[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Istnieją podszepty nie uszne?Do tematu mogłyśmy wrócić dopiero po bardzo długiej chwili, kiedy anatomia prze-stała nam już wchodzić w paradę.Cały dowcip leżał w tym, że myślało nam się albozbyt szybko, albo wcale, a przy zbyt szybko słowa nie nadążały.Nie jest wykluczone, żeudało nam się stworzyć nowy język, nie istniejący na świecie, który, niestety, nie zostałutrwalony, ponieważ w pośpiechu umknął nam z pamięci. No dobrze  powiedziała wreszcie Marta. I na co nam ten Pipek? On możenawet jest prawdziwy, ale co z nim zrobimy?W tym momencie odezwał się brzęczyk w domofonie. Kto to?  spytała Marta. Nie mam pojęcia  odparłam, idąc do przedpokoju i zwalniając zamek. Niechodzi o to, żeby koniecznie z nim.Ale jakaś podobna postać jest naszym przestępcą,zaraz, zapomniałam, Aukasz czy Marek.?Ktoś wszedł do domu, usłyszałam szczęknięcie.Z reguły nie zadawałam głupich py-tań w rodzaju:  kto tam? , ponieważ, nie wiadomo dlaczego, dzwonili do mnie wszyscy.Dzieci i goście sąsiadów, listonosz, pracownicy administracji, właściwie każdy, i dawnoprzestało mnie interesować, kto do kogo idzie. Oszalałaś, zbrodniarza jeszcze nie mamy  zaprotestowała z oburzeniem Marta. Do tej pory stawiałyśmy na, zaraz, co to miało być, a, na mściwą miłość! Poza tym,oni obaj za młodzi! Ale powiem ci, że ten szantaż bardziej mi się podoba.Poważniejwygląda. No to szukaj Płucka.U drzwi odezwał się gong.Otworzyłam, również bez żadnych pytań, nastawiona nauprzejmą informację, że numer dwadzieścia cztery znajduje się w oficynie i ten ktośniepotrzebnie leciał na trzecie piętro.Otworzyłam i prawie skamieniałam.Stał przede mną facet-szał.Po męsku piękny, elegancko ubrany, wiekiem do mniezbliżony, ale co z tego, za moimi plecami znajdowała się Martusia, o dwadzieścia lat odemnie młodsza, której jakieś słowa zamarły na ustach, aczkolwiek osobnik za drzwiaminie miał żadnej brody, ogolony był normalnie.Nie blondyn, ciemnowłosy.Oblicze przy-ozdabiał uprzejmym uśmiechem.37 O, żadne takie! W życiu się więcej nie dam narwać, sam Apollo Belwederski mógł misię kłaniać w progu, obojętne w jakim stroju, a choćby nawet i bez.Co nie przeszkadza-ło potraktować go życzliwie. Pan do kogo?  spytałam grzecznie.Za sobą usłyszałam coś pośredniego między świśnięciem a jękiem.Odwróciłam się. No i czego?  spytałam z urazą. Przecież nie ma brody? Ale mógłby zapuścić, nie?  odparła natychmiast Martusia.Odruchowo zupełnie obie utkwiłyśmy w nim wzrok prawdopodobnie pytający.Facet jakby nie słyszał. Do pani Joanny Chmielewskiej  odpowiedział na moje pierwsze pytanie.Nie zamierzałam się ukrywać. To ja.Słucham pana. Podinspektor policji, Cezary Błoński.Służę legitymacją.Popatrzyłam na zaprezentowany mi dokument bez wielkiego skupienia, bo i taknigdy nie widziałam prawdziwej legitymacji policyjnej.Mógł mi pokazać cokolwiek.Kiwnęłam głową i czekałam na ciąg dalszy. Czy mógłbym zająć pani chwilę czasu i trochę porozmawiać? Z policją zawsze.Uparcie was kocham, chociaż coraz bardziej bez wzajemności.I nawet pomimo tych wszystkich idiotyzmów, które popełniacie, niekoniecznie z wła-snej winy.Proszę bardzo.Wszedł za mną do pokoju, zawahał się jakby odrobinę i spojrzał na Martusię. Ja też się mogę przedstawić  oznajmiła pośpiesznie. A poza tym co? Mamwyjść? Niech pan się od razu pozbędzie złudzeń  ostrzegłam życzliwie, zanim zdą-żył odpowiedzieć. Ja i tak jej wszystko powiem, jak tylko pan wyjdzie.Jesteśmy aku-rat ściśle powiązane wspólną pracą o podłożu kryminalnym i wszystko, co pan powie,może się dla nas okazać bezcenne.Gadatliwy nie był, to pewne.Złożył coś w rodzaju lekkiego, przyzwalającego ukło-nu i usiadł, odczekawszy, aż my obie też usiądziemy.Znaczy, dobrze wychowany.Wyraztwarzy miał ciągle ten sam, uprzejmy uśmiech i nic więcej. Znała pani niejakiego Konstantego Ptaszyńskiego?  zaczął bez żadnych wstęp-nych ozdobników i zaczekał na odpowiedz. Nie wiem  odparłam bez namysłu, skrywając podejrzane gorąco, jakie ogarnęłomnie błyskawicznie, na szczęście w środku, a nie na zewnątrz. Powinnam chyba po-wiedzieć, że tak, ale to by nie była sama prawda.W życiu z nim nie rozmawiałam i zna-łam go jakby podwójnie.Oddzielnie nazwisko i oddzielnie człowieka. Może to pani wyjaśnić dokładniej?38  Bardzo chętnie.Człowieka znałam z twarzy, z wyścigów, i przypadkiem usłysza-łam, że mówią o nim Słodki Kocio.Nic mnie to nie obchodziło, a widywałam go tam, natych wyścigach, nie systematycznie, a za to przez parę lat.Z drugiej strony znałam dośćdokładnie Konstantego Ptaszyńskiego, przestępcę, z akt prokuratora, i nie miałam poję-cia, że to jest jeden i ten sam człowiek. Teraz pani to wie.Skąd?O, do licha! Od Anity.To ona wywołała we mnie skojarzenie.Mam ją wrobić, czy za-cząć coś kręcić.?Zdecydowałam się mówić prawdę i zawahałam się, bo ta prawda też wyglądała ja-koś dziwnie.Nie Anita przecież powiedziała mi, że Ptaszyński to Słodki Kocio, tylko wemnie samej coś zaskoczyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl