[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Aaa! To pan! - powiedział tonem, który wskazywał na to, że już słyszał o mnie.- Tak, to ja! - odparłem swobodnie.- Czekał pan na mnie?- Ano, czekałem! - przyznał.- Już się tu o pana nasze władze dopytywały, meldowany, nie meldowany? Szukają pewno takiego, co się zameldować nie może albo nie chce.- Poważnie? Szukają kogoś? Urzędnik wzruszył ramionami.- Ja tam nie wiem.To ich sprawy, nie moje.Ja melduję tych, którzy się do mnie zgłaszają.Tych, co się nie zgłaszają, zameldować nie mogę, więc mojej winy nie ma.a tu, na pograniczu trafiają się różni ludzie.Nie wypytywałem dalej, ale zaczęło mi się wydawać, że, być może, Kryśka miała rację.Kapral z psem kogoś chyba szukał w leśniczówce.Kościół, do którego weszliśmy z Kryśka, był wysoki i mroczny.Tylko przy sklepieniu rozpraszało się światło, zabarwione kolorami witraży.- To piękne, prawda? - zapytała Kryśka.Szliśmy szerokim przejściem pomiędzy ławkami, w stronę głównego ołtarza.Byliśmy sami, nasze kroki rozbrzmiewały głuchym echem.- Tak, Krystynko, bardzo piękne.- Proszę zwrócić uwagę na te witraże - powiedziała.Mówiła szeptem, głowę uniosła do góry i szarymi, uczciwymi oczami Prota spoglądała na wysokie okna.Nie, ona mnie nie oszukuje! - pomyślałem.Ale i Prot jest z pewnością w porządku.Nie imałby się brudnych spraw!- Zauważyłem te witraże, to wspaniała robota - przyznałem.Kryśka zatrzymała się nagle.- A teraz proszę spojrzeć w bok.- szepnęła.We wnęce był ołtarz z wizerunkiem Madonny.Od głównego przejścia prowadził do niego czerwony chodnik, po którym szliśmy teraz.- Dlaczego pokazujesz mi ten obraz, Krysiu? Nie jest najlepszy, wydaje mi się, że.- Ach, nie! - przerwała mi.- Obraz nie jest ważny.Proszę spojrzeć w górę.Tak, tu okna pozbawione były witraży.Kolorowe szybki tłumiły dostęp światła.Ale było to zwykłe szkło wprawione w okienne ramy.- To jest właśnie zbieg okoliczności, o którym mówiłam.Nie wiem, czy pan słyszał kiedyś o tym, będąc u dziadka? Nie od niego samego, ale od ludzi w miasteczku.Czy pan słyszał, że te wszystkie witraże zabezpieczono w czasie wojny, a później zwrócono kościołowi, i że brakowało tylko tych, właśnie tych, z okien obok ołtarza Matki Boskiej?- Nikt mi o tym nie mówił - przyznałem.- Tak było.Milicja, historycy sztuki, wiele osób starało się odnaleźć resztę.Szukali tych witraży wszędzie, starali się odnaleźć jakiś ślad.I nic.Dopiero ostatnio.- Skąd o tym wszystkim wiesz? - przerwałem Krysi.- Byłam kiedyś w miasteczku razem z Anitą.Anita poszła na targ, a ja zajrzałam do kościoła.Proboszcz oprowadzał akurat wycieczkę studentów historii sztuki i opowiadał im o tym szczegółowo.Stąd wiem, że ostatnio natrafiono na pewien ślad.Znaleziono kogoś, kto będąc dzieckiem mieszkał obok plebanii.I ten ktoś pamięta, że część witraży skradziono w czasie zabezpieczania, i pamięta również, że tej samej nocy, kiedy proboszcz stwierdził ich brak, jakiś człowiek zjawił się w domu, w którym mieszkał wtedy odnaleziony teraz świadek, i razem z jego ojcem wywozili coś do miejsca odległego, od kościoła o dziesięć kilometrów.- Skąd wiedział, że właśnie o dziesięć? - zainteresowałem się.- Bo pamiętał - wyjaśniła mi Kryśka - że ci ludzie mówili do jego matki: „To jest równo dziesięć kilometrów stąd, do rana wrócimy, Maryśka".Powtarzam panu wszystko, co sama usłyszałam od księdza.W kilka dni później zginęli rodzice tego świadka, on sam miał dopiero dziewięć lat.Nigdy przedtem nie widział mężczyzny, który jechał z jego ojcem po nocy, ani nie słyszał wtedy żadnego nazwiska.- Może wieźli coś zupełnie innego? - powątpiewałem.- Nie.On pamięta, jak matka mówiła:„Czekajcie, jeszcze was kara boska spotka, kto to słyszał, kościół okradać".I płakała.- No, dobrze, Krystynko, ale od tego czasu minęło już tyle lat, że ten drugi, pozostały przy życiu człowiek mógł tysiąc razy wywieźć witraże z kraju, zniszczyć je albo przekazać komuś innemu.To wszystko nie znaczy jeszcze, że one w dalszym ciągu znajdują się w promieniu dziesięciu kilometrów od kościoła! - tłumaczyłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|