[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Ant wkładałaczarny wełniany płaszcz.Jej włosy nawet nie drgnęły, co byłoniezłą sztuczką, biorąc pod uwagę ich długość do ramion.-Przyjęcie ma się skończyć koło pierwszej.- A gdzie pan Taylor? - spytała Laura.- On.yy.- Ant jedynie machnęła dłonią.- Nie martwcie się,jeśli wypiję za dużo, wezmę taksówkę.- Całe szczęście - odezwałam się.- A jak się schlejesz za bardzo,możesz się zdrzemnąć na podjezdzie i poczekać na towarzystwo.Spiorunowała mnie wzrokiem.- Pewnie wydaje ci się, że jesteś zabawna.Spojrzałam na niązłośliwie.- Trochę.Laura poszła w stronę kuchni, a Ant wyszła.Ja udałam się na górę, wzięłam na ręce płaczącego braciszka iprzytuliłam.Stęknął i postanowił dać sobie spokój z płaczem.Moje wyczulone wampirze zmysły poinformowały mnie, że niepotrzebował zmiany pieluchy.Zeszliśmy na dół i odnalezliśmy Laurę, która stała przy blacie iczytała szczegółową notatkę podpisaną przez Jennifer Clapp. - Skoro ma opiekunkę do dziecka, to czemu potrzebuje nas?Cmoknęła językiem do Jona, który odpowiedział jej stęknięciem.- Opiekunka pracuje jedynie w ciągu dnia.A tata postawił się,gdy Ant zażądała opiekunki na drugą zmianę, bo przecież Antcały dzień jest w domu.- Pan Taylor się jej sprzeciwił?- Czasami mu się to zdarza.Oparłam opatuloną w pieluchy pupę Jona na przedramieniu, ajego główkę na ramieniu.Otworzyłam lodówkę i się skrzywiłam.Była pełna chudego mleka, sałaty, sosu sojowego, ekologicznychjajek i butelek z modyfikowanym mlekiem.Gdybym żyła,miałabym poważny problem.Biedna Laura!A to jej  pan Taylor"? Był biologicznym ojcem Laury.Nikt niewiedział o tej ciekawostce oprócz mnie, jej i diabła.To była naprawdę zagmatwana historia i może byłaby nawetzabawna, gdyby nie była tak przerażająca.Widzicie, diabeł najakiś czas opętał moją macochę.I trzeba dodać, że Ant była (jest!)tak paskudną osobą, że nikt tego nie zauważył.Rany, przecież niechce się w to wierzyć! Aha, jesteś zła, szalona, przejeżdżasz pieszych rowerem,spełniasz mroczne życzenia i zachęcasz ludzi do skoku zwysokich budynków.czyli po staremu, Antonia?"Wracając do tematu: druga żona mojego ojca została opętana najakiś czas przez diabła.Tak, to praw- da, diabła, i urodziła dziecko - moją siostrę Laurę.A potem diabełwrócił do piekła. Przebudzona" Ant zastała śliniące się dziecko, którym trzebabyło się zająć, więc szybko porzuciła Laurę w poczekalni szpitalai wróciła do swojego dawnego życia, nie oglądając się za siebie.I tutaj historia robi się dziwna: Ant i mój ojciec są biologicznymirodzicami Laury.A diabeł jest jej matką.A Laurę adoptowaliGoodmanowie (dajcie spokój! Goodmanowie?!) i wychowali naprzedmieściach Minneapolis.Wspominałam o jej piekielnych mocach, takich jak łuk zrobionyz ognia piekielnego albo to, że może jeść, co tylko chce i nigdynie wyskakują jej pryszcze?Widzicie.Dziwiłam się trochę, gdy nazywała naszego - swojego -ojca mianem  pana Taylora".Zawsze tylko  pan Taylor" albo ojciec Betsy".Nie wiedziałam, jak do tego podejść, więc nieporuszałam tego tematu.Kolejna rzecz wisząca nad moją głowąjak chwiejna gilotyna.- Nie ma nic do jedzenia - oznajmiłam, zamykając drzwi.- Jakzwykle.- Możemy zamówić pizzę.Wyciągnęła ramiona, żebym podała jej Jona.- Mnie bez różnicy, i tak nie mogę jeść.To tobą się martwię.Jeślimnie przyciśnie, zawsze mogę napić się sosu sojowego.Mmm.słony.Zjadłaś coś, zanim przyszłaś do mnie?- Nie - przyznała.- Boże, jakie jesteśmy żałosne.A ty lepiej nie zaczynaj -ostrzegłam małego, który zesztywniał w ramionach Laury i wyglądał, jakby zaraz miał się znówrozpłakać.- Mam trzydzieści łat, opiekuję się cudzym dzieckiemi buszuję po lodówce w poszukiwaniu żarcia.Jeszcze chwila izadzwonię do chłopaka, żeby przyjechał na macanko.- Przynajmniej masz chłopaka - zauważyła Laura.Uśmiechnęłamsię kwaśno i nic nie powiedziałam.- Jaki on śliiiićny - gruchała Laura.Dziś Mały Jon miał na sobiekoszulkę, pampersy i grube, zielone skarpetki.Trochę przytył, alewciąż wyglądał bardziej jak bezwłosy, rozzłoszczony szczur niżpulchny bobas z reklamy Gerbera.- Czy on nie jestnajsłitaśniejszym dzieciaczkiem, jakiego w życiu widziałaś?- Laura, boję się ciebie, a przecież widziałam już cię w akcji.- Cioooooooo? - odparła, łaskocząc Małego Jona pod kościstympodbródkiem.Jon spojrzał na nią gniewnie, a zapach jegoniezadowolenia wypełnił powietrze.- Ojej, komuś trzeba zmienićpieluszkę.Spojrzała na mnie.- Córko diabła - powiedziałam.- Królowo wampirów.- No dobra, dobra, zrobię to.Daj go tu.Jon zachichotał, gdy wzięłam go z powrotem, co -biorąc poduwagę jego wiek - było niemożliwe.Wcale się nie śmiał, taksamo jak wcale nie piorunował Laury wzrokiem.Ale i takwyglądało to uroczo.Udawałam, że naprawdę mnie lubi, choć w jego wieku nie byłbyw stanie odróżnić mnie od innych osób.Przytuliłam go mocno,idąc na górę, gdy znalazłam się poza polem widzenia Laury.Prawda była taka, że tego typu wieczory stały się ostatnio mojąnajwiększą rozrywką.Podskakiwałam za każdym razem, gdydzwoniła Ant.W skrócie? Mały Jon był dla mnie substytutemwłasnego dziecka.Brak łez, potu, okresu.brak dziecka. Na zawsze.Sinclair i ja mogliśmy zrobić wiele - i zrobimy, jak tylkootrząśnie się z bieżącej traumy.Ale nie mogliśmy spłodzićdziecka.Jess wciąż mi powtarzała, żebym nie była głupia i że na świeciesą tysiące dzieci potrzebujących dobrego domu, a Marcdoprawiał to potwornymi historiami z izby przyjęć.Miała rację -oboje mieli - i próbowałam się nie załamywać.Ale nie sądziłam, że mając trzydzieści lat, stracę możliwośćposiadania własnych dzieci.To zabawne.Nigdy na poważnienie myślałam o dziecku.Po prostu zakładałam, że kiedyś to sięstanie.A potem umarłam.Tak to w życiu bywa, nie?- To głupie - powiedziałam do Małego Jona, zdejmujączabrudzoną pieluchę i odkładając ją na bok (potem położę ją podłóżkiem Ant, żeby się powście-kała, szukając jej).- Umarli niemogą robić wielu rzeczy.Chodzić, rozmawiać, uprawiać seksu.Wyjść za mąż.Zrzędzić.Mam szczęście, że ja wciąż mogę i nieleżę w trumnie, powoli zmieniając się w nawóz.Ale na czym sięskupiam? Na pozytywach? Na supermo-cach? Nie.Zrzędzę, boSinclair nie może mnie zapłodnić.Czy to ma jakiś sens? Czy takzachowuje się ktoś, kto docenia swój los?- Fleh - stwierdził Jon. - No właśnie.Posypałam mu pupę jak kurczaka solą, wtarłam zasypkę izałożyłam nową pieluchę.Westchnął i pomachał rączkami.Złapałam jego maleńką dłoń i pocałowałam.Natychmiastpodrapał mnie swoimi wilkoła-czymi paznokciami, ale wcale mito nie przeszkadzało. Rozdział 22Jeszcze raz dziękuję za pomoc - powiedziała Ant.Znowu.DoLaury.- Było nam bardzo miło, pani Taylor.Pani syn jest uroczy.Ant spojrzała z powątpiewaniem na elektroniczną nianię, z którejraz na jakiś czas dochodziło chrapanie Małego Jona.- To.miłe, że tak mówisz.Mam nadzieję, że nie sprawiałproblemów.- Jest słodziutki! - wykrzyknęła Laura, ścierając ślinę z ramienia.- No, rozrywkowy chłopak - zrzędziłam.- Jutro jestem zajęta,więc nawet o tym nie myśl.- Ja mam czas - odezwała się Laura.- Nic nie szkodzi, dziewczyny.I tak przełożono zbiórkępieniędzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl