[ Pobierz całość w formacie PDF ] .To na wschodzie,tam gdzie jest ambasada Exotików.Ian to ponury jegomość.Weszliśmy do kancelarii. Nie mogę się przyzwyczaić rzekłem do tego, że tak wielu Dorsajówwydaje się spokrewnionych. Ani ja.Jeśli o to chodzi, sądzę, iż to dlatego, że w rzeczywistości nie jestich aż tak wielu.Dorsaj to niewielki świat i ci, którzy przeżyją dłużej niż kilkalat. Janol zatrzymał się obok siedzącego za biurkiem komendanta. Czymożemy zobaczyć się ze starym, Hari? To reporter z Międzygwiezdnej SłużbyPrasowej. No cóż, chyba tak. Drugi z oficerów popatrzył na leżącą na biurkutabliczkę sygnalizacyjną. Jest u niego Outbond, ale w tej chwili wychodzi.Wchodzcie śmiało.Janol poprowadził mnie między biurkami.Drzwi po drugiej stronie pokojuotwarły się, zanim do nich doszliśmy, i ukazał się w nich siwy, krótko ostrzyżonymężczyzna w średnim wieku o twarzy bijącej spokojem, ubrany w błękitną szatęExotików.Jego niesamowite, orzechowe oczy spotkały się z moimi.Był to Padma. Outbondzie powiedział do Padmy Janol oto. Tam Olyn, znam go odparł Padma miękko.Uśmiechnął się do mniei zdawało się, że te jego oczy zapaliły się na chwilę, by mnie oślepić. Przykromi było słyszeć o twoim szwagrze, Tam.Zrobiło mi się zimno od stóp do głów.Byłem gotowy wejść do środka, leczteraz stałem jak wryty i patrzyłem na niego. O moim szwagrze? zapytałem. Młodzieńcu, który zmarł niedaleko Castlemain na Nowej Ziemi. O, tak wykrztusiłem zesztywniałymi wargami. Jestem tylko zdziwio-ny, że pan o tym wie. Wiem ze względu na ciebie, Tam. Orzechowe oczy Padmy raz jeszczezdały się zalśnić ogniem. Zapomniałeś? Mówiłem ci kiedyś, iż istnieje nauka158zwana ontogenetyką, za pomocą której obliczamy prawdopodobieństwo ludzkichdziałań w terazniejszych i przyszłych sytuacjach.Od pewnego czasu byłeś waż-nym czynnikiem tych obliczeń. Uśmiechnął się. Oto dlaczego spodziewa-łem się spotkać cię w tym miejscu o tej właśnie porze.Wkalkulowaliśmy cię,Tam, w naszą obecną sytuację na St.Marie. Doprawdy? zapytałem. To doprawdy interesujące. Tak też sądziłem powiedział miękko Padma. Zwłaszcza dla ciebie.Takiego jak ty reportera powinno to zainteresować. Tak też się stało odparłem. Brzmi to tak, jak gdybyś wiedział lepiejode mnie o tym, co mam zamiar tu robić. Co do tego rzekł Padma swym łagodnym głosem mamy pewne wy-liczenia.Przyjdz do mnie do Blauvain, Tam, to ci je pokażę. Tak też zrobię odpowiedziałem. Będziesz mile widziany.Padma skłonił głowę.Jego szata cichym szeptem zamiotła podłogę, gdy od-wrócił się i wyszedł. Tędy rzekł Janol, trącając mnie w łokieć.Poderwałem się jak obudzonyz głębokiego snu. Komandor jest tutaj.Jak automat wszedłem za nim do wewnętrznej części kancelarii.Gdy przestą-piliśmy próg, Kensie Graeme podniósł się z miejsca.Po raz pierwszy stanąłemtwarzą w twarz z tym wysokim, szczupłym mężczyzną w mundurze polowym,o topornej, lecz otwartej i uśmiechniętej twarzy i czarnej, lekko kręcącej się czu-prynie.To szczególne, złociste ciepło osobowości dziwna rzecz u Dorsaja zdawało się promieniować z niego, gdy wstał mnie powitać.Długie palce jegopotężnej dłoni zamknęły moją w uścisku. Wchodzcie śmiało rzekł. Proszę pozwolić, że przyrządzę panu drin-ka.Janol dodał pod adresem mego najemnego komendanta z Nowej Ziemi nie musisz tu sterczeć.Idz sobie coś przetrącić.I powiedz wszystkim w biurze, żemają przerwę.Janol zasalutował i wyszedł.Usiadłem, a Graeme odwrócił się w kierunkuniewielkiego barku umieszczonego za biurkiem.I oto po raz pierwszy od trzechlat, pod magicznym wpływem tego siedzącego naprzeciwko mnie niezwykłegowojownika, mojej duszy udzieliła się odrobina spokoju.Z kimś takim jak on, sto-jącym u mego boku, nie można mnie było zwyciężyć.Rozdział 24 Listy uwierzytelniające? spytał Graeme, gdy tylko zasiedliśmy ze szkla-neczkami dorsajskiej whisky, która jest wyśmienita, w dłoniach.Podałem mu dokumenty.Prześlizgnął się po nich pobieżnie wzrokiem, wybie-rając listy od Sayony, bonda Kultis, do Komandora Polowe Siły Zbrojne St.Marie.Te po kolei przestudiował i odłożył na bok.Zwrócił mi skoroszyt z listamiuwierzytelniającymi. Najpierw zatrzymał się pan w Josephstown? Skinąłem głową.Ujrzałem, żeprzygląda się uważnie mojej twarzy, jego własna zaś z wolna trzezwieje. Nie lubi pan Zaprzyjaznionych rzekł.Jego słowa odebrały mi dech w piersiach.Przyszedłem przygotowany na to, żebędę musiał wywalczyć sobie sposobność, by mu o tym powiedzieć.To przyszłozbyt nagle.Odwróciłem oczy.Nie miałem śmiałości z miejsca mu odpowiedzieć.Nie byłem w stanie.Gdy-bym bezmyślnie pozwolił odkryć mu karty, musiałbym wyjawić albo zbyt wiele,albo zbyt mało.Wziąłem się zatem w kupę. Jeśli zrobię cokolwiek z resztą swojego życia wyrzekłem z wolna topo to tylko, by uczynić wszystko co w mojej mocy dla usunięcia Zaprzyjaznio-nych i tego, co sobą reprezentują, ze wspólnoty cywilizowanych istot ludzkich.Ponownie spojrzałem na niego.Siedział, trzymając potężny łokieć na blaciebiurka, i mi się przyglądał. To dość nieprzyjemny punkt widzenia, nieprawdaż? Nie bardziej nieprzyjemny nizli ich własny. Tak pan uważa? spytał z powagą. Ja bym tak nie powiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|