[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.25 grudnia roku 1952 wstąpił w związki małżeńskie z Marią Espinosa, 3 marca 1954 urodził się jego jedyny syn, Carlos, 7 września 1961 roku uczestniczył w katastrofie lotniczej w Andach i należał do siódemki tych szczęśliwców, którzy ją przeżyli.Żadnych obrażeń nie odnieśli tylko on i jeszcze jeden pasażer.Jeszcze jeden!!! Wreszcie 2 października roku ubiegłego Sabroni został obrany prezesem Południowego Konsorcjum.Cholera.W przebłysku genialności Merito pochwycił za "Who is who".Niesamowite! Dane drugiego pasażera, który bez szwanku opuścił płonącego boeinga, pokrywały się z życiorysem Sabroniego.Też urodził się 10 stycznia tegoż samego roku.Tego samego dnia ożenił się, jego syn jedynak również pojawił się w identycznym terminie, tyle że nie w Santa Cruz, a w stolicy.Rosnące podniecenie Merito było o tyle uzasadnione, że astrologicznym bliźniakiem przedsiębiorcy był nie byle kto.2 października, kiedy Cristobal został zatwierdzony przez Radę Konsorcjum na stanowisko szefa, tłumy wiwatowały na cześć tego drugiego, tego właśnie dnia obranego Prezydentem Republiki.Moim szefem.Nie powiem, żebym słuchał rewelacji pułkownika Lopeza z obojętnością.Daleko jednak było mi do fascynacji.Nie pojmowałem, czemu zdumiewająca, ale jednak przypadkowa zbieżność faktów zakłóciła "weekend mego życia".- Merito był uparty - opowiadał Lopez.- Zaczął poszukiwać dalszych zbieżności.- I znalazł je?- Mnóstwo.Kiedy mały Cristobal przechodził świnkę, chorował na nią nasz późniejszy "ojciec ojczyzny", kiedy koleżanka w VI b ukruszyła mu ząb, pański pryncypał stracił pół jedynki podczas meczu w rugby.Jednego dnia stracili cnotę.Prezydent ze swoją nauczycielką angielskiego, a Sabroni w małym burdeliku, na który zrzucili się we trójkę z kolegami.- Czyli pewne różnice istnieją - zauważyłem.- Jedynie pod względem dekoracji.Merito zestawił 279 analogii w życiorysach naszych bohaterów.Oczywiście, nie miał wszystkich danych.Od kiedy aktualny prezydent został senatorem, dla szczebla reprezentowanego przez Merito stały się one niedostępne.Mógł korzystać jedynie z informacji nagłośnionych przez media.Ale wystarczyło! Pamięta pan, co stało się 5 marca.?- Nie mam pojęcia.- Jesteś paskudny, tego wieczora poznaliśmy się na koktajlu w ambasadzie francuskiej - zaszczebiotała Bella.- Rzeczywiście, ale chyba nie o nas pułkownikowi chodzi.Już wiem! Podczas dyskusji na schodach z ambasadorem Rosji pan prezydent potknął się i wywichnął kostkę.Niegroźnie zresztą.- I proszę sobie wyobrazić, że o tej samej godzinie na Avenida del Sol w Santa Cruz samochód potrącił wychodzącego z lokalu Sabroniego.Też lekko wstawionego.Efekt.- Zwichnięcie kostki?- Naturalnie.Wszystko to wyglądało zbyt groteskowo, żeby było realne.A jednak było, ja w szlafroku, pułkownik, Bella, czerwień zachodzącego słońca.- Oczywiście, gdyby chodziło tu jedynie o psychotroniczną ciekawostkę, nie ośmielibym się odrywać pana od zajęć - Lopez dramatycznym gestem wychylił kolejny kieliszek.- Sam zaniepokoiłem się, kiedy dotarłem do operacji "Storczyk".Zmarszczyłem brwi.- Wiem, wiem - uśmiechnął się Lopez.- Top secret.Tajne, łamane przez poufne.Pełna informacja znana jest tylko pięciu ludziom.No i Belli.A zatem możemy rozmawiać spokojnie.Wiem, ile rozterek i wahań poprzedziło decyzję mego szefa w sprawie "Storczyka".Naturalnie, decyzję ustną.Pamiętam, byliśmy wtedy w czwórkę.Szef, minister bezpieczeństwa, Kreol o szarej twarzy bezsennego ogara i czarnowłosy, zda się z samych żył i mięśni utkany, szef jednostki specjalnej "Sigma".- Uważacie, że wymaga tego dobro państwa.Prawdopodobnie macie rację - powiedział prezydent.- Blasco Herrera jest wrogiem republiki, mordercą, terrorystą, a przy okazji legendą i ojcem duchowym miejskiej partyzantki, podobno ma popleczników na najwyższych szczeblach - mówił minister.- Jego likwidacja będzie operacją szybką, tanią, a dzięki planowi "Storczyk" stuprocentowo bezpieczną.- Ale Herrera przebywa w Hawanie!- Wiem, że z fałszywym paszportem wkrótce wybiera się do Nowego Orleanu.Pewnych rozrywek komunistyczna Kuba nie jest w stanie dostarczyć mu w dostatecznym wyborze.- Chcecie zabić go na terenie Stanów Zjednoczonych?- On już nie żyje, panie prezydencie - zauważył z uśmiechem szef jednostki "Sigma".Blasco Herrera pogładził się po doklejonych bokobrodach i przez opalizujące okulary rzucił okiem dookoła.Faceci z ochrony skinęli głowami.- Wszystko w porządku.Przeszedł dwa metry po trotuarze i znikł w środku jednopiętrowego baraczku.Olbrzymi Murzyn, który otworzył mu drzwi, poprowadził go do pozbawionego okien gabineciku.Oczy Herrery rozbłysły.Na fotelu siedziało "Zjawisko".Bujne włosy w puklach spadały na ramiona.Nic nie osłaniało monumentalnych piersi."Zjawisko" uśmiechnęło się odsłaniając zęby równe i białe jak Antarktyda na Boże Narodzenie.Reszta ciała tonęła w mroku.Czy była równie zachwycająca?Goryle wsunęli się do wnętrza i zbliżyli z zamiarem obmacania "Zjawiska".- Za drzwi! - warknął Blasco.Wdusił cygaro w kaszmirowy dywan i rozpinając marynarkę ruszył do przodu.- Wstań, skarbeńko.Luksus za tysiąc dolarów wstał.Dreszcz emocji zelektryzował terrorystę.To nie było przereklamowane.To było niewiarygodne.Poniżej pasa arcykobieta zmieniła się w supermężczyznę.Carramba! Wash and go!- Na łóżko - warknął rozkazująco.Hermafrodyta ulegle skinął głową.Ale cofnął się tylko nieznacznie i zaczął masować swój obfity biust.Herrera oblizał mięsiste usta.- Na łóżko! - powtórzył.Zjawisko nie zareagowało.Blasca owładniętego podnieceniem dodatkowo pobudziła furia.- Nauczę cię posłuszeństwa, malutki!Wzrok hermafrodyty uciekł gdzieś w bok.Herrera podążył za nim i dostrzegł leżący koło łóżka pejcz.Właściwy przedmiot na właściwym miejscu! Pochylił się, aby go podnieść i wtedy to się stało.Niedoszły partner zarzucił mu błyskawicznym ruchem na krtań stalowy drut, dotąd ukryty w dłoni i szarpnął.- Pułapka! - przemknęło przez głowę Herrerze, a potem ostry drut przeciął mu krtań.Murzyn uniósł słuchawkę w automacie telefonicznym wiszącym na korytarzu hoteliku.- "Storczyk" ścięty - zameldował.W tym samym czasie Ignacjo Ruiz, wiceprezes Konsorcjum Południowego, szedł po świeżo wylanym betonowym fundamencie Nowego Super-Mercado w Santa Cruz.Mimo ciężkiego dnia i przebytej drogi odczuwał zadowolenie.Duże zadowolenie.Usunięcie Sabroniego i przejęcie po nim szefostwa Konsorcjum było kwestią godzin.Jeszcze tylko ten księgowy dostarczy kopie umów z "Brasilian Fruits" i po Sabronim.- Był gówniarzem i zdechnie jak gówniarz - mruknął do siebie Ruiz.Zapadł zmierzch, a wraz z nim nadciągnął przyjazny chłód.- Jutro obudzę się innym człowiekiem, tylko gdzie ten cholerny księgowy? Miał tu być od kwadransa.Na temat przyszłego snu don Ignacja zdecydowanie odmienne zdanie miał mężczyzna siedzący obok filaru budującego się magazynu.Nie zamierzał jednak wyrażać go w słowach.Nie śpiesznie uniósł broń z celownikiem optycznym.Dobrą broń kupioną w Port of Spain.Snajper przez krótką chwilę rozkoszował się obserwowaniem bezbronnej ofiary.- Dorodny tapir, samiec - mruknął bezdźwięcznie.- Adios! - i pociągnął za spust.Fontanna krwi na kamizelce i wyraz zdumienia na twarzy Ruiza wykwitły równocześnie.Nie było potrzeby drugiego strzału.Snajper doskoczył do ofiary.Ignacjo nie żył, a beton był jeszcze świeży [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl