[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli któryś z nich miał twarz, to rysy tej twarzy były zbyt zamazane, by można je było rozróżnić, a reszta tułowia i kończyny, ginęły w kaskadach mrocznych pian, które wzburzali.Nie potrafili jednak ukryć swych zamiarów.Jej świadomość pojęła to bez trudu.Wyłonili się z rozpadliny, by posiąść jej ciało, od którego litościwie odłączono świadomość.Niech mają swój łup, pomyślała.To ciało było jej ciężarem; była zadowolona, że się go pozbyła.Moce, które powstały z dna jeziora, nie miały żadnej władzy nad jej myślami, ani też nie próbowały jej zdobyć.Ich celem było ciało; każda z tych potęg pragnęła zagarnąć dla siebie całą czwórkę.Po cóż innego walczyłyby ze sobą, po cóż by jasne i ciemne plamy splatały się i wirowały, kiedy podpływały pod górę, by ściągnąć ciała dziewcząt w głębiny?Zbyt wcześnie uznała się za wolną.Gdy tylko czułki złączonych duchów musnęły jej stopę, pierzchło cudowne uczucie wolności.Jej ducha wpędzono na powrót w głąb czaszki, drzwi zatrzasnęły się.Oczy cielesne zastąpiły oczy duszy; ból i przerażenie wyparły tamtą miłą obojętność.Widziała, jak walczące duchy owijają się wokół jej ciała.Była łupem, o który bili się ci dwaj, szarpiąc ją każdy w swoją stronę, usiłując Ją posiąść.Po co im to było - nie wiedziała.Przecież od śmierci dzieliły ją tylko sekundy.Było jej zupełnie obojętne, który z nich zdobędzie trupa - jasny czy mniej jasny.Jeśli pragnęli posiąść ją fizycznie (czuła, jak się do niej dobierają, nawet w tych ostatnich chwilach), to nie odczują zadowolenia w obcowaniu z nią ani z żadną inną.Już było po nich; wszystkie cztery utonęły.Właśnie gdy z jej gardła wydobywał się ostatni pęcherzyk powietrza, oczy zalało jej światło słoneczne.Czy to możliwe, że znów się wynurzyła? Czy porzucili jej ciało, nieprzydatne ich celom, pozwolili, by tłuszcz wypłynął na powierzchnię? Uchwyciła się tej szansy, choć tak znikomej, i parła w górę.Wraz z nią szedł w górę nowy wir pęcherzyków, jakby unosząc ją ku powierzchni, ku powietrzu.Gdyby zachowała świadomość o jedno uderzenie serca dłużej, mogłaby się jeszcze uratować.Bóg ulitował się nad nią! Wynurzyła się, rozbijając lustro wody twarzą; wyrzuciła z siebie wodę i piła powietrze.Nie czuła rąk ani nóg, ale te same siły, które przedtem usiłowały ją utopić, teraz unosiły ją na wodzie.Po trzech czy czterech oddechach uświadomiła sobie, że inne dziewczęta także uwolniono.Pływały wokół niej, krztusząc się i rozchlapując wodę.Joyce już zawracała w stronę brzegu, ciągnąc za sobą Trudi.Teraz Arleen poszła jej śladem.Twardy grunt był ledwie kilka jardów dalej.Chociaż Carolyn ledwie mogła poruszać rękami i nogami, pokonała jakoś tę odległość i wkrótce wszystkie cztery stały na własnych nogach.Wstrząsane głośnym łkaniem, szły, zataczając się, w stronę brzegu.Nawet teraz rzucały za siebie ukradkowe spojrzenia, w obawie, że to, co je zaatakowało - czymkolwiek było - mogłoby ścigać je aż tutaj, na płyciznę.Ale tamto miejsce pośrodku jeziora było zupełnie spokojne.Zanim doszły do brzegu, Arleen wpadła w histerię.Głośno zawodziła, wstrząsana silnym dreszczem.Żadna nie podeszła, by ją pocieszyć.Ledwie starczyło im sił, by wlec się przed siebie, noga za nogą, nie będą sobie zawracać głowy Arleen.Wyprzedzając Trudi i Joyce, pierwsza weszła na nadbrzeżną trawę i padła w miejscu, gdzie zostawiła swoje ubranie.Próbowała naciągnąć na siebie bluzkę, a nie mogąc trafić w rękawy, rozpłakała się jeszcze rozpaczliwiej.W odległości jarda od brzegu, Trudi padła na kolana i zwymiotowała.Carolyn wlokła się do niej od nawietrznej; wiedziała, że gdyby doleciała do niej woń wymiocin, pójdzie za przykładem Trudi.Ten manewr nie przydał się na nic.Zduszony dźwięk wystarczył.Poczuła, jak żołądek podskoczył jej do gardła - zahaftowała trawę żółcią i lodami.Nawet teraz, gdy akcja - początkowo erotyczna, później przerażająca Już tylko przyprawiała o mdłości, William Witt nie mógł oderwać od niej oczu.Do końca życia miał pamiętać widok dziewcząt, wznoszących się z głębin - w których powinny się były utopić Jak sądził - ich wysiłki czy też parcie z dołu, wypychające je na powierzchnię wody z takim impetem, że podskakiwały im piersi.Wody, które je pochłonęły i oddały, były teraz nieruchome.Na powierzchni nie było jednej zmarszczki, nie pękł ani jeden bąbelek.Czy jednak mógł wątpić, że był świadkiem czegoś więcej niż przypadkowego zdarzenia?W jeziorze było coś żywego.Fakt, że widział tylko następstwa - bicie rękami o wodę, krzyki - a nie to, co się naprawdę zdarzyło, wstrząsnął nim do głębi.Nigdy nie będzie mógł zapytać dziewcząt, kim byli napastnicy.Z nikim nie będzie mógł się podzielić tym, co widział.Po raz pierwszy odczuł ciężar swej dobrowolnie przyjętej roli podglądacza.Przysiągł sobie, że już nigdy nie będzie nikogo szpiegować.Tego przyrzeczenia dochował przez cały dzień.Ale teraz miał dosyć.Widział tylko zarys bioder i pośladków dziewcząt, leżących w trawie.Słyszał tylko - gdy wymioty już się skończyły - płacz i zawodzenia.Wymknął się z kryjówki najciszej jak umiał.Joyce usłyszała go.Usiadła w trawie.- Ktoś się na nas gapi - powiedziała.Wpatrywała się w listowie oświetlone słońcem; znów się poruszyło.Po prostu wiatr w liściach.Arleen w końcu uporała się z bluzką.Siedziała, objąwszy się ramionami - Chcę umrzeć - powiedziała.- Wcale nie chcesz odparowała Trudi.Dopiero co się uratowałyśmy.Joyce znów zakryła twarz rękoma.Myślała, że już zapanowała nad łzami, a tu płacz wrócił jak fala.- Chryste, co się właściwie stało? - zapytała.- Myślałam, że to po prostu.deszczówka.Odpowiedziała jej Carolyn, głosem bezbarwnym, ale trzęsącym się:- Pod całym miastem są pieczary.Pewnie w czasie burzy napełniły się wodą deszczową.Pływałyśmy nad jedną z nich.- Było tak ciemno - powiedziała Trudi.- Patrzyłaś w dół?- Tam było jeszcze coś, nie tylko ciemność - odezwała się Arleen.Coś w wodzie.Łkania Joyce wzmogły się.- Niczego nic widziałam - powiedziała Carolyn.- Ale czułam.Spojrzała na Trudi.- Wszystkie czułyśmy to samo.- Nie - Trudi potrząsnęła głową to były prądy z jaskiń.- To coś próbowało mnie utopić - odezwała się Arleen.- Po prostu prądy - powtórzyła Trudi.- To już mi się przytrafiło kiedyś nad morzem.Prądy powrotne.Zupełnie podcięły mi nogi.- Sama w to nie wierzysz - powiedziała Arleen bezbarwnym głosem.- Że też chce ci się kłamać.Wszystkie wiemy, co czułyśmy.Trudi wbiła w nią wzrok.- To znaczy co? Konkretnie.Arleen potrząsnęła głową.Włosy przykleiły jej się do czaszki, tusz do rzęs rozmazał na policzkach - w niczym nie przypominała Najpiękniejszej Dziewczyny Roku, którą była jeszcze dziesięć minut temu.- Wiem tylko, że to nie były żadne prądy - powiedziała.- Widziałam jakieś kształty.Dwa.To nie były ryby.W niczym nie przypominały ryb.- Odwróciła oczy od Trudi i popatrzyła między nogi.- Czułam, jak mnie dotykają - powiedziała, wstrząsnąwszy się.- Tam w środku.- Zamknij się - wybuchnęła Joyce.- Nie mów o tym.- Ale to przecież prawda - odparła Arleen - Tak czy nie?Znów podniosła głowę.Popatrzyła najpierw na Joyce, potem na Carolyn, w końcu na Trudi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl