[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jeśli wierzyć podanym wyżej danym, to żeby po takiej publikacjigazeta wyszła na swoje, jej nakład musiałby wzrosnąć dziesięciokrotnie - trudna sprawa.Skoro przy tym jesteśmy - materiał %7łycia" o wakacjach z Ałganowem przygotowanybył wspólnie z Dziennikiem Bałtyckim", należącym już wtedy do wydawcyniemieckiego, i opublikowany jednocześnie w obu gazetach.Niemiecki właściciel Dziennika" natychmiast pofatygował się do Polski, wylał naczelnego i dziennikarza,który tekst napisał, złożył wizytę Kwaśniewskiemu z solennymi przeprosinami, i Dziennik", w przeciwieństwie do %7łycia", z reklamami nie miał kłopotów.Oczywiście, nigdy też nie miała z nimi kłopotu Gazeta Wyborcza".Gdybym to napisał jeszcze kilka lat temu, zanim sytuacja na naszym rynku mediówwreszcie się powoli zmieniła, i gdyby któryś z szanownych pióropałkarzy Michnikaraczył wtedy zwrócić na mój tekst uwagę, to wiem doskonale, w jaki sposób by to zrobił.Na użytek swoich paru setek tysięcy czytelników, którzy - mógłby tego być pewien -moich słów nie czytali i na pewno po nie nie sięgną, bo nigdzie nie przeczytają, że warto,zakpiłby: no proszę, Ziemkiewicz (nawet by może napisał Rafałek", żeby czytelnik niemiał wątpliwości, że mowa o jakimś pętaku) łka - albo raczej by napisał - skamle, jakichto rzekomo krzywd doznała prawica, płacze, trzymając się za obitą pupę, jakie torzekomo straszny Michnik jemu i jego kolegom zrobił kuku, odcinając im przez swemasońskie kontakty pieniążki z reklam! (Nie mam racji? Jeśli ktoś nie wierzy, niechprzejrzy parę numerów Wyborczej", czy taki mendowski styl, wzorowany na mowieliterata Przymanowskiego wyśmiewającego w peerelowskim Sejmie internowanychkolegów po piórze nie jest ulubioną formą polemik" michnikowszczyzny.) Ale przecieżwszyscy wiedzą, napisałby, że reklamodawcy nie chcieli marnować swoich pieniędzy nadofinansowywanie marnych prawicowych pisemek, bo były cieniutkie, nudne, bo nikt ichnie chciał kupować!Spór nie jest nowy i argumentacja michnikowszczyzny jest mi doskonale znana.Odnieśliśmy w rywalizacji na wolnym rynku sukces, bo widać potrafimy, a wy,prawicowi nieudacznicy, nie potrafiliście, to teraz siedzcie cicho!Ani myślę.Po pierwsze - nie było żadnej rywalizacji, nie było żadnego wolnegorynku.Po prostu jedni, z woli Wałęsy i na mocy politycznego kontraktu, jaki zawarł on zczerwoną mafią, dostali za darmo, bez wyłożenia ani jednego grosza, wszystko, co byłoniezbędne do stworzenia wysokonakładowej gazety, papier, lokal, kredyty, dystrybucję itak dalej, plus mający wtedy wielkie znaczenie znaczek Solidarności" (co to jest wartość brendu" zapytajcie pierwszego z brzegu przedstawiciela tak licznierozmnożonej w ostatnich latach populacji specjalistów od marketingu), plus, jako gazeta Solidarności", liczne prezenty, na czele z całą kompletną drukarnią od jednej z gazetfrancuskich.Owszem, potrafili to dobrze wykorzystać, bo przecież mogli zmarnować -więc nie myślę odmawiać im zawodowych umiejętności.Tylko że po prostu nikt innytakiej szansy nie miał.Po drugie, milczące założenie, zgodnie z którym pismo ma pieniądze i dobrze sięsprzedaje, bo jest dobre, to odwrócenie skutku i przyczyny.Pismo, żeby być dobre, musimieć kasę - najpierw.Jeśli jej nie ma, nie może zainwestować w kolor, w bajery, wdodatki, które decydują o sprzedaży.Bez pieniędzy będzie szarą, nieefektowną broszurkąi nie podbije rynku nigdy, choćby pisali w nim sami geniusze.Adam Michnik to byłowtedy wielkie nazwisko, także w sensie rynkowym, zgoda, i wielu autorów, którychściągnął do swojej gazety to były wielkie nazwiska, ale przecież nie te nazwiska, nie treśćartykułów wywindowała Wyborczą" na pozycję najlepiej się sprzedającej gazety wPolsce ( Tygodnik Powszechny" miał nie gorsze, i jak wygląda? Co prawda, jego upadekwynikł trochę z faktu, że jak się już czyta Wyborczą", to tygodnika jakby nie ma po co).Pociągnęły tę sprzedaż wszystkie jej dodatki, lokalne, branżowe, kobiece, motoryzacyjne,z ogłoszeniami o pracy, i tak dalej.Po trzecie, sam próbowałem wydawać w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątychpismo, nic zresztą niemające wspólnego z polityką, i stąd wiem, że największymproblemem prasy owego czasu nie był papier, druk i nawet nie reklama - ale dystrybucja.Przez wiele lat jedyną firmą, przez którą można było sprzedawać gazetę czy czasopismo,był odziedziczony przez III RP po peerelu Ruch".Nieruchawy, państwowy gigant,przyzwyczajony właśnie do dystrybuowania" prasy, a nie do jej sprzedawania, zabsurdalnym sposobem ustalania nadziałów", sprawiającym, że zawsze dziesiątkitysięcy egzemplarzy szły na rozkurz", zwracający pieniądze ze sprzedaży z dwu-,trzymiesięcznym opóznieniem.No i przede wszystkim - nie do ominięcia, monopolistacałkowity, nie spodobasz się tam komuś z jakichkolwiek przyczyn, to spadaj.Poza kioskami, przez prenumeratę, stoliki czy gazeciarzy pisma nie sprzedasz.Po czwarte, kredyty.No, o kredytach to już chyba wspomniałem.Dobrze, zgodzę się - w prawicowych" pismach nie pracowali najlepsi dziennikarze,nie mówiąc o menedżerach.Sam fakt, że były one prawicowe", że swe istnienieokupywały odwoływaniem się do jakiejś części Polaków identyfikującej się ze słowem prawica", spychał je na margines, nie mówiąc o marnych możliwościach płatniczych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|