[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Być może udział w tym miały również jakieś zaklęcia?Zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób uda mi się pozbyć ciała bia­łej wrony.Szybko zbliżająca się Duszołap dostarczyła mi klucza.Wro­na poderwała się do lotu.Ja zostałem z tyłu.Unosiłem się w powietrzu i obserwowałem.A kiedy Duszołap zwolniła i zaczęła oglądać swe rany, wzniosłem się i odleciałem w kierunku, który opisać można jedynie jako jutro.Duszołap nie wyczuła mojej obecności, nawet mimo tego, że to właśnie dzięki niej udało mi się łatwo wyśliznąć z klatki mego ciała.Potem zrobiła się ta noc, w której opuściłem siebie.I wszyscy, włącz­nie ze mną chrapali głośno wewnątrz bunkra.A ja wciąż byłem wolny i mogłem wędrować po astralnym świecie.Sahra spała niespokojnym snem.Tobo leżał obok niej, jedną, drobną łapką otaczał jej kark, od czasu do czasu ssał pierś.Obserwowałem ich przez chwilę.Powoli opuszczało mnie napięcie.Jakimże rodzajem szaleńca się okazałem? Tego właśnie chciałem i w tym miejscu chciałem być, jednak za kilka godzin będę musiał pod­nieść swe umęczone ciało z barłogu i powlec je z powrotem w góry.I będę się wspinał na górę, nawet mimo że ona może mnie zabić.Dlaczego? Bo muszę.Wiedziałem, że muszę, nie miałem jednak po­jęcia, co mnie do tego przymusza.Wyciągnąłem swoją bezcielesną rękę ku Tobo.Przez chwilę zdawa­ło mi się, że naprawdę poczułem jego ciepło.Zadrżał, jakby miał zły sen.Wycofałem się i zamiast tego spróbowałem delikatnie trącić Sarie.Uśmiechnęła się.- Mur, zdawało mi się, że cię czuję.Tyle już czasu minęło.- Gawo­rzyła tak cicho.Wsłuchiwałem się w jej słowa, żałując, że nie mogę z nią również porozmawiać.Odsunęła Tobo od piersi i wstała, obnażona aż do talii, wykonała parę tanecznych ruchów, przypominała mi o tym, jak to było dawniej.Już odzyskała figurę.Posłała mi szyderczy uśmiech, patrząc na skroś przeze mnie.Być może rzeczywiście była czarowni­cą.- Tobo jest już na tyle silny, by znieść podróż.Zbliża się Święto Wodnego Smoka.Wtedy odjadę podczas zamieszania.Wszystko już zdążyłam przygotować.Moja żona, sprytna, godna zaufania, zdolna kobieta.Zastanawiałem się, cóż też takiego uczyniłem, że zasłużyłem na tak wiele, oprócz spro­wokowania kaprysu jej babki.Sarie tańczyła.Mnie ślinka ciekła z ust.Tobo zaczął się złościć.Są­dzę, że wyczuł moją obecność znacznie łatwiej niż Sarie.Przerażałem go.- Jeżeli tutaj jesteś.- westchnęła Sarie, spojrzała w moje niewi­dzialne oczy, jakby chciała przesycić mnie swoją lubieżnością.- Ale ciebie tu nie ma.- Wzruszyła ramionami.- Jednak nie potrwa to już długo.- Ukołysała w ramionach naszego syna.Natychmiast zaczął ssać jej pierś, na jego twarzy pojawił się wyraz całkowitego samozadowolenia.“Wiem, co masz na myśli, dziecko”.Oczy Tobo otworzyły się.To, które byłem w stanie zobaczyć, pa­trzyło prosto na mnie, kiedy ja spoglądałem ponad ramieniem Sarie.Wypuścił pierś, wziął głęboki wdech i wydał z siebie potworny wrzask.Ten dzieciak miał dopiero płuca.Niemalże natychmiast do celi wpakował się kapłan.- Co się dzieje? - dopytywał się.- Dlaczego to dziecko płacze? Do kogo ty szeptałaś?- Wyjdź - powiedziała mu Sarie.- Nie masz prawa tutaj wchodzić.Kapłan miał najwyraźniej kłopoty z oderwaniem wzroku od jej pier­si.Zaczął przepraszać, z nie do końca wiarygodną szczerością.Sahra warknęła:- Dziecko ma dzisiejszej nocy gazy.Ma kłopoty z trawieniem.Do nie­go mówiłam.To daje mi rzadką szansę odbycia z kimś rozsądnej rozmowy.Oto dziewczyna.Powinna zaaplikować dzieciakowi oliwkę z wątro­by rekina albo jakiś wstrętnie smakujący puder.To go oduczy wrzesz­czenia, kiedy jego stary pojawia się w pobliżu.Podpłynąłem bliżej i zrobiłem wszystko, na co było mnie stać, żeby przed odejściem wycisnąć pocałunek na wgłębieniu karku Sarie.Od­szedłem na tyle szczęśliwy, na ile potrafiłby być człowiek znajdujący się w mojej sytuacji.Wiedziałem, że z moją żoną i dzieckiem wszystko będzie dobrze, że wciąż mnie kochają.Obecnie w Kompanii służy wie­lu mężczyzn, którzy nie mają śladu pojęcia, co dzieje się z ich rodzina­mi - chociaż, po prawdzie, wielu o to nie dba.Gdyby należeli do typu ludzi, których to obchodzi, odeszliby wówczas, gdy pozwolono wrócić do domu tagliańskim lojalistom.Reszta bagien stanowiła ciche, ciemne miejsce.Czego należało ocze­kiwać o tej porze nocy.Odnalazłem drogę do Taglios, chociaż nie było księżyca, a chmury przesłaniały niebo.Nie zostało dużo czasu do roz­poczęcia pory deszczowej.Spędziłem całe godziny, włócząc się po Pałacu oraz co ważniejszych świątyniach, ale dowiedziałem się naprawdę niewiele.Brak Kopcia ogra­niczał mnie do czasu rzeczywistego, a było już zbyt późno, by ktokol­wiek prócz kapłanów Nocnych Bogów knuł jakieś matactwa.A ci lu­dzie też nie spiskowali, przygotowywali się na jakąś pomniejszą, świąteczną noc.Może, jeżeli będę planował jakąś bardziej użyteczną wędrówkę du­chową, powinienem położyć się do łóżka wcześnie, gdy cały świat jesz­cze nie śpi i pogrąża się w konspiracji.Nigdzie nie zdobyłem żadnych informacji, jeśli nie liczyć jednoznacznych świadectw, że prześladowa­nia przyjaciół Kompanii objęły większość terytoriów, które za naszą sprawą dostały się pod panowanie Taglios.Z pozoru prześladowania te nie były tak srogie, jak te, które Dusiciele przeżywali za naszej władzy.Nasi przyjaciele przeżyli je.Zazwyczaj po prostu tracili swe stanowi­ska.W kilku przypadkach, gdzie w grę wchodziły dodatkowo osobiste waśnie, niektórzy ludzie trafiali do cel.Mord nie był chyba narzędziem politycznym, które spróbowała opanować Radisha.Wszystkie moje za­łożenia opierały się jednak na rzadkich, późnonocnych świadectwach.Nie mogłem odnaleźć Mogaby.Nie mogłem odnaleźć żadnego z na­szych cudownych czarodziejów.Trudno powiedzieć, by to mnie zaskoczyło.Nie wkładałem zresztą wiele serca w te poszukiwania.Trochę bardziej starałem się odnaleźć dzieciaka Konowała.Gdziekolwiek się znajduje, powinna być sama.Być może uda mi się wykorzystać tę okazję.Kiedy szukałem jej, jednocześnie starałem się znaleźć jakieś ślady, z których można by wywnioskować losy prawdzi­wego Śpiocha.W żadnym z tych poszukiwań niestety nie dopisało mi szczęście.Ale natrafiłem na przesłanki, z których wynikało, że moja ślepota nie musi być tak zupełnie przypadkowa.Dryfowałem ponad stokiem, o którym wiedziałem, że powinien znaj­dować się w górach nie oddalonych zanadto od jaskini, gdzie wcześniej przebywała Duszołap.Pewien byłem, że Duszołap nie odeszła daleko, kiedy wygoniono ją z tego miejsca, mimo iż miała do dyspozycji dywan Wyjca.Znalazłem się na terenie poprzecinanym wąskimi, głębokimi i ciemnymi parowami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl