[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli człowiek może zmienić się w wilka, to wilkołak chyba może zmienić się w muchę? Obie transformacje wydają się dziwnie na miejscu.Może nawet symboliczne.I kto tu jest przesądny? Ja? Niech mnie bogowie bronią.- Nie, nie odleciał, Garrett.Po prostu pobiegł.Już miałem wyrazić niedowierzanie, kiedy przyszło mi do głowy, że prędzej dowiem się więcej, jeśli będę trzymał gębę na kłódkę.Muszę przyznać, że nieczęsto zdarzają mi się takie objawienia.Saucerhead wyjaśnił: - Zaczynało świtać, kiedy tam poszedłem.Zaprowadzili mnie na ganek i kazali poczekać.A potem weszli do środka i przyprowadzili Skredliego.I nagle, jakby tylko na to czekał, wyrwał się jak gacek z piekła.- W nocy było dość zimno - wtrącił Crask.- Jaszczury robią się leniwe, kiedy krew im stygnie.- Psy nie zaatakują wilkołaka, jeśli nie są specjalnie szkolone - dorzucił Sadler.- Zwierzaki Chodo nauczone są bronić przed dostępem ludzi z zewnątrz, nie przed ucieczką.- To stało się tak nagle - mówił Saucerhead - a on wyrwał tak szybko, że wszyscy tylko się gapili.No i nie ma o co się mazać.To i tak nie był mój kłopot.A może był? - Chyba przyszliście tu nie tylko po to, żeby mi to powiedzieć.Saucerhead oznajmił mi kolejną nowinę:- Chodo myśli, że będziesz robił to, co robisz, dopóki nie odnajdziesz tej Donni Pell.Uważa, że kiedy ją znajdziesz, znajdziesz także Skredliego.- To całkiem możliwe.- Chce, żeby Sadler i Crask byli tam, kiedy ich znajdziesz.- Rozumiem.- Nie mogę powiedzieć, żebym był rozczarowany.Przewidywałem całkiem sporą liczbę różnych możliwości na mojej drodze.Jeśli zacznie fruwać puch, ta dwójka może okazać się całkiem przydatna.- W porządku.Spodziewam się tu dzisiaj towarzystwa grubego kalibru.Raver Styx.- Znamy reguły gry i stawki, Garrett.- Naprawdę? - Czyżby Amber zaczęła kłapać dziobem? Nie Saucerhead tylko myśli, że zna stawkę.To zwróciło moją uwagę na fakt, że nie będzie polowania na złoto, dopóki nie znajdziemy Skredliego i Donni Pell.Chyba że nie będzie mnie obchodziła obecność zbirów Chodo, kiedy je znajdę.- Pracuj zgodnie z planem - zaproponował Saucerhead.- My nie będziemy przeszkadzać.No pewnie, że nie.Jak długo w ich interesie nie będzie leżało coś wręcz przeciwnego.Zabijaliśmy czas, grając w karty.Dean wchodził i wychodził, obdarowując mnie grymasem za grymasem.Wiedziałem, o czym myśli: w przypływie poczucia winy powinienem wynieść wszystkie trupy i z pomocą moich leniwych kumpli posprzątać dom.Nie rozumie, że osoby takie jak Saucerhead, Sadler i Crask nie przepadają za pracami domowymi.Amber pokazała się tylko raz, stwierdziła, że nie jest w stanie znieść tej jowialności i wycofała się na górę.Truposz przyczaił się w swoim pokoju, ale pozostał czujny.Za każdym razem, kiedy Jego dotknięcie przechodziło przez pokój, czułem, jak włosy mi stają na karku, ale on sam nigdy nie przyznałby, że jest zdenerwowany.Po jakimś czasie Amber pojawiła się znowu.- Ona tu idzie, Garrett.Myślałam, że przynajmniej przyśle najpierw Dominę.- Zawahał się przez ułamek sekundy.- Chyba zostanę na górze.- Myślałem, że zasugerujesz jej, aby ugryzła się w nos.- Na to nie jestem jeszcze całkiem gotowa.- A jeśli będzie nalegać, żeby cię zobaczyć? - Powiesz jej, że mnie tu nie ma.Że uciekłam.- Wiesz, że nie uwierzy.Jest Strażniczką.Będzie wiedziała, gdzie jesteś.Amber wzruszyła ramionami.- Stanę przed nią, jeśli będę musiała.Jeśli nie, zostaw mnie poza tym wszystkim.- Jak sobie życzysz.Przyszłość zaczęła walić w moje drzwi.Dean zajrzał, żeby sprawdzić, czy ma otworzyć.Skinąłem głową.Poszedł, niechętnie powłócząc nogami.Wstałem i ruszyłem za nim.Amber popędziła na górę.Saucerhead i chłopcy założyli ręce na plecach i spacerkiem skierowali się do holu.Znajdowałem się o pięć stóp od Deana, kiedy ten otworzył drzwi.Truposz tak się natężył, że powietrze niemal iskrzyło.Jedną rękę trzymałem w kieszeni, zaciśniętą na zaklęciu podarowanym mi przez wiedźmę Saucerheada.Wiedziałem, że gdybym go użył, Raver Styx zauważy czar mniej więcej tak, jak zauważa się śpiew komara.Do drzwi podeszła sama, choć towarzyszyła jej eskorta z Góry.Powóz i mała armia robiły tłok na ulicy za jej plecami.Moi sąsiedzi nagle się ulotnili.Była niewysoka, przysadzista i kanciasta, jak karlica.Nigdy nie przypominała Amber, nawet w wieku szesnastu lat, kiedy wszystkie są piękne.Twarz miała brzydką i ponurą, niebieskie oczy wydawały się świecić i sypać iskrami z obramowania smagłej, wyschłej na rzemień skóry i siwych włosów.Wyglądała na o wiele bardziej odprężoną i spokojną, niż większość ludzi, którzy stukają do moich drzwi.Dean zamarł.Zrobiłem krok w przód:XLIV- Proszę wejść, Strażniczko.Oczekiwałem pani.Wyminęła Deana, mierząc go wzrokiem, jakby się zdziwiła, że tak zesztywniał.Czyżby była aż tak naiwna?- Zamknij drzwi, Dean.Ruszył się - wreszcie.Zaprowadziłem Strażniczkę do pokoju, w którym przedtem graliśmy w karty.Biuro nie było dość duże dla tłumu.- Czy Dean może pani coś podać? - zapytałem.- Herbatę? - Brandy.Albo coś w tym rodzaju.I nie w naparstku.Chcę coś do picia, a nie do wąchania.Miała grobowy, głęboki głos, najgłębszy, jaki kiedykolwiek słyszałem u kobiety.Miał taki timbre, że wydawało się, iż kiedyś była jednym z chłopców.Tak właśnie o niej mówili.Nie znałem jej przedtem osobiście - nasze ścieżki nigdy się nie przecięły.- Dean, przynieś butelkę z tej skrzynki, którą przysłali mi bracia Bahgell.- Tak, sir.Przyjrzałem się Raver Styx.Nie była poruszona tym, że bracia Bahgell i im podobni mogli być moimi wdzięcznymi klientami.- Panie Garrett.to pan jest Garrett, prawda? - upewniła się.- Istotnie.- A pozostali?- Wspólnicy.Reprezentują interes dawnego protegowanego Molahlu Cresta.Jeśli te nowiny zdumiały ją lub zaskoczyły, lub w jakikolwiek inny sposób poruszyły, nie pokazała tego po sobie.- Doskonale.Zasięgnęłam o panu pewnych informacji.Rozumiem, że prowadzi pan interes na swój sposób albo nie prowadzi go pan wcale.Osiąga pan wyniki, więc nie można pana o to obwiniać.Zanim Dean przyniósł butelkę i kieliszek, jeszcze raz przyjrzałem się jej uważnie.Nie byłem pewien, jak ją rozgryźć.Rozczarowała mnie swoim zachowaniem.Byłem przygotowany, by stawić czoło burzy imperialnej wściekłości.- Mówiłem, że spodziewałem się pani - zacząłem - głównie dlatego, że zostałem wciągnięty w zasięg pani spraw rodzinnych.Nie jestem jednak całkiem pewien dlaczego.- Proszę nie być fałszywie skromnym, panie Garrett.Był pan niezwykle blisko centrum, nie jedynie w zasięgu.Może bliżej, niż się Panu zdaje.Moje pierwsze pytanie brzmi: dlaczego? - Reprezentuję oczywiście klienta lub klientów.Czekała przez moment.Kiedy nie dodałem ani słowa, zapytała:- Czyj? - i zaraz: - Nie, proszę o tym zapomnieć.Nie powie mi Pan, jeśli uzna, że lepiej będzie to ukryć.Niech chwilę pomyślę.Dumała przez moment, po czym stwierdziła:- Od kilku tygodni na moją rodzinę spada nieszczęście za nieszczęściem.Najpierw zostaje porwany mój syn, aby wymusić okup tak wielki, że cała sytuacja finansowa rodziny stoi pod znakiem zapytania.A moja adoptowana córka postanawia uciec z gniazda i za swoją fatygę zostaje zamordowana przez bandytów.Pogroziłem palcem Saucerheadowi.- Mój syn po uwolnieniu popełnia samobójstwo.A moja naturalna córka, pomimo wysiłków pana i Willi Dount, ucieka z domu już nie raz, ale dwa razy.- Nie wspominając o drobiazgach takich jak zamordowanie Courtera Slauce'a w drodze do mojego domu wczoraj wieczorem, albo tego, że złodzieje rabują magazyn rodziny daPena.Jej twarz okryła się cieniutkim obłokiem wzruszenia, pierwszego, jakie w ogóle okazała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl