[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Nie obchodzi ich teraz, czy potem zdechną, czy nie.Przecież ich Prawdziwi ludzie tu nie przyjadą.Same szumowiny i nieudacznicy.Lurnpenproletariat.Z tego wszystkiego wieczorami trzęsą mi się ręce.Nie mogę spać.Przedwczoraj proszono mnie, żebym podpisał protokół o nieszczęśliwym wypadku.Odmówiłem - było jasne, że człowiekowi rozpruli skafander gazową spawarką.Wtedy ten drań sekretarz związków zawodowych powiedział, że złoży na mnie skargę.Miesięc temu na Bamberdze pojawiły się i tego samego ranka zniknęły trzy dziewczyny.Idę do zarządcy, a ten bydlak śmieje mi się w twarz: Ma pan halucynacje, mister komisarz, pora wracać do żony, już się panu dziewczyny zwidują.Trzy razy do mnie strzelano.Tak, tak, wiem, że żaden głupek nie próbował trafić.Ale wcale mi od tego nie lepiej.I pomyśleć tylko, że posadzono mnie tu po to, żebym chronił życie i zdrowie tych łobuzów! Niech ich piekło pochłonie.- Bela zamilkł i splótł palce, tak że aż mu stawy zatrzeszczały.- No, no spokojnie, Bela - powiedział srogo Jurkowski.- Pozwólcie mi odjechać - rzekł Bela.- Ten towarzysz - wskazał Żylina - to pewnie nowy komisarz.- Nie - odparł Jurkowski.- Poznajcie się, to inżynier pokładowy „Tachmasiba”, Żylin.Żylin skłonił się lekko.- Jakiego „Tachmasiba”?- To mój statek - wyjaśnił Jurkowski.- Zrobimy tak.Pójdziemy do zarządcy, powiem mu kilka słów.A później porozmawiamy z robotnikami - Wstał.- Nic takiego się nie stało, Bela, nie zamartwiajcie się.Nie wy pierwsi.Mnie też ta Bamberga kością w gardle stoi.- Trzeba wziąć kilku naszych - powiedział Bela z troską.- Może dojść do draki.Zarządca utrzymuje całą szajkę gangsterów.- Jakich naszych? - spytał Jurkowski.- Przecież powiedzieliście, że na nikim nie możecie polegać.- Więc przyjechaliście sami? - przeraził się Bela.Jurkowski wzruszył ramionami.- Oczywiście.Przecież nie jestem zarządcą.- Dobra - powiedział Bela.Otworzył sejf i wziął pistolet.Twarz miał bladą i zdecydowaną.Pierwszą kulę wsadzę w tego padalca, pomyślał z ostrą radością.Niech do mnie strzela, kto chce, ale pierwszą dostanie mister Richardson.W swoją tłustą, gładką, podłą gębę.Jurkowski popatrzył na niego uważnie.- Wiecie co, Bela - stwierdził - na waszym miejscu zostawiłbym pistolet.Albo oddajcie go towarzyszowi Żylinowi.Boję się, że nie zapanujecie nad sobą.- Myślicie, że on zapanuje?- Zapanuję, zapanuję - uśmiechnął się Żylin.Bela z żalem oddał mu pistolet.W tym momencie wyrósł przed nim dziarski sierżant Higgins w świeżym mundurze galowym i niebieskim hełmie.Zasalutował.- Sir - powiedział.- Naczelnik policji kopalni Bamberga sierżant Higgins melduje się do pańskiej dyspozycji.- Bardzo się cieszę, sierżancie Higgins.Chodźcie z nami - powiedział Jurkowski.Minęli krótki korytarz i wyszli na „brodway”.Dopiero dochodziła szósta, ale „brodway” był już zalany rzęsistym światłem i wypełniony robotnikami, huczał od niespokojnych głosów.Jurkowski szedł bez pośpiechu, uśmiechając się uprzejmie i uważnie zaglądając w twarze robotników.Były doskonale widoczne w równym świetle dziennych lamp - osunięte, z niezdrową ziemistą skórą, z podkrążonymi oczami, apatyczno-obojętne, gniewne, ciekawe, złe, nienawidzące.Robotnicy rozstępowali się, by za plecami Higginsa znowu się zewrzeć i iść za nimi.- Droga dla generalnego inspektora! Nie napierajcie, chłopaki.Pozwólcie przejść generalnemu inspektorowi! - pokrzykiwał sierżant Higgins.Doszli do windy i wjechali na piętro administracji.Tutaj był jeszcze większy tłum i nikt już nie schodził z drogi.Pomiędzy zmęczonymi twarzami robotników zaczęły przesuwać się jakieś bezczelne, wesołe mordy.Teraz sierżant Higgins poszedł przodem, rozpychając tłum swoją niebieską pałką.- Odsunąć się - mówił niegłośno - pozwólcie przejść.Odsuńcie się.Jego kark pomiędzy brzegiem kasku a kołnierzem poczerwieniał i pokrył się potem.Pochód zamykał Żylin.Bezczelne mordy przeciskały się do pierwszych rzędów i krzyczały:- Ej, chłopaki, który to inspektor?- Nie wiadomo, wszyscy czerwoni jak sok pomidorowy.- Na wylot czerwoni, i z zewnątrz, i w środku.- Nie wierzę, chcę zobaczyć.- Popatrz sobie, kto ci broni.- Ej, sierżancie! Higgins! Ale masz pan towarzystwo!Żylinowi ktoś podstawił nogę.Nie odwrócił się, ale zaczął patrzeć pod nogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|