[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy chciał przelewać, powstrzymałam go.— Czekaj, zostaw! Skoczę po Boźenkę.Bożenkę oderwałam od przeliczania ścianek działowych.Przyszła dopiero po chwili, kiedy już wypiliśmy swoje, objaśniłam jej szlachetny gest pana Józia, Bożenka podniosła szklankę do ust i w tym momencie wszedł szef.Zamarliśmy wszyscy.Bożenka ze szklanką śliwówki w ręku patrzyła na zwierzchnika doskonale bezmyślnym wzrokiem.— Ach, pani je śniadanie — powiedział szef w roztargnieniu.— Nie będę pani przeszkadzał, mam tylko małą sprawę.Czy pani zrobiła umowę ludziom na tę ziemię na dziedzińcu?Bożenka nagle oprzytomniała.Spojrzała na śliwówkę w szklance, kolor to miało słabej herbaty, przełożyła szklankę do drugiej ręki i wzięła ze stołu suchą bułkę, pozostałą ze śniadania Irka.— Tak — powiedziała uprzejmie.— Zrobiłam.Ugryzła kawałek bułki i z determinacją popiła śliwówką.Patrzyliśmy na nią z nabożnym uznaniem.Szef omawiał sprawę przewozu ziemi taczkami i zamieniał taczki na dźwig, Bożenka twardo popijała suchą bułkę śliwówką, golnęła do końca akurat, jak skończył i wyszedł.— Bożenka, jesteś wielka! — westchnęłam z ulgą.— Już myślałam, że będzie draka.Irek zerwał się z krzesła i złożył jej uroczyste gratulacje.— W takich okolicznościach nawet ci nie będę tego pieczywa żałował.Trudno, jedz.Niech stracę!Kawałki reportażu na szczęście gdzieś mi zginęły, więc wszystkiego streszczać nie będę, a i tak widzę, że z mojej autobiografii robi się budowlana powieść produkcyjna.Jestem pewna jednak, że nikt o wykonawstwie nie napisał tyle prawdy, ile tu jest zawarte, za chwilę dołożę zatem także oszustwa.W owym czasie, albo może nieco później, ukazał się w Polityce artykuł Andrzeja Wróblewskiego pod tytułem: „Dlaczego koszty budowy drożeją w czasie realizacji?” Przeczytałam artykuł, szlag mnie trafił i odpowiedziałam na piśmie, po czym poleciałam z tekstem do pana Rakowskiego osobiście.Pan Rakowski przeczytał na poczekaniu, pochwalił, możliwe, że szczerze, bo pisałam z pasją i miało to jakieś zalety, po czym rzekł:— Ale chyba sama pani rozumie, że ja tego wydrukować nie mogę?Może i rozumiałam, ale z pewnością się z tym nie godziłam.Jeśli zadaje się pytanie, powinno się pragnąć odpowiedzi, proszę bardzo, mogłam nią służyć.W swoim elaboracie wyłupałam wszystko, od kretyńskiego cennika poczynając, W skrócie wyglądało to następująco:Kosztorys sporządza się, w odniesieniu do robocizny, na podstawie owego nierealnego cennika.W trakcie realizacji ludziom trzeba zapłacić, co z miejsca ów koszt robocizny podnosi.Koszt robocizny nie ma prawa przekroczyć funduszu płac, który w owym czasie stanowił siedemnaście i pół procenta wartości budowy, należy zatem podwyższyć wartość budowy, obojętne, jakimi sposobami, i już mamy pierwszą przyczynę.Rozmaite zmiany, wynikające z braku materiałów, stają się przyczyną następną, takie na przykład pustaki DMS są droższe niż Ackermanny, a jeśli Ackermanny stanowią akurat senne marzenie, co niby mamy zrobić? Zatrzymać budowę?Żadne takie, wali się DMS–y i różnica wychodzi na niekorzyść inwestora.Zmiany i niedopatrzenia w dokumentacji dają rezultaty podobne.Innych szczegółów już dziś nie pamiętam, ale wtedy znałam je wszystkie i pozwoliłam sobie na dokładność.Moja odpowiedź na artykuł Andrzeja Wróblewskiego nie ukazała się nigdy, a należało ją chyba rozplakatować na murach.Wyraźnie z niej wychodziło źródło generalnego kretyństwa.Za to teraz napiszę, jak się kantowało inwestora.Przyszła do obmiarów nowa osoba, niejaka Maryśka, tym razem wyjątkowo prawdziwy technik budowlany, obeznany z robotą.Przejęła ode mnie mieszkaniówkę, ów Nowy Świat 21, w moich rachunkach i obmiarach połapała się błyskawicznie i zadała mi pytanie.— Dlaczego pani nie fakturowała izolacji? Ostatnie są liczone na trzecim piętrze, a przecież już stoi ósme?Prawie mnie poderwało.— Niech panią ręka boska broni dotykać tych izolacji! Zafakturuje je pani dopiero, jak będą robić dach, ani chwili wcześniej!— Dlaczego?— Dlatego, że to są moje rękawiczki…Maryśka podniosła głowę i popatrzyła na mnie z przerażeniem.— Co pani mówi? Co to jest pani?— Rękawiczki.Niech się pani nie boi, nie zwariowałam, zaraz pani wyjaśnię.Tam w rzeczywistości nie ma żadnej izolacji, gdzieniegdzie tylko powtykali kawałki papy, ale bardzo rzadko.Natomiast w kosztorysie, jak pani widzi, uwzględnione są dwie warstwy papy na lepiku we wszystkich dylatacjach, między blokami i między starym a nowym budynkiem.Nie miałam zamiaru brać za to pieniędzy, ale jednego dnia inspektor nadzoru ukradł mi rękawiczki.Twierdził, że wziął je do teczki przez pomyłkę i następnego dnia odesłał, ale ja w trzaskający mróz musiałam wracać do domu boso.To znaczy, chciałam powiedzieć, z gołymi rękami.Czegoś podobnego przebaczyć nie mogę i przez zemstę policzyłam mu te izolacje.— Nie rozumiem dlaczego.Przecież odesłał?— Ale kiedy! Tego samego dnia należało odnieść je w zębach, czołgając się na kolanach! Ja mam fioła na punkcie rąk, bo odmroziłam je sobie w czterdziestym drugim roku.Wracając do rzeczy, musi pani zaczekać z fakturowaniem, aż zrobią ścianki do samej góry, bo wtedy już nikt nie będzie zaglądał, jest tam ta papa, czy jej nie ma.W ten prosty sposób moje rękawiczki kosztowały inwestora osiemdziesiąt tysięcy złotych.Głupotą denną, do dziś dnia kultywowaną, było wznoszenie ścian bez żadnych bruzd i otworów i potem wykuwanie tych bruzd.Pewnie, że łatwiej robić litą ścianę, ale za trudniejszą robotę należało po prostu odpowiednio więcej zapłacić, czego cholerny cennik nie przewidywał.Potem zaś i tak trzeba było płacić za wykuwanie i obmurowywanie, a do kompletu dochodziło marnowanie materiału.Bruzd było kilometry, tony cegieł przekształcały się w gruz i jak to wszystko miało nie drożeć? Inna rzecz, że na samych bruzdach rąbnęłam inwestora na sto dwadzieścia tysięcy złotych, ratując fundusz płac w sytuacji podbramkowej.Odkryłam właśnie w reportażu kolejne kretyństwo, sama już nie wiem czyje.Jeszcze przed Maryśką znaleźliśmy się obydwoje z Irkiem w bardzo głupiej sytuacji, mianowicie leżało nam na karku pięć budynków, wszystkie zbliżające się już do fazy wykończeniowej, i byliśmy do nich sami.Przypominam, że była to praca falująca, rozliczać można było tylko to, co zostało wykonane, na początku miesiąca panował prawie spokój, potem zaś ten spokój przeistaczał się w szaleństwo.Obliczenia dokonywane na bieżąco pomagały w niewielkim zakresie, bo niemożliwe było przewidzieć, która robota zostanie zakończona tak, żeby dało się ją fakturować.Odwalaliśmy to wszystko, warcząc i plując, siedząc w pracy do późnej nocy, zagmatwani w wapnie, gipsie, cemencie i pustakach, i przy rozliczeniach materiałowych ratowały nas wyłącznie ściany w piwnicy mieszkaniówki NBP.Zależnie od potrzeb, były betonowe wylewane, z cegły pełnej, z dziurawki, gipsowe, z pustaków i o mało co nie zrobiliśmy ich z samej zaprawy wapiennej.Nie mieliśmy czasu na dociekanie, co się stało z jakimś brakującym materiałem, pchaliśmy go zatem w te ściany.Doszliśmy w końcu do wniosku, że należałoby to jakoś unormować, nie ściany, tylko nasze położenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl