[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Tu nie ma ani jednej.Przed portem rzeczywiście leżało mnóstwo kamieni.Morze usypało z nich wielkie stosy, po których rytmicznie szeleściła fala.Janeczka gorączkowo zaczęła się zastanawiać, jak zdoła najpierw oderwać Mizię od tego bogactwa, a następnie, jakim cudem przeprowadzi ją obok sieci, skrzynek, trzepoczących się fląder, martwych kaczek i kręcących się w porcie psów.Rzecz wydawała się zgoła beznadziejna.Rudy Sprężynowiec podchodził już do łodzi.Mizia z okrzykiem zachwytu utknęław pierwszym stosie kamieni.Janeczka obejrzała się na nią.- Zostaw to, tam dalej są jeszcze ładniejsze - powiedziała niecierpliwie.- Takie.Takie białe z brylantowymi blaszkami!Ociągając się nieco, Mizia ruszyła dalej.Wpatrzona w skraj wody, może by i dotarłado portu, nie dostrzegając czyhających straszliwości, gdyby na przeszkodzie nie stanęły zwłoki dorsza.Morze podsuwało je do samego brzegu, wyrzucało na kamienie i zabierało z powrotem, nadając im pozór ruchu.Z przenikliwym kwikiem Mizia natychmiast odskoczyła do tyłu.- Ojej! Ryba.!Janeczka poczuła, że jej się coś przewraca w środku do góry nogami.Na usta nasunęłojej się straszne słowo, którego używali z Pawełkiem bardzo rzadko i tylko w wyjątkowych okolicznościach, stanowiło bowiem, podobno, tak chyba gdzieś słyszeli, najokropniejsze przekleństwo świata.Nie wytrzymała.- Trrreotrrralwe.! - zazgrzytała wściekle.- Ojej! - przestraszyła się Mizia, niewymownie zgorszona.- Ty przeklinasz!Rudy Sprężynowiec skręcił nagle, wszedł pomiędzy łodzie i zatrzymał się.Gwałtowna chęć pochwycenia Mizi za rękę czy za cokolwiek i powleczenia siłą przed siebie zgasła równie szybko jak się pojawiła.Tropiona zwierzyna zrobiła postój.Pod pozorem zbierania kamieni zbliżyła się do łodzi.Mizia pokwikiwała niespokojnie, zdenerwowana zbytnim oddaleniem się Janeczki i dzielącą je przeszkodą nie do przebyciaw postaci zdechłego dorsza.Na szczęście w pewnym stopniu absorbowały ją kamienie, wyglądające w wodzie bardzo kolorowo.Rudy Sprężynowiec zaglądał do wszystkich łodzi, wałęsał się między sieciamii skrzynkami i zagadywał coś do rybaków.Ugrzązł w końcu przy jednym z nich i wdał sięw dłuższą rozmowę.Rybak oparł się łokciem o zasmoloną burtę, przyjął papierosa i zapalił.Janeczka oddałaby wszystkie skarby świata za możliwość podsłuchania treści tej pogawędki.Wydawało jej się, że jest to ten sam rybak, którego widziała obok Rudego Sprężynowcaw tamtym porcie nad Zalewem, nie była jednakże pewna.Pewność w tej kwestii mógłby miećw tej chwili tylko Chaber.Pożałowała gorzko, że nie ma psiego węchu, i natychmiast potem pożałowała, że ma w ogóle jakikolwiek węch, bo wionęła na nią z wiatrem woń spod wydm.- Ojej! - pisnęła Mizia za jej plecami.- Tu cuchnie!Jeszcze przez chwilę Janeczka rozważała sytuację.Podsłuchanie rozmowy rybakaz Rudym Sprężynowcem było możliwe pod warunkiem zakradnięcia się pod samą łódź.Tylko tam mogłaby coś usłyszeć, już metr dalej słowa ginęły w szumie morza, wrzasku mew, warkocie dwóch silników i różnych łomotach o burty opróżnianych łodzi.Zakraść się tam, to znaczy zniknąć z oczu Mizi, która natychmiast narobi krzyku.- Bronek!!! - wrzasnął gromko ktoś przy bliższej łodzi.- Jeszcze nie fajrant!!!Rozmawiający z Rudym Sprężynowcem rybak spojrzał i pomachał uspokajająco ręką.Rudy Sprężynowiec coś do niego mówił.Rybak kręcił głową, jakby przecząc mu lub czegoś odmawiając.Rzucił papierosa, wyszarpnął kawał sieci i zaczął wyjmować flądry.Rudy Sprężynowiec postał przy nim chwilę, po czym cofnął się i zaczął obchodzić łodzie, oddalając się coraz bardziej.Przejście przez port i pójście za nim z Mizią na karku nie wchodziło w rachubę.Z ciężkim westchnieniem Janeczka zawróciła.Dawno już Rudy Sprężynowiec znikł w swoich stronach, Mizia z matką poszły wreszcie na obiad, a Pawełka ciągle nie było.Nie chcąc narażać się na pytania o niego, Janeczka czekała w dość dużej odległości od rodziców.Siedziała na piasku blisko wydm i melancholijnie zastanawiała się, kto zdąży wrócić pierwszy.Mizia z obiadu, czy Pawełek z polowania.Konkurencję wygrał Chaber.Dopadł swojej pani w podskokach, radosny i ożywiony.Dopiero po dłuższej chwili ciężko zmachany Pawełek padł na piasek obok siostry.- Rany, ale mnie przegonił! - jęknął.- Latał jak z propellerem!- Kto? Chaber?- E tam, Chaber! Ten łysy!- Jaki łysy? - zaniepokoiła się Janeczka.- Ten z zapałkami miał włosy!- Dookoła głowy.Na samym czubku był łysy.Widziałem, jak złaził z góry, a ja akurat byłem wyżej.- I dokąd poszedł?- Donikąd.Zlazł do portu, wsiadł do samochodu i odjechał.I to był ten sam samochód, granatowy fiat, tyle, że teraz z tym drugim numerem.Zagranicznym.- Tylko zlazł do portu? Wielkie mi znowu przegonienie.- Ale nie teraz! - zniecierpliwił się Pawełek i usiadł, opierając się o kawałek jakiegoś drąga.- Przedtem latał, że ho, ho!Na stanowcze żądanie Janeczki uściślił informację.Łysy z zapałkami po rozstaniu sięz Rudym Sprężynowcem zszedł z plaży i udał się wprost do portu nad Zalewem najbardziej stromym przejściem, jakie istniało w okolicy.Po jego odjeździe Pawełek, zgodnie z umową, spróbował prześledzić drogę od plaży do miejsca, gdzie zainteresował się nim Chaber.Pies bardzo szybko zrozumiał, czego się od niego wymaga, i bez wahania poszedł po starszych śladach łysego, a zarazem własnych.Okazało się, że łysy zwiedził bez mała całą miejscowość, był na cmentarzu, był przy granicy, był w okolicach ich domu, w kawiarni i na campingu.Na camping pojechał samochodem.- W ogóle to było odwrotnie, bo Chaber mnie prowadził od tyłu do początku - uściślił jeszcze bardziej Pawełek.- Na cmentarzu on był chyba dwa razy i za każdym razem właziłi wyłaził przez las.Z różnych stron.Do campingu pojechał i stamtąd poszedł do granicy, i mnie się wydaje, że to on nas śledził.Chaber doprowadził do tego krzaka, z tym, że nie powiedział, czy to są dzisiejsze ślady, czy wczorajsze.Czy tam przedwczorajsze, wszystko jedno.- Chaber nie powiedział? - zdziwiła się Janeczka.- No, nie powiedział wyraźnie.Za to powiedział co innego.On przyjechał i stąd poszedł na cmentarz drugi raz, a z cmentarza na plażę, przez las.Ty, tam jest o wiele więcej grobów,niż nam się wydawało, za krzakami są jeszcze takie strasznie stare, że przez środek nagrobka rośnie wielkie drzewo.Łaził wszędzie.A ja za nim.To znaczy Chaber za nim, a ja za Chabrem.Wyraźnie mówił, gdzie on szedł, gdzie się zatrzymywał, i nawet powiedział, gdzie go spotkał.Na cmentarzu, w rozkopanym grobie.Grzebał w nim.Janeczka z podziwem i zachwytem spojrzała na psa.Doprawdy, Chaber był perłąnad perłami! Węszył teraz wśród jakichś śmieci, wpychając nos w piasek i wygrzebując coś łapą.Chwycił to coś w zęby, podbiegł do swojej pani i złożył u jej nóg niewielki, nieforemny kamyk.- Dziękuję bardzo, kochany, złoty, najdroższy pieseczku - powiedziała pani z uczuciem, głaszcząc go i biorąc kamyk do ręki.- Z tego wszystkiego wynika, że mamy tego czwartego - ciągnął Pawełek.- W samochodzie się zmieniają.Kamyk wydał się Janeczce dziwnie lekki.Nie odrzuciła go od razu, żeby nie zrobić przykrości psu, i teraz z wielką uwagą oglądała chropowatą bryłkę.- Ty, popatrz! - przerwała bratu i wręczyła mu kamyk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|