[ Pobierz całość w formacie PDF ] .— Weszka—zaproponowała słabo moja mamusia.Jęknęłam okropnie.— No nie, jeśli on się nazywa komarek, a ja wejdę i powiem weszka, to koniec.Chałę dostaniemy, a nie klucz, i jeszcze nas do sądu zaskarży!— Może spróbuj bez świadków?—powiedziała bez przekonania Lucyna.Zanosiło się na to, że resztę życia spędzimy w Świebodzicach na ulicy Partyzantów, przed wejściem do fabryki czekolady.Żadna nie chciała zaryzykować konwersacji z facetem o niepokojącym nazwisku.Czas płynął, minęła siódma, Lucyna upierała się, że to było jakieś słowo na S, próbowałyśmy zdrabniać stonkę i szarańczę.Sytuacja stawała się rozpaczliwa.Z drzwi portierni wyszedł jakiś facet, przyjrzał się nam, po czym podszedł do samochodu.— Przepraszam, czy to może panie są te panie, na które ja tu czekam? — spytał grzecznie.— Widzę, że samochód z Warszawy, a tu u nas Warszawa zamawiała na dziś pokój gościnny…Mało brakowało, a wszystkie rzuciłybyśmy się porwać go w objęcia.Zachwycający człowiek! Ucieszył się bardzo, że to istotnie my, bo już miał dosyć tego czekania i chciał iść do domu.— Panie pozwolą, moje nazwisko Pchełka, bardzo mi miło.Oczywiście, proszę bardzo, klucz jest, tylko tam trochę trudno trafić.Jak kto nie zna drogi, to błądzi, więc może ja paniom wszystko dokładnie wytłumaczę…Ledwo ruszyłam spod fabryki, zabłądziłam natychmiast, bo tam, gdzie powinnam wjechać, był jeden kierunek ruchu w przeciwną stronę.Spróbowałam dookoła, raz i drugi, bez skutku.Zaczynałam się już utwierdzać w decyzji przejechania owej jednokierunkowej ulicy tyłem, kiedy wreszcie trafiłam na jej drugi koniec.Zgodnie ze wskazówkami, znajdowało się tam wielkie, okrągłe, pęknięte lustro i należało jechać w lewo.Pojechałam.Kiedy skończyło mi się miasto, zawróciłam i znów znalazłam się w punkcie wyjścia.Sytuacja prezentowała się całkiem beznadziejnie, mojej mamusi wątroba zaczęła nawalać coraz porządniej.— Koło lustra w lewo — powiedziała Lucyna głosem nieco zgnębionym.— On wyraźnie mówił, że koło lustra w lewo.— No to przecież właśnie przed chwilą tam byłam!— Może przeoczyłyśmy jakiś skręt…? Ponownie przebyłam całą trasę, pilnie szukając nowych możliwości.Wjechałam na jakieś podwórze, z którego wycofałam się czym prędzej.Znów wróciłam do lustra.Zaczęło się robić ciemno.— On coś mówił o jakimś parku — przypomniała nagle Teresa.— Tu widać drzewa.— Drzewa są na prawo — zaprotestowała Lucyna.— Ale jakbyś chciała w nie wjechać, to musisz skręcić w lewo.Nie wiem, czy tu wolno jeździć po parkach, ale spróbujmy.W tamtej stronie do niczego nie dojdziemy, to już widać.Wjechałam w jakąś aleję, która po jednej stronie miała rząd drzew, a po drugiej parkan.Na parkanie wisiała tablica z napisem: Al.Liliowa.— Jest! — ucieszyła się ciocia Jadzia.— To miała być ta ulica! Liliowa! Wiedziałam, że coś od bzu!— Jeśli to jest ulica, to ja jestem szach perski — mruknęłam z powątpiewaniem, usiłując omijać wielkie doły i liczne kupy gruzu, pojawiające się przede mną w świetle reflektorów.Na końcu ulicy znajdowała się jakaś ruina, rozległa i dość wysoka, dalej zaś, w głębi owego parku, błyskał oświetlonymi oknami długi budynek.Dojazdu do niego nie było, udałyśmy się tam obie z Lucyną na piechotę.Budynek okazał się biblioteką, domem kultury, hotelem robotniczym i nieczynną kawiarnią.Obecne tam osoby wyraźnie i jednoznacznie wskazały nam ciemną ruinę.’— Jeśli pokój fabryki czekolady, to właśnie tam —poinformowano nas uprzejmie.—On jest chyba na drugim piętrze, bo na pierwszym mieszkają lokatorzy.Tam można wjechać na dziedziniec, tylko trzeba dookoła.— To niemożliwe — powiedziała Lucyna, wracając przez park do samochodu.— Coś tu chyba wszyscy mylą.Tam jest jedno rumowisko.Nie wiem, co zrobić, bo twoja matka już dłużej nie wytrzyma.Powinnyśmy chyba poszukać hotelu, ale wątpię, czy dostaniemy miejsce.— Obejrzyjmy to w każdym razie, słyszałaś, co mówili, podobno tu ludzie mieszkają.Objedziemy dookoła i może trafimy na ten dziedziniec.Objechałam ruinę, czerniącą się posępnie na tle nieba, i znalazłam istotnie coś, co od biedy można było uznać za dziedziniec na emeryturze.Z dwóch stron otaczały go niskie budowle, robiące wrażenie walących się stajni albo obór.Z trzeciej wznosiła się potężna baszta, solidnie naruszona zębem czasu.— Moim zdaniem to są ruiny zamku — oświadczyła Teresa po długiej chwili milczenia.— No to co, źle ci? — odparła natychmiast Lucyna.— Będziesz mieszkać w zamku, to nie jest byle co.Ledwo ruszyłam spod fabryki, zabłądziłam natychmiast, bo tam, gdzie powinnam wjechać, był jeden kierunek ruchu w przeciwną stronę.Spróbowałam dookoła, raz i drugi, bez skutku.Zaczynałam się już utwierdzać w decyzji przejechania owej jednokierunkowej ulicy tyłem, kiedy wreszcie trafiłam na jej drugi koniec.Zgodnie ze wskazówkami, znajdowało się tam wielkie, okrągłe, ‘pęknięte lustro i należało jechać w lewo.Pojechałam.Kiedy skończyło mi się miasto, zawróciłam i znów znalazłam się w punkcie wyjścia.Sytuacja prezentowała się całkiem beznadziejnie, mojej mamusi wątroba zaczęła nawalać coraz porządniej.— Koło lustra w lewo — powiedziała Lucyna głosem nieco zgnębionym.— On wyraźnie mówił, że koło lustra w lewo.No to przecież właśnie przed chwilą tam byłam! Może przeoczyłyśmy jakiś skręt…? Ponownie przebyłam całą trasę, pilnie szukając nowych możliwości.Wjechałam na jakieś podwórze, z którego wycofałam się czym prędzej.Znów wróciłam do lustra.Zaczęło się robić ciemno.On coś mówił o jakimś parku — przypomniała nagle Teresa.— Tu widać drzewa.Drzewa są na prawo —zaprotestowała Lucyna.— Ale jakbyś chciała w nie wjechać, to musisz skręcić w lewo.Nie wiem, czy tu wolno jeździć po parkach, ale spróbujmy.W tamtej stronie do niczego nie dojdziemy, to już widać.Wjechałam w jakąś aleję, która po jednej stronie miała rząd drzew, a po drugiej parkan.Na parkanie wisiała tablica z napisem: Al.Liliowa.— Jest! — ucieszyła się cipcia Jadzia.— To miała być ta ulica! Liliowa! Wiedziałam, że coś od bzu!— Jeśli to jest ulica, to ja jestem szach perski mruknęłam z powątpiewaniem, usiłując omijać wielkie doły i liczne kupy gruzu, pojawiające się przede mną w świetle reflektorów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|