[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Katarzyna szła przodem.Lampy kopciły tak, że Stefan ledwie mógł ją dojrzeć.Myślał o tym, że41jest dziewczyną, i czuł się nieswojo.Uważał, że powinien ją pocałować, ale wspomnienie oChavalu powstrzymywało go.Skłamała, to jasne: Chaval na pewno był jej kochankiem.Posamym kołysaniu biodrami widać, że to zwykła dziwka.Czuł do niej nieuzasadniony żal, jakbygo oszukała.Ona tymczasem odwracała się co chwila, uprzedzała go o przeszkodach po drodze,całym swym zachowaniem zdawała się zachęcać do tego, żeby był miły.Byli zupełnie sami coza doskonała okazja, aby pośmiać się po przyjacielsku! Wreszcie doszli do głównego chodnika.Położyło to kres wahaniom Stefana i sprawiło mu ulgę.Katarzyna obejrzała się na niego po razostatni i rzuciła mu spojrzenie, w którym był żal o niewykorzystaną chwilę radości.Otoczył ich teraz ruch.Co chwila przechodzili tam i z powrotem sztygarzy, krążyły wagoniki,rozlegał się tupot kopyt końskich.Lampy połyskiwały w ciemnościach jak gwiazdy.Musieliusuwać się pod ścianę, aby zrobić miejsce cieniom ludzi i zwierząt, których oddech czuli natwarzach.Janek, biegnący boso za wózkami, krzyknął im jakąś złośliwą uwagę, której niedosłyszeli w zgiełku kół.Szli wciąż naprzód.Ona milczała teraz, on nie poznawał zakrętów ichodników, którymi szedł rano.Zdawało mu się, że dziewczyna prowadzi go coraz głębiej podziemię.Najbardziej dokuczało mu zimno, coraz dotkliwsze, w miarę, jak zbliżali się do szybu.Wąskim korytarzem dął wiatr.Stefan zwątpił już, czy wyjdzie stąd kiedykolwiek, gdy nagleznalezli się w podszybiu.Chaval spojrzał na nich podejrzliwie.Wszyscy rębacze z ich grupy stali już tam, spoceni,drżący w podmuchach zimnego powietrza, w milczeniu przeżuwając gniew.Przyszli zawcześnie i nie chciano zawiezć ich na powierzchnię, tym bardziej że winda była zajęta, gdyżmiano spuszczać konia.Aadowacze napełniali jeszcze wózki z ogłuszającym łoskotem żelaza iklatki ulatywały do góry, znikały w czarnym otworze, z którego lała się strumieniami woda,wpadając do zbiornika na dole dziesięciometrowej studni, skąd unosiły się wilgotne wyziewy.Wokół szybu krążyli bez przerwy jacyś ludzie, ciągnęli za sznury sygnalizacyjne, naciskali drągidzwigni, przemoczeni rozpryskującym się pyłem wodnym.Czerwone światła trzech ogromnychlamp rzucały wielkie, ruchome cienie i nadawały podszybiu wygląd pieczary zbójcówsąsiadującej z wodospadem.Maheu raz jeszcze spróbował szczęścia.Zbliżył się do Pierrona, który rozpoczął służbę oszóstej: Wypuśćże nas!Ale Pierron, przystojny mężczyzna o silnych ramionach i łagodnej twarzy, odmówił42przelęknionym gestem. Nie mogę.Poproś sztygara.Wlepiliby mi karę.Zdusili pomruk gniewu.Katarzyna pochyliła się i szepnęła Stefanowi do ucha: Chodz, pokażę ci stajnię! Tam jest ciepło.Wysunęli się ukradkiem, gdyż do stajni nie wolno było wchodzić.Znajdowała się ona przykońcu krótkiego korytarza, na lewo.Miała dwadzieścia pięć metrów długości i cztery wysokości.Wykuta w skale, o sklepieniu z cegieł, mogła pomieścić dwadzieścia koni.Od ciał końskich biłoprzyjemne ciepło, unosił się zapach ich czystej ściółki, jedyna lampa rzucała spokojne światło.Odpoczywające konie odwracały ku nim łby o dużych, dziecięcych oczach i bez pośpiechupowracały do swego owsa dobrze utrzymani, zdrowi pracownicy, otoczeni ogólną sympatią.Katarzyna odczytywała głośno imiona koni wypisane na cynkowych tabliczkach nad żłobami.Naraz wydała lekki okrzyk widząc przed sobą jakąś postać.Była to Mouquette spłoszona,zerwała się ze słomy, gdzie spała.W każdy poniedziałek, zmęczona niedzielną hulanką, uderzałasię mocno w nos wywołując krwotok, udawała, że idzie szukać wody, i kryła się w stajni, gdziezagrzebywała się w ciepłą słomę pomiędzy konie.Ojciec jej, bardzo pobłażliwy dla córki,pozwalał na to, mimo lęku przed karą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|