[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usta Kiny były otwarte, ukazywały wstrętne, czarne kły.Mlasnęła językiem, jaszczurczym, wężowym.Nie przypominałem so­bie, by któryś ze sprzecznych mitów wspominał o tym atrybucie cielesnego wyglądu, chociaż napomykały, że jej język jest długi, by mog­ła chłeptać krew demonów.Powieki Bogini zaczęły się rozchylać.Bezgraniczna potęga jej woli smagnęła mnie niczym grzywacz fali przypływu.Światło zgasło.Nic więcej nie pamiętam.- Wychodzi na to, że mieliście tym razem szczęście - poinfor­mował mnie Tobo.- Wasz słup wyniósł was stamtąd.Chciałem mu powiedzieć, że szczęście nie miało z tym nic wspól­nego.Zaplanowałem to od samego początku.I zorganizowałem rzecz całą przy pomocy mojej dziewczyny.Jednak ledwie byłem w stanie zaczerpnąć powietrza.Udało mi się w końcu westchnąć:- Pani? - Musiałem wiedzieć, co z moją najdroższą.- Jest w lepszym stanie niż ty.Teraz śpi.Kazała ci powiedzieć, że masz odpoczywać.Zjedz trochę manny Shivetyi.Da ci porząd­nego kopa.Jeśli będziesz w stanie ją przełknąć.Udało mi się na tyle odwrócić głowę, żeby zobaczyć demona.Shivetya spoglądał prosto na mnie.Biała wrona, dumnie prężąc pierś, przysiadła na jego ramieniu.Nie była to moja biała wrona.De­mon błysnął kilkoma zębami w grymasie przypominającym uśmiech.Dziwne.Nie przypominałem sobie, by kiedykolwiek wcześniej się poruszył.Musiał chyba zaglądać wprost do mojej głowy.Musiał wiedzieć, że wpadłem na pomysł, jak dobrać się do Kiny.Miałem tylko nadzieję, że sama Bogini nie potrafi czytać w mo­ich myślach.Któregoś dnia.Przy okazji.Jeśli uda mi się zgromadzić razem wszystkie konieczne elementy.Biała wrona wykrzywiła się szyderczo.Zawsze wierzyłem, że te ptaki są do tego zdolne.Tobo pojął, że coś się dzieje, ale nie łapał co.Doszedłem do wnios­ku, że moje nowe córki zrozumiały to lepiej od niego.96.Brama cienia:Złe wieściStałem przed bramą cienia, plotkując z Człekiem Pandą i Du­chem, którzy opowiadali właśnie, że pilnowanie bramy jest najlep­szym przydziałem, jaki kiedykolwiek w życiu otrzymali.Praca łatwa, tubylcy przyjaźnie nastawieni.I gdyby tylko te cholerne, paskudne duchy z równiny zechciały dać spokój.Tobo i Shukrat przelecieli przez bramę.Niemalże od razu z ust Tobo wyrwał się krzyk rozpaczy.Wrzasnął:- Bili się! - Chwilę później wystrzelił w górę i skierował na północ, czarna materia powiewała za jego plecami.Za moment Shu­krat pognała za nim, powoli zmniejszając dzielącą ich odległość.Pani, ciężko dysząc, zapytała:- Czy to znaczy, że są powody do zmartwień?- Na to wskazuje.Ten mały gówniarz musiał coś usłyszeć od niewidzialnego ludku.- I wieści były tak złe, że pognał jak oszalały.- Na jej twarzy odbiło się zmartwienie, które i ja czułem.Żadna bitwa nie mogła się skończyć niczym dobrym pod naszą nieobecność.Zapytała:- Nie masz zamiaru gonić, by jak najszybciej dowiedzieć się, co zaszło?- Nie widzę sensu.- Wskazałem kciukiem na dywan uginający się i trzeszczący pod ciężarem ludzi, którym nie ufaliśmy.- Tak czy siak na nic się nie przydam.Spójrz na to.- Coś jakby zmarszczka krajobrazu, fałda w naturze rzeczywistości gnała po powierzchni ziemi w ślad za Tobo i Shukrat.- Ukryty ludek podąża za swoim herosem.- Co one tu robiły?- Czekały na Tobo.- Ale przecież powinny być ze Śpioszką.Nam do niczego nie były potrzebne, kręcą się przy bramie cienia, podczas gdy.och.Nic ich nie obchodzimy.- Dokładnie.Je obchodzi tylko Tobo.Wszystko, co dla nas ro­bią, robią w istocie po to, by jego zadowolić.Dlatego właśnie przez dwie trzecie czasu kruki, mające stanowić trwałe ozdoby moich ra­mion, posłańców i dalekosiężne oczy, gdzieś się zapodziewają.Zapominają, że mają się trzymać blisko mnie.Odchodzą, aby poszukać dzieciaka.Mogę się jednak założyć, że pojawią się, zanim dotrzemy do Śpioszki.- Brzmi to jak propozycja wyjątkowo podłego zakładu.Po pokonaniu Dandha Presh wybrałem trasę identyczną z tą, którą Śpioszka podążała na północ.Kiedy Pani zapytała, dlaczego nie po­lecimy prosto jak strzelił, tak szybko, na ile pozwoli nam dywan, odparłem:- Ponieważ wydawało mi się, że widziałem coś, czego podczas drogi w tamtą stronę nie było.Trzeba będzie sprawdzić.Mam na­dzieję, że to tylko moja wyobraźnia.- Ale z krótkiej rozmowy ze strażnikami przy bramie cienia wynikało, że koszmar może być jak najbardziej rzeczywisty.Dręczyła ją ciekawość, ale nie indagowała mnie dalej.Przy szyb­kości, jaką rozwijaliśmy w powietrzu, odrobina nadłożonej drogi nie czyniła większej różnicy.Na to, czego szukałem, natrafiłem przy trasie, którą Śpioszka obra­ła po opuszczeniu Gharhawnes, niemalże dokładnie w miejscu, w któ­rym skręciła, aby obejść Dejagore.Wówczas jednak moi towarzysze byli już nie na żarty rozdrażnieni.- Tam! - powiedziałem do Pani, zobaczywszy tylko przelotne mgnienie w gaju karłowatych dębów.- Co tam? - Nie widziała.- Nef.- Nef? Nef są w świcie Voroshk.Zamknięci w pułapce.- Nie zgadza się to z tym, co mówili Duch i Człek Panda.Po­wiedzieli, że Nef pojawiają się każdej nocy.- W porządku.Ale jakim sposobem przeszli przez bramę cienia?- Nie mam pojęcia.- Krążyłem w kółko, powoli tracąc wyso­kość.Kiedy już znalazłem się nad koronami drzew, zacząłem przemie­rzać w tę i we w tę przestrzeń ponad zagajnikiem.Ale nie znalazłem po nich nawet śladu, więc zniżyłem jeszcze bardziej lot i lawirowa­łem między pniami drzew.Rezultaty poszukiwań okazały się jednak zerowe.Bodaj najlżej­szego mgnienia.Ludzie zaczęli na mnie pokrzykiwać.W porządku.Mieli rację.Daleko stąd, na północy czekała na nas robota.97.Przy cmentarzu:Wśród poległychMinął już ponad dzień, a chirurdzy wciąż mieli mnóstwo roboty.Ludzie leżeli w rzędach, czekając, aż ktoś się nimi zajmie, jęcząc, krzycząc, niektórzy dręczeni maligną.Wielu było martwych.Oddział grabarzy wędrował wzdłuż szeregu, wybierając tych, którzy odeszli.Zbyt wielu umarło w otoczeniu setek ciał, nie zaznawszy ostatniej pociechy.Wspaniałość wojny.Ostateczna trwoga.Przynajmniej moja.Szybko sprawdziłem, czy wszyscy przestrzegają moich zaleceń odnośnie zachowania czystości i antyseptyki.Kilku rannych mogło mieć większe szansę, gdyby lekarze oraz ich pomocnicy stosowali się do instrukcji.Mimo iż skrajnie wyczerpani, dręczeni byli pokusą pójścia na skróty.Obok naszych rannych leżeli żołnierze armii Mogaby.Najpew­niej nie otrzymali żadnej pomocy, oprócz tej, której sami mogli sobie udzielić.Pewien byłem, że zapasów leków i bandaży nie dostaje nam w równym stopniu, co personelu medycznego.Wszystko wskazy­wało na to, że bitwa była poważniejsza niż początkowo sądziłem.A przynajmniej znacznie bardziej zażarta i krwawa, niźli można by oczekiwać po tak krótkim starciu.Popłoch Singh, kuśtykając o kulach, zaprowadził mnie do Śpioszki.Wyglądała na zdezorientowaną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl