[ Pobierz całość w formacie PDF ] .A druga, to popytać zwyczajnie w ADM–ie, w biurze meldunkowym i na milicji.Nie wiem, co gorsze.— Ja bym zaczął od ciecia — powiedział Maciek.— Poza tym wszędzie trzeba powiedzieć, po co go szukamy.Masz jakiś pomysł?— Jasne.Chcę, żeby mi powiedział cokolwiek o mojej krewnej, zaginionej pod koniec wojny.Szukam jej śladów już od dawna i właśnie dowiedziałam się, że Gobola ją znał.Możliwe nawet, że wie, gdzie została pochowana.— Na diabła ci ta krewna?— Dzieci się o nią upominają.Siedzą za granicą, chcą postawić pomnik na grobie.Krewna i pomnik na grobie przypadły Maćkowi do gustu.Podzieliliśmy role, żeby nie tracić czasu.Zmarnowaliśmy olbrzymią ilość sił i zdrowia i w rezultacie jedyną instytucją, na którą można liczyć, okazała się milicja.Dzielnicowy w komisariacie był wprawdzie młody i o Benonie Goboli w życiu nie słyszał, ale podsunął mi poprzednika swego poprzednika, który parę lat temu przeszedł na emeryturę i zamieszkał na wsi, gdzie odziedziczył dom i grunta po teściach.Obecnie hoduje króliki.Nie jest to daleko, ledwie czterdzieści kilometrów, możliwe, że opłaci mi się tam pojechać, bo był to zawsze człowiek dociekliwy.Opłaciło się.Dociekliwy były dzielnicowy przypomniał sobie Gobolę.Znał go, owszem, ale niezbyt blisko.Tyle wie, że pracował w hucie szkła i może by go wcale nie zapamiętał, gdyby nie donos.Przeszło dziesięć lat temu przyszedł jeden z donosem, że do tego Goboli cudzoziemcy przyjeżdżają, z RFN i pewnie to jakiś szpieg.Donos sprawdzono, okazał się bezpodstawny i sprawa upadła, ale dzielnicowemu utkwiła w pamięci.Donosiciel nazywał się Trudziak.Zaraz, jak mu było… Czesław! Czesław Trudziak…— Nie wiem, czy taki donosiciel nie okazałby się dla nas lepszy niż sam Gobola — zauważył Maciek w powrotnej drodze do miasta.— Plotki to rzecz bezcenna!— Czesław Trudziak — odparłam z powątpiewaniem.— Ilość osób do szukania zaczyna nam rosnąć.Dojdzie do tego, że spędzimy w tym Wałbrzychu całą resztę życia…Trudziak wbrew obawom, znalazł się z nieprzyzwoitą łatwością, wystarczyło zajrzeć do książki telefonicznej.Dał się ocenić na pierwszy rzut oka, zwyczajny, nudzący się śmiertelnie, wścibski nadgorliwiec.Opowieść o zaginionej krewnej musiałam mocno rozbudować, co nie nastręczało mi szczególnych trudności.Maciek słuchał pilnie i kiwał głową.Donosiciel, poczuwszy się usatysfakcjonowany, sam przystąpił do zwierzeń.Mieszkał przedtem akurat naprzeciwko Goboli i wszystko widział.Co i raz to przyjeżdżał jeden taki z niemiecką rejestracją i z Gobola gadali całymi godzinami, tak jakoś tajemniczo i konspiracyjnie.Przyjeżdżał także jakiś drugi i ten drugi Gobolę śledził, Gobola jechał gdzieś na rowerze, a on za nim samochodem, za narożnikami się czaił, czekał aż Gobola skręci i tak dalej.A raz jeden taki dostał od Goboli jakieś papiery i wyniósł pod kubrakiem, oni razem pracowali…Z całego tego gadania odnieśliśmy jedną korzyść, mianowicie nazwisko owego współpracownika, wynoszącego pod kubrakiem papiery.Niejaki Grypel.Razem pracowali…Kadry w hucie przeszły bezboleśnie, z samym Gryplem było gorzej.Po trzech godzinach pogawędki przestał wreszcie udawać idiotę, nabrał do nas zaufania i zaczął rozmawiać jak człowiek.Z krewnej zrezygnowałam, od początku było widać, że się tu nie przyda, byłam zmuszona wyznać coś zbliżonego do prawdy.— On wyjechał, bo się bał — powiedział Grypel.— Nachodzili go różni, miał jakieś papiery, chcieli mu to zabrać.Więc uciekł.Do Legnicy najpierw pojechał, a jakieś trzy lata temu przeniósł się do Bolesławca, do tamtejszej huty.Co robił w młodości, to ja nie wiem, przyjaźnił się z jednym takim, co grunta mierzył…— Skoczybruzda — wyrwało mi się.— Mierniczy — skorygował Maciek z lekkim wyrzutem.— Możliwe.Ja go nie znałem, dzieciak byłem, Gobola starszy ode mnie, poznałem go w pracy.Ten przyjaciel tak jakoś śmiesznie miał na imię… Pufuś…? Fifaś…? Zefuś! Tak jest, Zefuś czasem o nim Gobola mówił.On chyba tam gdzieś blisko mieszka, leśniczym został.A z Benkiem się państwo dogadają, to porządny człowiek…Ruszyliśmy do Bolesławca nazajutrz.Za Złotoryją zjechałam na pobocze, bo jakiś motocyklista machał kaskiem.Dopadł nas i przygnębionym głosem zapytał, czy nie mam pompki.Miałam.Dałam mu i cofnęłam nieco samochód.Maciek wysiadł.Z lekkim współczuciem przyglądaliśmy się pompowaniu tylnego koła starego junaka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|