[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypełniła go Moc.Stał się jednym z kulą.-.w Cień z obnażonymi zębami.Moc należała do niego.Jedyna Moc.-.by splunąć w oko Temu, Który Odbiera Wzrok.Moc od której Pęka Świat.-.ostatniego dnia!To zabrzmiało jak krzyk i pustka zniknęła.Rudy spłoszył się, grudy gliny trysnęły spod jego kopyt, sypiąc się na dno wykopu.Wielki gniadosz padł na kolana.Rand pochylił się do przodu, chwytając mocno wodze, a Rudy uniósł niezdar­nie, cofając w bezpieczne miejsce, z dala od skraju urwiska.Zauważył, że wpatrują się w niego.Selene, Loial, Hurin, wszyscy troje.- Co się stało?"Pustka."Dotknął swojego czoła.Pustka nie zniknęła, gdy chciał ją uwolnić, a łuna saidina stała się jeszcze silniejsza, i.Nie mógł sobie przypomnieć nic więcej.Saidin.Czuł chłód.- Czy ja.coś robiłem? - Zmarszczył brwi, usiłując sobie przypomnieć.-- Coś mówiłem?- Siedziałeś tylko, sztywny jak posąg - odparł Loial - mruczałeś coś do siebie i nie słuchałeś nikogo.Nie ro­zumiałem, co mówisz, dopóki nie krzyknąłeś "dzień!" tak głośno, że mógłbyś pobudzić umarłych, a koń tak się spło­szył, że omal nie skoczył do przepaści.Czy jesteś chory? Z każdym dniem zachowujesz się coraz dziwniej.- Nie jestem chory - odparł ochryple Rand, po czym spokojniejszym tonem dodał: - Nic mi nie jest, Loial.Selene obserwowała go uważnie.Od strony wykopu dobiegło ich wołanie mężczyzn, sło­wa nie dawały się zrozumieć.- Lordzie Rand - powiedział Hurin.- Ci strażni­cy w końcu nas chyba zauważyli.Jeśli znają drogę prowa­dzącą tu na górę, to będą tu lada moment.- Tak - odezwała się Selene.- Odjedźmy stąd jak najszybciej.Rand zerknął na jamę wygrzebaną w ziemi, po czym natychmiast oderwał wzrok.Wielki kryształ odbijał tylko światło wieczornego słońca, ale nie chciał już nań patrzeć.Prawie coś sobie przypominał.coś związanego z tą kulą.- Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy na nich czekać.Nic nie zrobiliśmy.Poszukajmy jakiejś gospody.Skierował Rudego w stronę wioski i wkrótce zostawili za sobą wykop i pokrzykujących strażników.Tak jak wiele wiosek, Tremonsien było położone na szczycie wzgórza, przy czym podobnie do mijanych przez nich farm, wzgórze to było podzielone na tarasy ograniczone murkami z kamienia.Kwadratowe kamienne budynki zaj­mowały dokładnie wytyczone parcele, z precyzyjnie ogro­dzonymi ogródkami od tyłu, przy kilku prostych ulicach, przecinających się prostopadle.Konieczność wykrzywiania ulic biegnących wokół wzgórza najwyraźniej została zlekce­ważona.Niemniej jednak ludzie wyglądali na otwartych i przy­jaznych, mijając się, kiwali do siebie głowami i dalej po­śpiesznie zmierzali do swych ostatnich obowiązków przed zapadnięciem zmroku.Cechowali się niskim wzrostem ­nikt nie sięgał Randowi wyżej jak do ramienia, a niewielu dorównywało Hurinowi - mieli ciemne oczy i blade, wą­skie twarze, na ogół nosili ciemne ubrania, z wyjątkiem kilku, z kolorowymi naszyciami na piersiach.Powietrze wy­pełniały zapachy gotowanej strawy - dziwnie przyprawio­nej, jak osądził nos Randa - jakkolwiek kilka gospodyń stało jeszcze przy drzwiach, by gawędzić z innymi; drzwi składały się z dwóch części, dzięki czemu góra mogła być otwarta, a dół zamknięty.Ludzie mierzyli przybyszów za­ciekawionym wzrokiem, nie okazując wrogości.Kilku wpa­trywało się nieco dłużej w Loiala, idącego obok konia rów­nie wielkiego jak dhurran, jednakże trwało to zaledwie ułamek chwili dłużej.Gospoda, na samym szczycie wzgórza, zbudowana była z kamienia tak jak inne budynki w mieście i wyraźnie oz­nakowana szyldem wiszącym nad szerokimi drzwiami."Dziewięć Pierścieni".Rand zsiadł z uśmiechem z konia i przywiązał Rudego do jednego ze słupków znajdujących się przed budynkiem."Dziewięć Pierścieni" należało do je­go ulubionych opowieści przygodowych kiedy był mały, podejrzewał, że nadal tak jest.Selene wciąż wyglądała na niespokojną, gdy pomagał jej zsiąść z konia.- Dobrze się czujesz? - spytał.- Nie przestra­szyłem cię tam, prawda? Rudy nigdy nie zrzuciłby mnie w przepaść.- Zastanawiał się, co tak naprawdę się stało.- Przestraszyłeś mnie - powiedziała urażonym gło­sem - a mnie wcale nie tak łatwo przestraszyć.Mogłeś się zabić, zabić.- Wygładziła suknię.- Jedź ze mną.Dziś w nocy.Zaraz.Jak zawieziesz Róg, to zostanę z tobą na całe życie.Przemyśl to.Ja u twego boku i Róg Valere w twoich rękach.A to będzie zaledwie początek, obiecuję.Rand potrząsnął głową.- Nie mogę, Selene.Róg.Rozejrzał się dokoła.Jakiś mężczyzna wyjrzał z mija­nego przez nich okna, potem zasunął zasłony, ulica pocie­mniała i nikogo nie było w zasięgu wzroku prócz Loiala i Hurina.- Róg nie należy do mnie.Powiedziałem ci.Odwróciła się do niego, jej biały płaszcz zagrodził mu drogę równie skutecznie jak cegły.ROZDZIAŁ 21DZIEWIĘĆ PIERŚCIENIRand spodziewał się, że główna izba gospody będzie pusta, była to bowiem już pora wieczerzy, jednakże przy jednym stole cisnęło się sześciu mężczyzn, grali w ko­ści między kuflami piwa, siódmy siedział osobno przy po­siłku.Mimo że gracze nie mieli przy sobie żadnej broni, ani nie nosili zbroi, jedynie proste kaftany i granatowe spodnie, coś w ich sylwetkach podpowiadało Randowi, że to żołnie­rze.Jego wzrok powędrował do człowieka siedzącego sa­motnie.Był to oficer, w wysokich butach z wywróconymi cholewami, tuż obok jego krzesła stał miecz wsparty o stół.Przez pierś granatowego oficerskiego kaftana biegły poje­dyncze białe i czerwone naszywki, sięgające od ramienia do ramienia.Miał wygolony przód głowy, reszta długich, czar­nych włosów zwisała luźno na plecach.Żołnierze byli krót­ko ostrzyżeni, wyglądali, jakby ich cięto równo, podle tej samej misy.Cała siódemka obróciła się, by popatrzeć na Randa i pozostałych wchodzących do środka.Właścicielką karczmy była szczupła kobieta obdarzona długim nosem i siwiejącymi włosami, jakkolwiek jej zmar­szczki wydawały się stanowić przede wszystkim element uśmiechu.Pośpiesznie wyszła im naprzeciw, wycierając rę­ce w nieskazitelnie biały fartuch.- Dobry wieczór - rzekła.Jej bystry wzrok ogarnął haftowany złotem czerwony kaftan Randa i wykwintną, bia­łą suknię Selene i dodała: - Mój panie, moja pani.Nazy­wam się Maglin Madwen, mój panie.Witajcie w "Dziewię­ciu Pierścieniach".I ty, Ogirze.Niewielu z twego ludu tędy przejeżdża, przyjacielu Ogirze.Pochodzisz zapewne ze Stedding Tsofu?Loialowi, objuczonemu ciężką szkatułą, udało się wy­konać niezdarny ukłon.- Nie, dobra karczmarko.Przybywam z innej krainy, z Ziem Granicznych.- Z Ziem Granicznych, powiadasz.No cóż.A ty, mój panie? Wybacz, że pytam, ale z wyglądu nie przypominasz kogoś z Ziem Granicznych, jeśli wolno mi tak stwierdzić.- Pochodzę z Dwu Rzek, pani Madwen, w Andorze.- Zerknął na Selene.Wydawała się nawet nie przyznawać, że on istnieje, jej obojętne spojrzenie jakby w ogóle nie rejestrowało izby czy kogokolwiek z ludzi w niej obecnych.- Lady Selene pochodzi z Cairhien, ze stolicy, a ja pocho­dzę z Andoru.- Jak rzeczesz, mój panie.- Wzrok pani Madwen pomknął do miecza Randa; brązowe czaple wyraźnie od­znaczały się na pochwie i rękojeści.Lekko zmarszczyła brew, ale zaraz potem, w mgnieniu oka, jej twarz na nowo się wygładziła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl