[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Nie odrąbię muprzecież ogona! Odrąbuj, co chcesz, ale pośpiesz się! On mi się wyślizguje! Walnę go obuchem, co? To chyba będzie to samo, jeśli walnę porządnie, tonie będzie mniej humanitarnie? Jak myślisz?Okrętką pojękiwała, usiłując przytrzymywać wijące się, czarne cielsko i rów-nocześnie w miarę możliwości nie patrzeć na nie. Wal, ucinaj, rób, co chcesz, niehumanitarnie jest zwlekać tyle czasu! Onsię męczy i nie wiem, kto bardziej, on czy ja! Pociągnij do siebie, bo mi zjeżdża! No, teraz!Obrócone ku górze ostrze siekiery błysnęło w słońcu.Młody człowiek za krza-kiem leszczyny mimo woli uczynił ruch, jakby chciał się rzucić w ich kierunku,opanował się jednak i pozostał na miejscu.Tereska wycelowała bezbłędnie, za-pewne dzięki temu, że w ostatniej chwili zamknęła oczy.Trafiła prawie prostow łeb.Węgorz musiałby być z żelaza, żeby ujść z tego z życiem. No, zabiłam go.Teraz trzeba to odciąć, wypatroszyć go i wyjąć z niegohaczyk. Czy on się nigdy nie przestanie ruszać?! wrzasnęła histerycznie Okrętka. Owszem, przestanie, ale co cię to obchodzi, skoro już jest nieżywy.Karpiesię też ruszają po śmierci.Potraktuj go jak zwyczajną rybę, a ja zobaczę, co siędzieje w plecaku.Zniszczenia we wnętrzu plecaka okazały się mniejsze, niż można się było spo-dziewać.Torba z cukrem rozleciała się wprawdzie, ale mydło i szczotki do zębówocalały, ocalał też proszek do szorowania, umieszczony na samym dnie w plasty-kowej torebce.Niemniej jednak plecak należało uprać.Równocześnie skończyłyswoje zajęcia: Okrętka czyszczenie węgorza, Tereska zaś pranie. Ale teraz to już naprawdę trzeba go uwędzić powiedziała Okrętka, z sa-tysfakcją oglądając zdobycz. Popatrz, jaki piękny! Szkoda byłoby zmarnować!107 Posól na razie.I połóż w cieniu.Zastanowię się nad tym wędzeniem, jaksię trochę prześpimy.Może znajdziemy gdzie jakiś kawał blachy albo co.Kocechyba niepotrzebne, popatrz, nie ma jeszcze piątej, a słońce już grzeje.Młody człowiek wycofał się cicho zza krzaka leszczyny.Odczekał jakiś czas,wyciągnął coś ze swojego kajaka, zbliżył się jeszcze raz do dwóch postaci le-żących nieruchomo na materacach, po chwili zszedł na brzeg, rozwinął żagieli odpłynął.* * * Nie wiem, po co tu w ogóle przylazłyśmy, wiadomo było, że przy tychtłumach nie ma co marzyć o kiełbasie powiedziała z niezadowoleniem Tere-ska, opuszczając dworzec kolejowy w Mikołajkach. Chryste Panie, co za upał!Wracajmy do wody! Zaraz.Chleba i cukru trzeba kupić koniecznie.Mleka skondensowanegopewnie nie dostaniemy, prędzej będzie w jakiejś wsi. Nad Zniardwami nie ma wsi mruknęła Tereska i nagle zatrzymała się jakwryta. O Boże! Gdzieś czytałam, że te całe Zniardwy są w ogóle nie w porząd-ku.Ryb tam nie ma, nic nie ma, brzegi w szuwarach, gołe i niedostępne.I w ogóleZniardwy to okropnie niegościnne jezioro, nikogo nie wyżywi, a najwyżej utopi.Nie ma siły, musimy kupić coś do jedzenia, bo inaczej leżymy.Jakieś konserwy,makaron, sztuczne zupy, cokolwiek.Okrętka popatrzyła na nią z niesmakiem i ruszyła przed siebie. Rychło w czas sobie przypomniałaś zauważyła potępiająco. Ale ma-my węgorza i komin, jeśli kupimy chleba, to już będzie niezle.Tereska ruszyła za nią, przyśpieszając kroku. W każdym razie musimy stanąć w trzech ogonkach równocześnie.Po-śpieszmy się, bo na wędzenie potrzebuję paru godzin.Swoją drogą, nigdy bymnie przypuszczała, że w takim głupim miejscu można znalezć taką piękną blachę.Ludzie gubią po lasach nieprawdopodobne rzeczy!Blacha na wędzarnię leżała obok nasolonego węgorza i prawie weszły na nią,kiedy już zaczęły się pakować, zdumione, że nie dostrzegły jej wcześniej.Skła-dała się z dwóch powyginanych kawałków, idealnie wręcz przystosowanych dowykonania z nich pożądanej połowy komina, była czysta, wcale nie zardzewiała,odrobinę tylko okopcona.Tereska od razu wypróbowała, jak to będzie wyglą-dać, i zajęła się tym tak, że zapomniała nawet o zbadaniu terenu.Do Mikołajekdopłynęły po jedenastej i od razu ogłuszył je przygniatający upał.Słońce piekłostraszliwie, wiatru, który na jeziorze przyjemnie chłodził, w mieście nie czuło sięwcale.Zakupy wydawały się samą uciążliwością, nieznośną i obrzydliwą.108 Nie, omyliłam się powiedziała znienacka Tereska w kolejce po chleb.Nie jest tak zle, przypomniałam sobie.Na Zniardwach nie ma porządnych ryb, aletakie byle co da się łapać, jakieś takie bardzo ościste.Mąki nam starczy? Będziemy wędzić mruknęła Okrętka tonem nieprzejednanego uporu.Konserw mięsnych żadnych nie było, o mleku skondensowanym nikt nie sły-szał.Tereska dopchnęła się do żółtego sera.Pot płynął po niej ciurkiem, kiedywydostała się ze skłębionej kolejki. Co tych ludzi napadło, wojna ma być od jutra czy co? warknęła z furią. Dowiedziałam się właśnie, że dziś sobota wyjaśniła Okrętka. Kupi-łam kisiel i więcej cukru.Wyjdzmy stąd, szybciej.O!. urwała nagle i dodałazupełnie innym tonem. Popatrz, jest ten twój.Teresce serce załomotało w gardle, zanim jeszcze spojrzała.W drzwiach za-tłoczonego sklepu pojawił się zaglądający do środka młody człowiek o wyjątko-wo pięknych, szafirowych oczach.Szybkim spojrzeniem obrzucił stłoczony tłum,dostrzegł Tereskę, ukłonił się jej z uśmiechem, przepuścił jakiegoś starszego panaw przerazliwie pstrokatej koszuli i wycofał się ze sklepu.Teresce dziwna odrętwiałość rąk nagle przeszła.Odebrała wpatrzonej w wej-ście Okrętce jedno ucho od siatki i wepchnęła do środka paczkę z serem.Ruszyłaku drzwiom, zatrzymała się, ruszyła ponownie pociągając za sobą przyjaciółkęi znów się zatrzymała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|