej kredy, zdałem sobie sprawę, że złudzenie ruchu dają przebiegające przez przestrzeń refleksy lub raczej ciągłe zmiany barw w jakimś obłędnym kontinuum rozciągających się świateł.Sądziłem, że to wszystko jest we mnie, w moim wnętrzu, ale to i tak nie miało znaczenia.U Harta było już kilka osób.Ich stan, podobny do mojego lub nawet gorszy, nie zrobił na mnie żadnego wrażenia.Chyba było mi dobrze - świat wokół falował, wybrzuszał się i kurczył, ale to wszystko działo się gdzieś obok, nie dotyczyło przecież mojej osoby.Jakiś grubas pod oknem (chyba go znałem) prowadził bełkotliwy monolog:- Wyrzucę z domu wszystkie doniczki! Co do jednej.A w, ogóle to przechodzę na mięso.Tym sposobem uchronię się przed może przyjemnymi, lecz mało zabawnymi przypadłościami.- Moi drodzy! - Hart upił nieco białego płynu (kiedyś to mogło być czerwone wino) z wysokiej szklanki.- Sądzę, że to wszystko niedługo się skończy - mówił z trudem."Dobrze zalany" - pomyślałem nie bez złośliwej uciechy.- Wiedziałem - twarz grubasa rozpromienił uśmiech.- Nie wiem tylko, czy prędzej zginiemy, czy dostaniemy kompletnego fioła.Jedynym pocieszeniem jest fakt, że będzie to "zejście w stanie upojenia" - zaśmiał się chrapliwie.Cokolwiek lub ktokolwiek zmusza nas do tego kroku, robi to w sposób humanitarny.Czyli wczuwa się w człowieka!To wszystko pasuje do scenerii - pomyślałem.- Ale bądźmy przez chwilę poważni - Hart wstał dopóki jeszcze się da.Oczywiście, może zdarzy się jakiś nieprzewidziany wypadek, zajdzie coś, co uratuje nas z opresji.Na przykład spłynie z niebios na spadochronie serum przeciwko temu świństwu.Źródłem wielu sukcesów człowieka był właśnie brak wiary w klęskę.Ale, wracając do meritum sprawy: to coś jest w roślinach.Prawdę mówiąc dziwię się, że tak późno powstało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl