[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za nimi spokojnie posapywał we śnie stary Budach.- Antonie - odezwał się don Condor - nie chciałbym.e-e-e.wydać ci się nietaktownym i nie posądzaj ronię, że.e-e-e.wtrącam się do twoich spraw osobistych.- Słucham pana - Rumata od razu domyślił się, o czym będzie mowa.- Wszyscy jesteśmy zwiadowcami - ciągnął dalej don Condor.- l to, co mamy najdroższego, powinno znajdować się daleko na Ziemi albo w głębi naszych serc.Żeby nie można było nam tego odebrać, na przykład jako zakładnika.- Mówi pan o Kirze? - spytał Rumata.- Tak, mój chłopcze.Jeśli moje informacje o don Rebie są zgodne z prawdą, to trzymanie go w ręku jest zajęciem nader trudnym i niebezpiecznym.Rozumiesz, co mam na myśli.- Tak, rozumiem.Postaram się coś wymyślić.Leżeli w ciemności trzymając się za ręce.W mieście panowała cisza, tylko od czasu do czasu gdzieś niedaleko rżały niecierpliwie konie i waliły kopytami.Rumata co trochę zapadał w drzemkę i natychmiast się budził, ponieważ Kira wstrzymywała oddech - we śnie ściskał zbyt mocno jej rękę.- Musisz być bardzo śpiący - powiedziała szeptem.- Śpij.- Nie, nie, opowiadaj, ja słucham.- Co chwila zasypiasz.- Mimo to wszystko słyszę.Jestem rzeczywiście bardzo zmęczony, ale jeszcze bardziej stęskniłem się za tobą.Szkoda mi spać.Opowiadaj, to mnie interesuje.Potarła z wdzięcznością nosem o jego ramię, pocałowała w policzek i snuła dalej swoją opowieść.Dziś wieczorem chłopiec z sąsiedztwa przyniósł jej wiadomość od ojca.Ojciec leży.Wypędzili go z kancelarii i na pożegnanie zbili okrutnie pałkami.Ostatnio w ogóle nic nie może jeść, tylko pije, siny jest jak trup i trzęsie się cały.l jeszcze chłopiec mówił, że zjawił się brat - ranny, ale wesoły i pod dobrą datą, w nowym mundurze.Dał ojcu pieniędzy, napił się z nim i znów wygrażał, że się ze wszystkimi rozprawią,.Jest teraz podporucznikiem w jakimś specjalnym oddziale, ślubował wierność Zakonowi i zamierza zostać mnichem.Ojciec prosił, żebym broń Boże nie przychodziła teraz do domu.Brat się odgrażał, że się z nią porachuje, zwąchała się z wielkim panem, ruda małpa.O nie, myślał Rumata, wszędzie, tylko nie do domu.l tu też pod żadnym pozorem nie wolno jej zostać.Gdyby coś się z nią stało.Wyobraził sobie, że Kirę spotkało coś złego, i poczuł, że cały kamienieje.- Spisz? - zapytała.Ocknął się i zwolnił uścisk.- Nie, nie.l co jeszcze robiłaś?- Aha, jeszcze posprzątałam w twoich pokojach.Okropny masz bałagan.Znalazłam książkę, ojciec Gur napisał.O tym, jak pewien książę pokochał piękną, ale dziką dziewczynę z kraju za górami.Była zupełnie dzika, myślała, że on jest bogiem, a jednak bardzo go kochała.Potem ich rozłączyli i ona umarła z rozpaczy.- To piękna książka - powiedział Rumata.- Popłakałam się nad nią.Wciąż mi się zdawało, że to książka o nas.- A tak, o nas.i w ogóle o wszystkich ludziach, którzy się kochają.Tylko że nas nikt nie rozłączy.Najbezpieczniej byłoby na Ziemi, pomyślał.Ale jak ty tam będziesz beze mnie? l jak ja tu będę sam? Można by poprosić Ankę, by zaopiekowała się tobą.Ale co ja tu pocznę bez ciebie? Nie, na Ziemię polecimy razem.Ja poprowadzę pojazd, a ty siądziesz obok mnie i będę ci wszystko wyjaśniał.Żebyś niczego się nie bała.Żebyś od razu pokochała Ziemię.Żebyś nigdy nie żałowała swojej strasznej ojczyzny.Ponieważ to nie twoja ojczyzna.Ponieważ ta ojczyzna cię odtrąciła.Ponieważ urodziłaś się o tysiąc lat za wcześnie.Dobra, wierna, ofiarna, bezinteresowna.Takie jak ty przychodziły na świat we wszystkich epokach krwawej historii naszych planet.Jasne, czyste dusze, dla których nienawiść była uczuciem obcym, a okrucieństwo nie do przyjęcia.Ofiary.Niepotrzebne ofiary.O wiele bardziej niepotrzebne, niż Gur Improwizator czy Galileusz.Bo takie, jak ty, nawet nie są bojowniczkami.Aby stać się bojownikiem, trzeba umieć nienawidzić, a właśnie wy tego nie umiecie.Tak samo, jak i my teraz.Rumata znów się zdrzemnął i nagle przywidziało mu się, że Kira stoi na samej krawędzi płaskiego dachu Rady, z degrawitatorem u paska, a wesoła, drwiąca Anka popycha ją ku półtorakilometrowej przepaści.- Boję się, Rumata - usłyszał głos Kiry i otworzył oczy.- Czego, maleńka?- Ciągle milczysz i milczysz.Jakiś strach mnie ogarnia.Przyciągnął ją do siebie.- Dobrze.Teraz ja będę mówił, a ty słuchaj mnie uważnie.Daleko, daleko za sajwą stoi groźny, niedostępny zamek.Mieszka w nim wesoły, dobry i śmieszny baron Pampa, najlepszy baron w całym Arkanarze.Ma żonę piękną i czułą, która bardzo kocha Pampę trzeźwego i nie znosi Pampy pijanego.Urwał nasłuchując.Z ulic dobiegał stukot mnóstwa kopyt i głośne sapanie wielu ludzi i koni.,,To tu?" - zapytał gruby głos pod oknem."Chyba tu." - ,,Stóój!" Na stopniach ganku załomotały ciężkie buty i kilka pięści naraz zaczęło tłuc do drzwi.Kira drgnęła i przytuliła się do Rumaty.- Zaczekaj, maleńka - rzekł odrzucając kołdrę.- To po mnie - szepnęła.- Wiedziałam, wiedziałam o tym!Rumata z trudem uwolnił się z jej ramion i podbiegł do okna."Chwała Panu! - ryczały głosy na dole.- Otwierać! Jak wyłamiemy, będzie gorzej!" Rumata odsunął storę, do pokoju wdarł się znajomy chybotliwy blask pochodni.Gromada jeźdźców kłębiła się przed domem -posępnych, czarnych, w spiczastych kapturach.Patrzył na nich przez chwilę, potem sprawdził okno.Zgodnie z tutejszym zwyczajem, ramy były wpuszczone na stałe w otwór okienny.Na dole z trzaskiem walono w drzwi czymś ciężkim.Rumata namacał po ciemku miecz i uderzył rękojeścią w szybę.Z dźwiękiem posypało się szkło.- Hej! - huknął.- Komu tam życie zbrzydło? Walenie w drzwi ucichło.- Oni zawsze coś pokręcą - rzekł ktoś półgłosem.- Przecież gospodarz w domu.- A co nam do tego?- A to, że on w mieczach pierwszy w świecie.- Jeszcze gadali, że wyjechał i do rana nie wróci.- Macie stracha?- Nie-e, ale o nim nie było żadnego rozkazu.Jakby co, zabić nie można.- To związać.Pokiereszować i związać.Hej, który tam ma kuszę?- Żeby on nas nie pokiereszował.- Nic nam nie zrobi.Bo to nie wiesz, on składał taki ślub, że nie będzie zabijał.- Pozabijam jak psy - wymówił strasznym głosem Rumata.Do jego pleców przywarła Kira.Czuł, jak szaleńczo tłucze się jej serce.Na dole zaskrzeczał rozkazujący głos: "Wyłamać, bracia! Chwała Panu!" Rumata odwrócił się.i spojrzał w oczy Kiry.Patrzyła na niego, jak wtedy przy stole, ze strachem i nadzieją.W suchych źrenicach tańczyły odblaski pochodni.- No co, maleńka - powiedział czule.- Przestraszyłaś się? Doprawdy przestraszyłaś się tej hałastry? Idź się ubierz.Nie mamy tu już nic do roboty.- Pospiesznie wkładał metalową kolczugę.- Zaraz ich przepędzę i wyjedziemy.Do barona Pampy.Stała przy oknie spoglądając na dół.Czerwone refleksy pełgały po jej twarzy.Na dole huczało, stękało.Rumacie ścisnęło się serce z żalu i tkliwości.Wygonię jak psy, pomyślał.Schylił się szukając drugiego miecza, a gdy się wyprostował, Kira już nie stała przy oknie.Powoli zsuwała się na podłogę czepiając się zasłony.- Kira! - krzyknął.Jedna strzała przebiła jej gardło, druga utkwiła w piersi.Wziął ją na ręce i przeniósł na łóżko."Kira." -.zawołał.Westchnęła na wpół ze szlochem i znieruchomiała."Kira." - powtórzył.Nie odpowiedziała.Stał nad nią jeszcze długą chwilę, potem zgarnął miecze, zszedł powoli do hallu i czekał, kiedy runą drzwi.EPILOG- A potem? - spytała Anka.Paszka odwrócił oczy, klepnął się kilka razy po kolanie i schyliwszy się zerwał poziomkę tuż przy swoich nogach.Anka czekała.- Potem.- mruknął.- Właściwie, to nikt nie wie, co było potem.On zostawił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl