[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ale musiał mieszkać gdzieś w okolicy, powiedzmy, w promieniu dwudziestu mil.Chociaż raczej nie w naszej wiosce.— Zawsze myślałaś, że właśnie w naszej, Liz.— Ty chyba masz źle w głowie — oburzyła się na męża pani Copleigh.— Wmówiłeś sobie, że to ktoś od nas, bo się tego obawiasz.Lubię przypatrywać się ludziom, ty także, George.I tak sobie myślisz: A może to ten? Wygląda jakoś dziwnie.I stąd to wszystko.— A ja sądzę, że on wcale nie wygląda dziwnie, tylko całkiem zwyczajnie — powiedziała Tuppence.— Tak, może być w tym coś z racji.Ja także słyszałam, że nigdy nie wiadomo, że to nie żaden szaleniec.Ale inni powiadają, że tacy ludzie mają coś przerażającego w oczach.— Jeffreys, ówczesny sierżant policji zawsze powtarzał, że ma pewien pomysł, ale nic nie da się zrobić — dodał pan Copleigh.— I nikogo ostatecznie nie złapali?— Nie.Trwało to pół roku, może więcej.A potem cała sprawa ucichła.I odtąd nie zdarzył się już żaden wypadek.Ja tam myślę, że facet się stąd wyniósł.Dlatego ludzie uważają, że policja może wiedzieć, kim on jest.— Na podstawie tego, kto stąd wyjechał?— Oczywiście, dlatego jest tyle gadania.Tuppence zawahała się nieco przed następnym pytaniem, ale w końcu uznała, że przy gadatliwości pani Copleigh nie ma to znaczenia.— A pani kogo podejrzewała?— Cóż, to już tak dawno temu, że wolałabym nie mówić.Ale owszem, wymieniano pewne nazwiska i przyglądano się niektórym osobom.Wspominano, na przykład, o panu Boscowanie.— Naprawdę?— Tak, że niby artysta i w ogóle, a artyści to dziwacy.Ale ja tak nie myślę.— Bardziej podejrzewano Amosa Perry’ego — dodał pan Copleigh.— Męża pani Perry?— Tak.On rzeczywiście jest trochę nie tego… Taki prostoduszny.On rzeczywiście mógł to robić.— A oni tu wtedy mieszkali?— Tak, ale nie w domu Nad Łąką.Mieli domek około pięciu mil stąd.Policja miała na niego oko, jestem pewien.— Ale nie mogła się do niczego przyczepić — zauważyła pani Copleigh.— Żona zawsze za nim świadczyła: mąż wieczory spędza z nią w domu.Zawsze.Czasem tylko w sobotę zajrzy do pubu, ale żadne z tych morderstw nie wydarzyło się w sobotę, więc nic z tego.Poza tym Alice Perry należy do kobiet, którym się wierzy, kiedy składają zeznania.Nigdy nie zmięknie ani się nie wycofa.Nie pozwoli się też zastraszyć.No w każdym razie to nie jest Amos Perry i ja tam nigdy go nie posądzałam.Mam takie dziwne wrażenie… Już gdybym miała kogo wskazać palcem, to prędzej sir Filipa.— Sir Filip? — Tuppence znów zawirowało w głowie.Jeszcze jedna osoba! — A kim on jest?— Sir Filip Starke mieszka w Warrender House.Dawniej, za czasów Warrenderów, nazywano tę posiadłość Starym Opactwem, ale to jeszcze przed pożarem.Może pani zobaczyć ich groby na cmentarzu, w kościele także jest tablica.Warrenderowie byli tu zawsze, właściwie od króla Jakuba.— A sir Filip jest ich krewnym?— Nie.Zrobił pieniądze w wielkim stylu, on albo jego ojciec.Konstrukcje stalowe czy coś w tym rodzaju.To dziwny człowiek, ten sir Filip.Fabryki ma na północy, a mieszka tutaj, i to sam, jak jakiś… no…— Pustelnik — podpowiedziała jej Tuppence.— Właśnie, pustelnik.Blady taki, chudy, kościsty… I uwielbia kwiaty, jest botanikiem.Zbiera te wszystkie głupie chwasty, niewarte nawet spojrzenia.Chyba napisał o nich książkę.O tak, to mądrala, wielki mądrala.Jego żona była miła i bardzo przystojna, tylko smutna…Pan Copleigh wydał jeden ze swych pomruków.— Głupia jesteś, jak możesz tak myśleć? Sir Filip przepadał za dziećmi.Ciągle wydawał dla nich przyjęcia.— Tak, wiem.Urządzał festyny, rozdawał piękne nagrody, wyścigi z jajkiem na łyżce, truskawki ze śmietaną i tak dalej.Bo wie pani, on nie miał własnych dzieci.Często zaczepiał dzieciaki na ulicy, dawał im słodycze albo sześciopensówki, żeby coś sobie kupiły.No, ale sama nie wiem, trochę za bardzo się z tym afiszował.Dziwak, ot co.Pomyślałam sobie, że coś z nim nie w porządku, jak żona go nagle opuściła.— Kiedy to się stało?— Mniej więcej pół roku po tym, jak zaczęły się te wszystkie kłopoty.Zamordowano wtedy troje dzieci.Lady Starke wyjechała nagle na południe Francji i nigdy już nie wróciła.Taka spokojna, szanowana osoba… Nie wyglądało, by zostawiła go dla jakiegoś mężczyzny, to nie ten typ kobiety.Więc dlaczego? Zawsze mówiłam, że coś musiała wiedzieć albo wykryć.— A on tu nadal mieszka?— Nie przez cały czas.Przyjeżdża dwa razy do roku, a przez resztę czasu dom pozostaje zamknięty i pilnuje go stróż.Panna Bligh dogląda jego spraw, była kiedyś jego sekretarką.— A co z żoną?— Umarła, biedactwo.Niedługo po wyjeździe.W kościele jest tablica poświęcona jej pamięci.To musiało być dla niej straszne.Może z początku nie była pewna, dopiero potem nabrała podejrzeń, i w końcu zdobyła dowody.Nie mogła tego znieść i wyjechała.— Czego to baby nie wymyślą — burknął pan Copłeigh.— Ja tylko mówię, że coś z sir Filipem było nie w porządku.Za bardzo kochał dzieci, to nie mogło być naturalne.— Babskie fantazje.Pani Copleigh wstała i zaczęła sprzątać ze stołu.— W samą porę — skomentował to jej mąż.— Ta pani będzie miała przez ciebie złe sny.Mielesz jęzorem o dawnych sprawach, z którymi nikt tu nie ma nic wspólnego.— Ciekawie było posłuchać.— Tuppence wzięła gospodynię w obronę.— Ale jestem już bardzo śpiąca i chyba pójdę się położyć.— O, my także kładziemy się wcześnie — powiedziała pani Copleigh.— A pani rzeczywiście miała męczący dzień.— Właśnie.— Tuppence ziewnęła potężnie.— No to dobranoc i bardzo dziękuję.— Życzy sobie pani rano filiżankę herbaty? O ósmej nie będzie za wcześnie?— Nie, w sam raz.Ale proszę nie robić sobie kłopotu.— Ależ to żaden kłopot — zapewniła ją pani Copleigh.Tuppence powlokła się na górę.Otworzyła torbę, wyjęła kilka rzeczy, rozebrała się, umyła i padła na łóżko.Prawdę powiedziała pani Copleigh: była śmiertelnie zmęczona.Zasłyszane wiadomości przesuwały się jej przez głowę niczym w kalejdoskopie, razem z ruchomymi figurami osób i koszmarnymi wizjami.Martwe dzieci… za dużo tych martwych dzieci.Tuppence potrzebowała tylko jednego — tego zza kominka.Kominek ma coś wspólnego z Waterside.Lalka… Jakieś dziecko, zabite przez obłąkaną dziewczynę, wypchnięte z jej słabego umysłu przez fakt, że kochanek ją opuścił… Mój Boże, co za melodramatyczny język — myślała Tuppence.— Istny mętlik… poplątana chronologia… Nie wiadomo, co tak naprawdę i kiedy się wydarzyło.Zasnęła.Przyśniła się jej dama w rodzaju Pani z Shalott[7], wyglądająca z okna domu nad kanałem.Z komina dobiegało jakieś skrobanie, a zza arkusza blachy walenie jakby młotem.Łup łup łup… Tuppence się obudziła; okazało się, że to pani Copleigh puka do drzwi.Weszła energicznym krokiem, postawiła przy łóżku filiżankę herbaty, ściągnęła zasłony i wyraziła przypuszczenie, że pani Beresford dobrze spała.Uosobienie optymizmu — myślała Tuppence.— Już ona na pewno nie miała złych snów.Rozdział IXRanek w Market Basing— No i dobrze — powiedziała pani Copleigh, zmierzając do drzwi.— Mamy nowy dzień.Zawsze to sobie powtarzam, kiedy się obudzę.Nowy dzień? — myślała Tuppence, sącząc mocną, czarną herbatę.— Czyżbym robiła z siebie idiotkę? Możliwe… Żeby tak móc pogadać z Tommym.Ostatni wieczór sprawił, że wszystko mi się plącze.Przed wyjściem z pokoju zapisała w notesie fakty i nazwiska, o których dowiedziała się poprzedniego dnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|