[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyzwyczaiła się dostawać to, czego chce.- Tym razem nie dostanie.Jestem zmęczony i ostatnio tyle się natańcowałem ze żbikami, że jeden więcej czy mniej już mnie nie rusza.Powiedz jej, że jeśli chce mnie widzieć, wie, gdzie mnie znaleźć.W czasie normalnych godzin urzędowania.Jeśli przyjdzie teraz, nie otworzę.- Nic jej nie powiem - zaprotestowała Amber.- Nie wracam.Zapomniałam, jakie to może być okropne, dopóki nie wparowała do domu.Zupełnie nic mnie nie obchodzi, co zrobi z ojcem i Donii, ale swoją niekochaną córkę widziała na pewno po raz ostatni.Mówiłeś serio, że pozwolisz mi wziąć to złoto, prawda?Miałem ochotę zaprzeczyć tylko po to, żeby zobaczyć, jak szybko zmienia zdanie, ale dałem sobie spokój.-Tak.- Więc idę na górę.Może pan już wracać do domu, panie Tharpe.- Chwilunia, dziewczę.Chcesz zadeklarować niezawisłość, proszę bardzo, deklaruj sobie ile chcesz.Dzisiaj możesz zostać, bo jest już za późno, żeby gdzieś iść, ale jutro pójdziesz poszukać sobie własnego gniazdka.Przez chwilę wydawała się zaskoczona.Potem już tylko urażona.Próbowałem złagodzić to, co powiedziałem:- Tu jest bardzo niebezpiecznie i ja jestem w niebezpiecznej sytuacji.- A ja mam niebezpieczną rodzinę.- To także.Kiedy przekażesz moją wiadomość żołnierzom na dole, powiedz, żeby przekazali twojej matce, że Courter jednak nie uciekł.Ktoś zwabił go w ciemną alejkę i rozwalił mu łeb.Niech sobie to przemyśli.Amber rozdziawiła usta.Otwarła je i zamknęła kilka razy.- Wyglądasz jak młody karp.- Naprawdę? Courter naprawdę został zamordowany? -Tak.- A po co to zrobili?- Pewnie dlatego, że szedł do mnie.- Niech ich cholera!Tak, jak przypuszczałem, gniew, który wzbudziłem, przerodził się w dziką furię.Amber pomaszerowała do drzwi.Uniosłem dłoń, żeby zatrzymać Saucerheada.- Chodo wpuścił mnie dziś do swojego domu.Wciąż ma tego typa, który zabił Amirandę.Zaproponował, że mi go da.Powiedziałem, że ty masz większe prawo.Odpowiedział, że jeśli jesteś zainteresowany, to lepiej rusz tyłek, bo inaczej wypuści go na wolność.Saucerhead wydął wargi i obmacał się po miejscach, które go jeszcze bolały.Stęknął.- Ja także chciałbym, żebyś tu jutro przyszedł.Zamierzam wyruszyć w podróż i chciałbym, żebyś miał oko na Amber.Kiwnął głową.- Tak.Tej jednej nie dostaną, Garrett.- Fajnie.Zobaczymy się, kiedy.Wrzask Amber sprawił, że rzuciliśmy się wszyscy do drzwi.Ja złapałem po drodze moją łamigłówkę.Saucerhead chwycił dwóch ludzi Strażniczki i stuknął ich o siebie głowami.Ja trzepnąłem dwóch innych w ucho.Pozostało trzech, z których dwóch miało pełne ręce roboty z Amber.Saucerhead zdjął ich delikatnie, podczas gdy ja przygwoździłem do miejsca samego dowódcę.- Co chcieliście zrobić, końskie łby?- Zabrać ją do domu.- Nie będę się sprzeczał.Zamierzam wam tylko przekazać jej słowa: ona nie chce iść.Jest na tyle dorosła, że może mieć własne zdanie.Zabieraj swoich kompanów i wynocha.Spojrzał na mnie tak, jakby chciał mi powiedzieć, co się może zdarzyć, kiedy ktoś się stawia Strażniczce, ale tylko wzruszył ramionami.Saucerhead wypuścił tych dwóch, których trzymał.Oddział zaczął zbierać manatki.Amber chciała coś powiedzieć.Kazałem jej wracać do środka.Porozmawiamy, kiedy tłum się rozejdzie.Odeszła.Zbiry Raver Styx także poszły swoją drogą, obdarzając mnie na pożegnanie chmurą obiecujących mrocznych spojrzeń.- Zaczynasz chwytać, Garrett.Najpierw kopać w dupę, potem gadać.Wtedy o wiele chętniej słuchają tego, co masz do powiedzenia.To Morley Dotes przemówił z ganku sąsiedniego domu.Wstał i zszedł do nas, obserwując, jak chłopcy Strażniczki kuśtykają do domu.Nic nie powiedziałem, żeby go nie wściekać.Podał mi zwiniętą w rulon kartkę papieru.Przez moment spoglądaliśmy sobie w oczy, ale wyraz jego twarzy pozostał nieodgadniony.Na kartce było tylko nazwisko: Lyman Gameleon.- Słyszałem o nim.Wielka szycha z Góry i tak dalej.Co to oznacza?- Pomyślałem sobie tylko, że zaoszczędzę ci trochę kłopotu, Garrett.Ten człowiek przysłał żołnierzy do Dzielnicy Wilkołaków.Człowiek, który przypadkiem jest sąsiadem twojej Strażniczki i zarazem jej najzagorzalszym wrogiem, politycznym i osobistym.Nie Wspomnę już, że jest starszym przyrodnim bratem jej męża.- Hej, to bardzo ciekawe.Dzięki, Morley.- Nie ma za co, Garrett.- Machnął ręką i odszedł.Ta wiadomość miała służyć Morleyowi za gałązkę oliwną.- Chyba czas, żebym już ruszał - mruknął Saucerhead.- Zaopiekuj się panną daPena.Przez chwilę obserwowałem jego szerokie plecy.Czy powiedział więcej, niż powiedział? Z Saucerheadem trudno powiedzieć, czy rżnie durnia, czy też jest subtelnym cynikiem.Wszedłem i zaniknąłem drzwi.Rozejrzałem się za Amber, ale nie było jej w pobliżu.-Amber!- W twoim biurze.Wszedłem.Rozsiadła się na moim fotelu i wyglądała na nadąsaną.- Uśmiechnij się.Byłaś cudowna.- Posłużyłeś się mną.- Oczywiście, że tak.Czy postawiłabyś się tym zbirom, gdybyś nie była wściekła?- Pewnie nie.Usiadłem na rogu biurka.- Powiem ci coś, co cię ucieszy.Myślę, że jest pewna mała szansa, że położę łapę przynajmniej na części złota.- Znowu mnie robisz w konia? - Nie.To może trochę potrwać, ale szansa istnieje.Przedtem chyba takiej nie było.Wszystko zależy od tego, jak bardzo twoja matka jest emocjonalnie zaangażowana w to, co się zdarzyło Wydaje mi się, że wiem, co stało się z częścią złota, ale jego odnalezienie będzie przypominało poszukiwanie igły w stogu siana.Będziemy potrzebowali czasu.- Naprawdę tak uważasz, Garrett?- Tak.Choć przyznaję, że to tylko przeczucie.Dean przyniósł piwo i wino.Podziękowaliśmy mu.- Już nie mogę się utrzymać na nogach - mruknąłem.- Idę podleczyć oczy.Zobaczymy się rano.Rzuciła mi bardzo nieprzyzwoity uśmiech.Dość szybko zrozumiałem, co oznaczał ten uśmiech.XLIIINie zamknąłem drzwi na zamek.Kto robi coś takiego we własnym domu? Amber uznała to za zaproszenie.Nie tylko zobaczył ją wcześniej, niż się spodziewałem, ale i zażyłem o wiele mniej snu.niż zamierzałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl