[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak tylko wyschnie, zabierze się go stamtąd.A tam jest niżej i można dosięgnąć z ziemi, więc w ogóle będzie łatwiej.— A potem co?— A potem nie wiem.W nocy mógłby leżeć pod łóżkiem, bo w nocy mamusia nie sprząta, ale zaraz po śniadaniu trzeba bo wynieść gdzie indziej.W dzień może leżeć w ogródku, pod murem, w cieniu.— Gdzie ty masz cień po śniadaniu?!— O Boże drogi… No rzeczywiście, nie ma.Dopiero wieczorem robi się z tamtej strony.No nie wiem… To okropnie trudny kraj, ta Arabia!— No więc musimy to po prostu porządnie zorganizować — zadecydował Pawełek i obejrzał się.— Jest tam jeszcze jakaś woda? Bo tu już prawie pełno.— Nie, już koniec.Trzeba pochować te wszystkie naczynia.Jak zorganizować?— Z sensem.Zrobić lont zaraz po obiedzie, wysuszyć na siatce, zabrać do domu i tej samej nocy zrobić wybuch.Żeby to nie leżało.Znaczy, wszystko jednym ciągiem.— Czyli musimy sobie wybrać odpowiednią noc?— A co tu wybierać, każda odpowiednia.— Wcale nie.Nie możemy wybierać takiej, kiedy na drugi dzień gdzieś się jedzie, bo będziemy okropnie niewyspani.I przyjęcia są bardzo niedobre, wszyscy wracają do domu Bóg wie kiedy.I w ogóle uważam, że najpierw trzeba załatwić Wąwóz Małp.— Bo co?— Bo mieliśmy być bardzo rozsądni.Nie wiadomo, co będzie, jak rozwalimy dziurę.Na wszelki wypadek Wąwóz Małp powinien być pierwszy.— Może i masz rację.No dobra, ale próbę wybuchu musimy zrobić… I nie wiadomo, kiedy pan Krzak będzie jechał!Pan Krzak, jak się nazajutrz okazało, nie znał terminu swojej służbowej podróży, przewidywał jednak, że nie będzie to wcześniej niż w przyszłym tygodniu.Chętnie zgodził się na zabranie ze sobą pani Krystyny i sam zaproponował, żeby dzieci pojechały również.Dzieci z miejsca zgłosiły propozycję pozostawienia ich w Wąwozie Małp.W pierwszej chwili pani Krystyna zaprotestowała z wielką energią, ale zaraz zaczęła się wahać.Argument, że przecież zostali już w tym wąwozie i to w czasie trzęsienia ziemi, i nic się nie stało, dotarł do niej i pogłębił wahanie.Stanęło wreszcie na tym, że pozostaną w Wąwozie Małp na te cztery godziny, jeżeli pan Krzak się zgodzi.— Sprawę mamy jak w banku, bo on się podobno zgadza na wszystkie takie hopki — rzekł Pawełek, wlokąc się wolno po zarośniętym ostami torze kolejowym.— Trzeba się będzie odpowiednio przygotować.Możliwe, że załatwimy sprawę tymi torbami i wyciąganiem za sznurki.— Tam jest drzewo — zauważyła Janeczka, wskazując brodą drzewo rosnące przy torze.— Zróbmy próbę blisko drzewa, żeby mieć cień.— Może być blisko drzewa, dlaczego nie…Nie używany tor kolejowy stanowił idealne miejsce dla przeprowadzenia próby działania materiałów wybuchowych.Wczesnym popołudniem nie było tu żywego ducha.Oba osiedla, ich i to drugie, po przeciwnej stronie toru, zostały już za nimi co najmniej o ćwierć kilometra.Od szosy przegradzało lekkie wzniesienie, zasłaniające widok.Nieużytki dookoła były suche jak pieprz i zaśmiecone tysiącem najrozmaitszych rzeczy.Jedno jedyne drzewo, stare i rozgałęzione, robiło wrażenie błogosławionej oazy wśród niemiłosiernego żaru.Pawełek złożył pod drzewem przyniesione przedmioty i odliczył jeszcze wzdłuż toru dwadzieścia kroków.Mniejszy rożek z piorunującą mieszaniną obłożył małymi kamykami i podsunął pod spód koniec bardzo krótkiego lontu.Dwadzieścia centymetrów lontu, który powinien płonąć nie krócej niż piętnaście sekund, wystarczało najzupełniej, żeby przebiec te dwadzieścia kroków i oglądać wybuch z cienia pod drzewem.Wiatr wiał w sposób zdecydowany i dostosowanie się do jego kierunku nie przedstawiało trudności.Siedząca pod drzewem Janeczka na wszelki wypadek przywołała do siebie Chabra i objęła go za szyję.Pawełek zapalił zapałkę, która zgasła natychmiast.Zapalił zatem trzy razem, chwilę osłaniał je dłonią, przytknął do lontu, po czym poderwał się i popędził do siostry.Obydwoje czekali chwilę w napięciu, wpatrzeni w wesoły płomyk.Wiatr dmuchnął w płomyk i popchnął go w kierunku plastikowego rożka.Plastikowy rożek zareagował niezbyt efektownie.Pyknęło lekko, błysnęło odrobinę i zgasło.Kamyki dookoła pozostały prawie nie naruszone.— Marnie — skrzywił się Pawełek.— Za małe to było.Czekaj, wypróbujemy drugie, to jest dwa razy większe.— Mnie się wydaje, że nic by się nie stało, nawet gdybyśmy to mieli pod nogami — stwierdziła nieco rozczarowana Janeczka.— No pewnie, że nic.Ale na wszelki wypadek ostrożność trzeba zachować.Zobaczymy teraz…Drugi lont był nieco dłuższy, miał 25 centymetrów.Ulokowawszy większy rożek w tym samym miejscu co poprzedni, Pawełek ułożył dookoła cztery kamienie i piąty na wierzchu.Od razu zapalił trzy zapałki i w pięć sekund później znalazł się obok siostry.Wiatr zrobił to samo co poprzednio.Tym razem huknęło lekko, błysnęło troszeczkę mocniej i pięć kamieni rozsypało się we wszystkie strony.— Doskonale! — ucieszył się Pawełek.— Znaczy, do tamtego kamienia to musi być tak ze sto razy większe.Znaczy, choćbym pękł, tego węgla mi nie starczy.Musimy szukać drewna na opał.Janeczka popatrzyła na drzewo, pod którym siedzieli.Było zielone, świeże i nie miało ani jednej, najmniejszej bodaj, suchej gałązeczki.Westchnęła ciężko.— Nigdzie tu nie widziałam żadnego drewna na opał.Ale coś rośnie tam dalej, na lewo.— Gdzie dalej, na lewo?— Jak od nas się jedzie do miasta, to skręca się w prawo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl