[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“Dom Colfaxa powinien być przy końcu tej drogi” - pomyślał Rourke.- Wokół domu jest las i nie ma odpowiedniego miejsca do lądowania helikopterów.Chcę mieć Colfaxa żywego, żeby zdobyć informacje o “Projekcie Eden”.Rosjanie chcą tego samego.To mi daje pewną przewagę.Jechali teraz wolno.Rowy po obu stronach drogi były pełne wody, która nabrała krwistoczerwonej barwy od gliniastego podłoża.Przy końcu drogi znajdował się żwirowy podjazd.Skręcili weń.Dom Colfaxa wyglądał, jak gdyby został przeniesiony wprost z Alp Bawarskich.Przypominał nieco swą konstrukcją zegar z kukułką.Na piętrze był balkon na całą szerokość domu.Okna miały okiennice, a nad gankiem widniały tandetnie, jaskrawo pomalowane ornamenty.Rourke zatrzymał motocykl parę metrów przed domem, zgasił silnik, zsiadł.Woda ciekła mu po plecach.Odgarnął mokre włosy z czoła i poszedł w stronę ganku, patrząc w okna.Zachrzęścił żwir - to Paul szedł za nim.- Obejdź dom.Nie chce, żeby Colfax nas wykiwał - rzucił Rourke.Paul skinął głową.Jego włosy przykleiły się do czoła.Rourke wszedł na ganek.Deszcz dudnił o dach, a woda szumiała w rynnach jak w potoku.Wsunął rękę do kieszeni, wyjął portfel, a z niego kartę CIA w plastikowej oprawie.Poszukał dzwonka.Nie znalazł, więc uderzył pięścią w drzwi.- Nazywam się Rourke - zawołał dość głośno - jestem z amerykańskiego wywiadu.Mam w ręku kartę CIA - i wyciągnął rękę z kartą w stronę zasłoniętych firankami okien, na wypadek gdyby Colfax wyglądał przez szczelinę.- Jimie Colfax! Jestem tutaj, żeby ci pomóc! - krzyknął.Usłyszał głos Paula.Spojrzał w jego kierunku.Rubenstein wskazywał na rząd sosen za domem.- Czy Colfax to siwowłosy facet, bardzo krótko obcięty?- Tak, chyba tak.- Widziałem go.Musiał usłyszeć, jak nadjeżdża­my i uciekł.Mówiłeś, że ma chore serce?- Tak - odparł Rourke.- Pośpieszmy się więc i zatrzymajmy go.Widzia­łem, że biegł, trzymając się za serce.- Mój Boże! - krzyknął Rourke i rzucił się w stronę drzew.Dopadł sosen i zatrzymał się.Okręcił się wokół pnia, wpatrując się w las.Dostrzegł jakiś ruch, potem wyraźnie już widział siwowłosego mężczyznę, wspina­jącego się po zboczu, między sosnami.- Colfax! - zawołał głośno przez szum ulewy - Colfax! Jestem Amerykaninem.Nie chcę cię skrzyw­dzić! Chcę ci pomóc!Mężczyzna zaczął uciekać jeszcze szybciej.Rourke odwrócił się.Paul nadjeżdżał na motorze.- Paul! Jedź na wzgórze! - krzyknął i zaczął biec między drzewami.Potykał się i ślizgał w błocie, z trudem łapiąc równowagę.Paul tymczasem jechał zygzakiem do góry, próbując przeciąć Colfaxowi drogę.- Colfax! Poczekaj, człowieku! - krzyczał Rour­ke.Cały czas widział przebłyskującą między drzewami jego białą głowę.Colfax parł uparcie do przodu.- Poczekaj, Colfax!Colfax odwrócił się na moment i pobiegł znowu.Rourke zobaczył, jak raptem potknął się i padł, staczając ze zbocza.Bezwładne ciało zatrzymało się natrafiając na pień drzewa.- Tam! - krzyknął Rourke do Rubensteina, wskazując ręką.Podbiegł do Colfaxa i klęknął przy nim, podnosząc jego głowę.Zbadał puls.Był niewyczuwalny.- “Projekt Eden” - wyszeptał Rourke.Powieki siwowłosego mężczyzny zamknęły się, a jego głowa opadła bezwładnie.- Czy można coś jeszcze zrobić?- Nie, Paul.Gdyby był tu blisko szpital lub karetka reanimacyjna, to może jego serce zaczęłoby bić znowu.Umarł, zanim do niego dobiegłem.Powie­ki poruszyły się jeszcze, gdy podniosłem mu głowę.- A więc czym jest “Projekt Eden”, John? Rourke wstał, wpatrując się w szare niebo.Woda ciekła mu po twarzy.Po chwili odwrócił się w stronę motorów.- Rosjanie go pochowają - powiedział.- Nie przejmuj się, Paul.Może to nie jest broń masowej zagłady, ani w ogóle żadna broń.Kto wie, może “Projekt Eden” jest czymś, co przyniesie korzyści? Kto wie - powtórzył.Wymuszony uśmiech pojawił się na jego twarzy.Ostatni człowiek, który znał ten projekt, już nie żył.ROZDZIAŁ XLIIO trzeciej po południu pojawili się Rosjanie.Przetrzą­snęli dom i przeszukali las.Rourke i Rubenstein zrobili to wcześniej, po czym schowali się razem z Reedem w skalnej szczelinie.Nadlatywały sowieckie helikoptery.- Chyba powinienem ci coś powiedzieć - rzekł Reed.- Rourke spojrzał na niego.Pochylił się, nie myśląc już o Rosjanach.Zapalił cygaro, próbując strząsnąć z ubrania krople wody.- Co mi chcesz powiedzieć?- To Fulsom.Użyliśmy mojego radia.Fulsom chciał coś dla ciebie zrobić.Nawiązaliśmy kontakt z Ruchem Oporu w Tennessee.Nie chciał ci powiedzieć wcześniej, żeby nie robić złudnych nadziei.Dostał wiadomość zeszłego wieczoru, przed akcją.Otóż jeden facet ma farmę, a jego żona jest ciotką jedynej osoby z rodziny Jenkinsów, która przeżyła.Facet jest emerytowanym sierżantem.Jego syn, który właśnie przyłączył się do Ruchu Oporu, został ranny zeszłej nocy.Od niego wiemy, że Sarah i twoje dzieci są na jego farmie.Przebywają tam od kilku dni.Rourke wstał, cygaro wypadło mu z ust.- Gdzie? - pytał, chwytając go za kołnierz.- Tu - Reed podał mu zabrudzoną, pogiętą mapę Tennessee.- Tu jest zaznaczone, blisko miejs­ca zwanego Mt.Eagle, w górach.Rourke rozłożył mapę.- Ach, tak, Mt.Eagle, znam to miejsce.- Dzięki Bogu, John.- Reed! Czy możesz podziękować Fulsomowi ode mnie?- Zobaczę się z nim.Na wszelki wypadek zo­stawiam Paulowi radio i trochę części zapasowych.Skontaktujcie się z nami, częstotliwość jest już ustalona.- Tak - rzekł Rourke.Stał i patrzył na dół [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl