[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Masz rację, robalu - powiedział Pete.- No wiesz, to gówno i tak dalej.Mógłbym je przeoczyć, gdyby nie ty.Widzisz, szukam człowieka, który podróżuje wózkiem ciągniętym przez krowę; on jest impem.- Nazywa się Tibor McMasters - dodał robal, wygładzając kulę i ruszając z nią przed siebie.- Spotkaliśmy go jakiś czas temu.Na pewnym odcinku trasy naszych Pielg pokrywają się.Pete podniósł rower i wyprostował kierownicę.Zobaczył, że poza tym rower nie doznał innego uszczerbku.Postawił go na ścieżce i poprowadził obok robala.- Czy wiesz, gdzie on teraz jest? - spytał.- Na końcu tego szlaku - odparł robal.- Razem z krową:- Czy czuł się dobrze, kiedy z nim rozmawialiście?- Tak, ale miał kłopoty z wózkiem.Potrzebował smaru do jednego koła.Pojechał go szukać.Podążył do autofaba razem z grupą biegaczy.- Gdzie to jest?- Za tamtymi wzgórzami.- Robal zatrzymał się, by pokazać kierunek.- Nie tak daleko.Możesz iść po znakach.Poklepał kulę z nawozu.-.znajdziesz je co pewien czas - dodał.- Uważaj tylko.- Dzięki, robalu.Co miałeś na myśli mówiąc, że odbywasz Pielg? Nie wiedziałem, że robale także udają się na Pielg.- No cóż - odpowiedział robal.- Staruszka niedługo złoży kupę jaj.Chce, żeby odprawić cały ceremoniał.Pełna pompa.Mają przyjść na świat na górze Boga, gdzie gówniarze zobaczą go, gdy tylko ujrzą światło dzienne.- Wasz bóg siedzi tak otwarcie na górze? - dopytywał się Pete.- No cóż, dla was to tylko wzgórze albo nawet kopiec - odparł robal.- No i, oczywiście, jest to tylko jego martwa, ziemska powłoka.- Jak on wygląda?- Jest podobny do nas, tyle tylko że boskich rozmiarów.Ma skorupę twardszą od naszej, tak jak powinno być, lecz teraz jego ciało jest zniszczone i skołatane.Jego oczy pokrywa siateczka milionów pęknięć, ale wciąż pozostają całe.Jest częściowo pogrzebany w ziemi, ciągle jednak spogląda w dół ze swojej góry.Patrzy poprzez świat, sięgając wzrokiem do naszych korytarzy i naszych serc.- Gdzie znajduje się to miejsce? - spytał Pete.- O, nie! To jest tajemnica robali! Wolno tam pójść tylko nam, Wybrańcom.Inni zabraliby ciało, a wraz z nim tajemnicze Imię.- Wybacz - powiedział Pete.- Nie miałem zamiaru być wścibski.- To twoja rasa go załatwiła - rzekł robal rozgoryczony.- Wasza cholerna wojna go tam zastała.- Ja nie miałem z nią nic wspólnego - oświadczył Pete.- Wiem, wiem.Jesteś za młody, tak jak i pozostali.Czego chcesz od impa?- Chcę z nim podróżować, żeby go obronić.On nie powinien sam podróżować, to niebezpieczne.- Masz rację.Ktoś mógłby chcieć ukraść mu jego bryczkę na części albo krowę na mięso.W takim razie lepiej już ruszaj, panie.- Pete.Pete Sands.- A więc, Pete, spróbuj dogonić impa, zanim zrobi to ktoś inny.Jest mały tak jak my i łatwo go zgnieść.Należy współczuć komuś takiemu.Pete wsiadł na rower.- Postaraj się nie wjeżdżać na ślady, dobrze, Pete? Przez to szybciej wysychają i trudniej je zbierać.- Dobrze, robalu.Będę uważał.Uwaga, robale, z drogi! Jadę!Odepchnął się i zaczął pedałować.- Bywajcie! - zawołał nie odwracając się.- Niech Fałipodwójneu chroni impa, dopóki go nie znajdziesz - powiedział robal, pnąc się pod górę.Minęło kilkanaście godzin, zanim odnalazł autofaba - kierował się wskazówkami robali i co jakiś czas pojawiającymi się śladami.„Za tamtymi wzgórzami.Nie tak daleko” - powiedział robal.Skaliste wzgórza ciągnęły się w nieskończoność, nim wreszcie wyjechał na otwartą przestrzeń, pokrytą karłowatymi krzewami i uschłymi chwastami.Zsiadł z roweru i dalej go prowadził.Dzień chylił się już ku końcowi, świat wypełniało jeszcze miłe ciepło; prądy powietrza obmywały rozgrzane kamienie, coraz dłuższe cienie dawały wytchnienie pośród rozgrzanych piasków; zachodzące słońce broniło się przed okiem patrzącego, rozbuchane niczym płonąca fabryka chemikaliów.Chwasty wplątywały się w łańcuch roweru, czepiały się kostek Pete’a.Mówiły mu też, że wcześniej przejeżdżał tędy wózek, ciągnięty przez zwierzę kopytne.Szedł po tych śladach aż do kępy krwawnika, zanurzył się w nią.Sztywne gałęzie krzaków grały na szprychach.Przedarł się przez zarośla i wyszedł na polankę, na środku której ujrzał w skośnych promieniach słońca dużą, okrągłą metalową płytę.Położył rower i podszedł ostrożnie.Nigdy nie wiadomo, co mogłoby urazić zrujnowany autofab.Przysunął się jeszcze bliżej.Chrząknął.Jak należy się zwracać do autofaba?- Hm, Wasza Fabryczna Mość? - spróbował.Nic.-.Przetwórco, Producencie, Dystrybutorze, Konserwatorze - wyliczał, starając się zaimprowizować odpowiedni rytuał.- Wielki Wytwórco z gwarancją, nie wliczając robocizny i części.Ja, pokorny konsument imieniem Pete Sands, proszę o wysłuchanie.Pokrywa autofaba odsunęła się na bok.Z wnętrza wynurzył się podnośnik, który obrócił w stronę Pete’a zawieszony na nim głośnik.- No więc co ma być? - ryknął.- Smar czy aborcja?- Słucham?- Chcesz powiedzieć, że jeszcze się nie zdecydowałeś? - ryczał.- Zaraz potraktuję cię prądem!- Nie! Zaczekaj! Ja.Pete poczuł delikatne swędzenie w piętach.Zaczął się wycofywać, ujrzawszy smużki ciemnego dymu wydobywające się z otworu; poczuł też zapach ozonu i przepalonej izolacji- Nie tak szybko! - rozległ się ryk.- Co tam stoi za tobą?- Mój.mój rower - odpowiedział.- Rozumiem.Dawaj go tutaj.- On jest dobry.Przybyłem tutaj, żeby cię spytać o impa.Nazywa się Tibor McMasters.czy może był tutaj.- Rower! - rozległ się wrzask.- Rower!W następnej chwili z otworu wysunął się elastyczny chwytak i zacisnął się na ramie roweru tuż pod siodełkiem.Uniósł rower w powietrze i przeniósł w kierunku dziury.Pete zdążył chwycić rower za kierownicę i zaparłszy się mocno nogami, zaczął ciągnąć.- Zostaw mój rower! Cholera! Ja tylko potrzebuję informacji!Autofab wyrwał mu rower i wsadził do dziury.- Klient czeka na wykonanie naprawy! - rozległ się krzyk.Chwytak znowu się pojawił, wystawiając na powierzchnię krzesełko z czerwonego winylu i aluminiowych rurek, stojak z egzemplarzami „Readers’ Digest”, stojącą popielniczkę, kawałek jasnozielonego parawanu, na którym zawieszono kalendarz „Playboya”, wyblakły i upstrzony przez muchy plakat Crater Lake oraz napisy typu: KLIENT MA ZAWSZE RACJĘ; UŚMIECHNIJ SIĘ; POMYŚL; JA NIE DOSTAJĘ WRZODÓW.JA JE ROZDAJĘ; TYLKO TY MOŻESZ ZAPOBIEC POŻAROM LASÓW.Pete westchnął i usiadł, zabierając się do lektury artykułu na temat leczenia raka.Z wnętrza otworu wydobył się ludzki głos, który szybko przeszedł w ryk, towarzyszyły mu nieregularne uderzenia i szczęk rozrywanego metalu.Kilka minut później usłyszał zgrzyt jadącego do góry podnośnika.- Najlepsza jakość przy minimalnym czasie oczekiwania! - zaryczał głos.- Proszę przygotować się do odbioru produktu!Pete wstał i oddalił się od otworu, z którego kolejno wynurzyły się trzy wysięgniki.Każdy z nich trzymał lśniący trójkołowy rowerek.- Cholera! - zawołał.- Zniszczyłeś mi rower! Wysięgniki zatrzymały się.- Klient wyraża niezadowolenie? - spytał cicho morderczy głos.- No cóż, piękne trójkołowce - powiedział.- Wspaniała robota.Widać to na pierwszy rzut oka.Tyle tylko że ja potrzebuję jednego roweru, dużego z dwoma kołami - jedno z przodu i jedno z tyłu.- W porządku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|