[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Tym razem złapał łańcuchy w ręce i owinął je sobie wokół nadgarstków tyle razy, ile tylko zdołał.Potem rzucił się do tyłu.Napiął mięśnie, naparł nogami na kłodę, wyprostował plecy.Rozległ się trzask pękającego drewna, a potem głośny huk.Karsa runął plecami na gliniane zbocze.Łańcuchy szczęknęły głośno.Mężczyzna usunął mruganiem pot z oczu i spojrzał na kłodę.Ta rozszczepiła się na całej długości.Z jej drugiego końca dobiegł go cichy syk i brzęk uwolnionych łańcuchów.– Niech mnie Kaptur weźmie, Karso Orlong – wyszeptał Torvald.– Nie zwykłeś tolerować obelg, co?Choć kończyny Karsy nie były już połączone z kłodą, łańcuchy nadal łączyły je z żelaznymi sztabami.Wojownik odwinął łańcuchy z posiniaczonych, krwawiących przedramion, po czym podniósł jeden z prętów.Położył na kłodzie łańcuch, który pętał mu nogę, wbił wąski koniec pręta w jedno z ogniw, a potem zaczął obracać go w obu dłoniach.– Co się stało? – zapytał któryś z Sunydów.– Co to był za hałas?– Uryd złamał sobie kręgosłup – wycedził ten, który odezwał się pierwszy.Torvald zachichotał.– Obawiam się, że masz pchnięcie Pana, Ganal.– Nie rozumiem, Nom.Ogniwo pękło.Jego fragment pofrunął na drugą stronę i uderzył z łoskotem o ścianę wykopu.Karsa wyciągnął łańcuch z kajdan, które miał na nogach, i zabrał się za przecinanie drugiego.Kolejny trzask i ręce również miał wolne.– Co się dzieje?Trzeci trzask, gdy oderwał łańcuch od pręta, który trzymał w dłoniach.To był ten nieuszkodzony.Jego rozszerzony koniec był nietknięty i miał ostre, zębate brzegi.Karsa wygramolił się z wykopu.– Gdzie jest ten Ganal? – warknął.Wszyscy leżący w drugim wykopie Sunydowie skulili się trwożnie na te słowa.Wszyscy poza jednym.– Ja jestem Ganal – odpowiedział ten, który się nie poruszył.– A więc to nie był złamany kręgosłup.Proszę bardzo, wojowniku, zabij mnie za moje pełne niedowierzania słowa.– To właśnie uczynię.Karsa ruszył nasypem w jego stronę, unosząc pręt.– Jeśli to zrobisz – odezwał się pośpiesznie Torvald – inni zapewne podniosą alarm.Karsa zawahał się.Ganal uśmiechnął się do niego.– Jeśli mnie oszczędzisz, nie zaalarmujemy strażników, Urydzie.Jest noc.Do świtu został jeszcze dzwon albo więcej.Zdążysz uciec.– Ukarzą was wszystkich za milczenie – wskazał Karsa.– Nie.Wszyscy spaliśmy.– Przyprowadź Urydów, ilu tylko wojowników macie – odezwała się kobieta.– Kiedy już zabijesz wszystkich w miasteczku, będziesz miał prawo osądzić Sunydów.Po chwili wahania Karsa skinął głową.– Pozwolę ci wieść to nędzne życie jeszcze przez pewien czas, Ganal.Ale wrócę tu i będę o tobie pamiętał.– Nie wątpię w to, Urydzie – odparł Ganal.– Już nie.– Karso – odezwał się Torvald.– Może i jestem mieszkańcem nizin i tak dalej.– Uwolnię cię, dziecko – zgodził się Uryd, odwracając się plecami do Sunydów.– Wykazałeś się odwagą.– Zsunął się na dół, do Daru.– Jesteś za chudy, żeby iść – zauważył.– Nie będziesz w stanie uciekać.Czy mimo to chcesz, żebym cię uwolnił?– Chudy? Nie straciłem na wadze więcej niż pół kamienia, Karso Orlong.Mogę biec.– Przedtem wydawałeś się słaby.– Chciałem wzbudzić współczucie.– Współczucie Uryda?Mężczyzna wzruszył ramionami z zażenowaną miną.– Spróbować nigdy nie zawadzi.Karsa rozerwał łańcuch.– Niech cię Beru błogosławi, chłopcze.– Zatrzymaj dla siebie swych nizinnych bogów.– Oczywiście.Przepraszam.Czego tylko sobie życzysz.Łańcuch krępujący mu nogi zerwał się z głośnym trzaskiem.Torvald wdrapał się na przejście między wykopami.– Co z zapadnią, Karso Orlong? – zapytał.– A co ma być? – warknął wojownik.Wszedł na nasyp i ominął Daru.Gdy Karsa przechodził obok, Torvald pokłonił się, opuszczając chudą rękę w uprzejmym geście.– Proszę bardzo, prowadź mnie.Karsa zatrzymał się na pierwszym stopniu i obejrzał na dziecko.– Jestem wodzem wojennym – zagrzmiał.– Chcesz, żebym cię prowadził, mieszkańcu nizin?– Uważaj, co mu odpowiesz, Daru – ostrzegł go siedzący w drugim wykopie Ganal.– Wśród Teblorów nie ma pustych słów.– No więc, hmm, to było tylko zaproszenie, żebyś pierwszy wszedł na górę.Karsa ponownie ruszył naprzód.Zatrzymał się pod zapadnią i przyjrzał jej krawędziom.Przypomniał sobie, że zamyka ją żelazny zatrzask, dzięki czemu klapa znajduje się na równym poziomie z podłogą.Wepchnął ten sam koniec pręta, którym przebijał łańcuchy, w spoinę pod zapadnią tak głęboko, jak tylko zdołał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|