[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obrus był podarty i cały w tłustych plamach.Wyglądu i stanu naczyń nie dałoby się opisać.Co zaś do samych Pennych… Di nigdy jeszcze nie spotkała takich ludzi i nagle z całego serca zapragnęła znaleźć się z powrotem w Złotym Brzegu.Musiała jednak stawić czoło rzeczywistości.Wuj Ben, jak nazywała go Janka, zasiadał na honorowym miejscu.Miał lśniącą, czerwoną brodę i niemal łysą czaszkę, obrzeżoną wianuszkiem siwych włosów.Jego brat, Parker, bakałarz, chudy i nie ogolony, siedział w kącie i spluwał do drewnianego pudełka.Chłopcy, dwunastoletni Kurt i trzynastoletni Jurek, mieli bladoniebieskie rybie oczy o bezczelnym spojrzeniu.Przez dziury w koszulach prześwitywało im gołe ciało.Kurt, który zranił sobie rękę odłamkiem szkła, przewiązał skaleczone miejsce brudną chustką.Jedenastoletnia Annabel i dziesięcioletnia Gerta były zupełnie ładnymi dziewczynkami o okrągłych, brązowych oczach.Tuptuś miał dwa i pół roczku, śliczne kędziorki i różowe policzki, aniebieskookie niemowlę, które ciotka Lina trzymała na kolanach, wyglądałoby rozkosznie, gdyby było czyste.— Kurt, czemu nie wyczyściłeś paznokci, chociaż wiedziałeś, że spodziewamy się gościa? — zapytała ostro Janka.— Annabel, nie mów z pełnymi ustami.Sama widzisz, nikt oprócz mnie nie próbuje uczyć tej rodziny dobrych manier — zwróciła się do Di.— Zamknij się — rzekł wuj Ben niskim, grzmiącym głosem.— Nie zamknę się! Nie zmusisz mnie do milczenia! — krzyknęła Janka.— Nie dokuczaj wujowi — odezwała się łagodnie ciotka Lina.— Dziewczynki, proszę, zachowujcie się jak damy.Kurt, podaj ziemniaki pannie Blythe.— Och! Och! Pannie Blythe! — zachichotał Kurt.Ale Di poczuła dreszcz emocji.Po raz pierwszy w życiu nazwano ją panną Blythe.Na szczęście, posiłek był smaczny i obfity.Di porządnie już zgłodniała i mogłaby spożywać go z prawdziwą przyjemnością, chociaż nie cierpiała pić z obitych kubków, gdyby miała pewność, że przyrządzono go czystymi rękami i gdyby przy stole panowała inna atmosfera.Wszyscy Penny’owie przez cały czas zażarcie się kłócili: Jurek z Kurtem, Kurt z Annabel, Gerta z Janka, a wuj Ben posprzeczał się okropnie z ciotką Liną.Ciotka Lina wspomniała o tych wszystkich wspaniałych mężczyznach, którzy się o nią starali, na co wuj Ben odparł, że ogromnie żałuje, iż w takim razie zamiast niego nie poślubiła któregoś z nich.„Jakie to byłoby okropne, gdyby moi rodzice tak się kłócili — myślała Di.— Och, oby prędzej do domu!” — Nie ssij palca, Tuptusiu.Słowa te wyrwały jej się całkiem bezwiednie.Pamiętała, jak wszyscy w domu starali się odzwyczaić od tego nawyku małą Rillę.Kurt spurpurowiał z wściekłości.— Daj mu spokój! — wrzasnął.— Może sobie ssać palce, ile mu się; żywnie podoba.To tylko was tam w Złotym Brzegu tak ciągle tresują.Co ty sobie wyobrażasz?!— Kurt! Kurt! Co panna Blythe pomyśli o tobie — zmitygowała go; ciotka Lina.Była znów spokojna i uśmiechnięta.Wsypała dwie łyżeczki cukru do filiżanki wuja Bena.— Nie zwracaj na niego uwagi, kochanie.Zjedz jeszcze kawałek placka.Di nie miała ochoty na żadne ciasto.Marzyła jedynie o tym, żeby już wrócić do domu.Ale jak to zrobić?— Do diabła! — zagrzmiał wuj Ben, wysiorbując ze spodka resztki herbaty.— Co to za życie! Rano wstajesz, harujesz cały dzień, potem kolacja i spać.I tak w kółko.— Tata lubi żartować — uśmiechnęła się ciotka Lina.— O właśnie, jeśli już mowa o żartach… Spotkałem dziś w sklepie Cartera Flagga, pastora metodystów.Chciał ze mną dyskutować, gdy stwierdziłem, że nie ma Boga.„Pan gada w niedzielę — powiedziałem mu.— Dziś na mnie kolej.Udowodnij mi pan, że Bóg istnieje” — powiedziałem mu.„Pan to robi za nas obu” — odrzekł.Wszyscy śmiali się jak zwariowani.Pewnie myślał, że powiedział coś zabawnego.Nie ma Boga! Di poczuła, że świat się wali.Miała ochotę płakać.Rozdział XXIXPo kolacji było jeszcze gorzej.Przedtem towarzyszyła jej tylko Janka, a teraz znalazła się wśród całej gromadki dzieci.Jurek chwycił ją za rękę i przeciągnął przez błotnistą kałużę, zanim zdążyła mu się wyrwać.Nigdy dotąd nie była traktowana w ten sposób.Jim i Walter, a nawet czasami Krzyś Ford niekiedy się z nią droczyli, ale nigdy nie dokuczał jej w ten sposób jak młodzi Penny’owie.Kurt zaoferował jej gumę do żucia, którą właśnie wyjął z ust, i rozzłościł się, że nie chciała jej przyjąć.— Włożę ci za koszulę żywą mysz! — wrzasnął.— Wielka dama! A twój brat to ciamajda!— Walter wcale nie jest ciamajda! — powiedziała Di.Niemal umierała z przerażenia, ale nie mogła pozwolić, by obrażano Waltera.— Właśnie że jest.Pisze wiersze.Czy wiesz, co bym zrobił, gdyby miał takiego brata? Utopiłbym go jak kociaka.— Skoro mowa o kociakach, jest ich całe mnóstwo w stodole, chodźcie, pójdziemy je łapać.To świetna zabawa.Di postanowiła, że nie będzie łapać kociąt z tymi chłopakami, i otwarcie to powiedziała.—.My mamy dużo kociąt w domu.Aż jedenaście — dodała dumnie.— Nie wierzę! — krzyknęła Janka.— Niemożliwe.Nikt nigdy nie miał jedenastu kociąt.To byłoby jakieś nienormalne.— Po prostu jedna kotka ma pięć, a druga sześć małych.A do stodoły nie pójdę z wami, i już.Zeszłej zimy spadłam z siana w stodole Amy Taylor.Zabiłabym się, gdybym nie upadła w stertę plew.— No i co, ja też raz by spadłam, gdyby Kurt mnie nie złapał — odezwała się ponuro Janka.Nikt poza nią nie miał prawa spadać z siana! Pomyśleć tylko, że takiej Dianie Blythe też mogły zdarzać się jakieś przygody! To wprost bezczelność!— Powinnaś była powiedzieć „ja też raz bym spadła” — poprawiła Di Jankę i z tą chwilą jej przyjaźń z Janka skończyła się raz na zawsze.Trzeba było jeszcze jakoś przeżyć noc.Di czuła się bardzo zmęczona, ale u Pennych nie było zwyczaju chodzić wcześnie spać.Wreszcie Janka zaprowadziła ją do dużej sypialni, w której stały dwa łóżka.Annabel i Gerta szykowały się, by zająć jedno z nich.Di spojrzała na drugie.Poduszkę czuć było stęchlizną.Narzuta gwałtownie domagała się prania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl