[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Terkowski mówił swoim głuchym ciężkim głosem, wydobywającym się gdzieśspod olbrzymiego białego plastra gorsu.Jego małe rybie oczy pływały w tłustych powiekach,a grube krótkie palce zdawały się pieścić wielką bursztynową cygarniczkę.- Czego ta cholera chce ode mnie - łamał sobie głowę Dyzma.- A wie pan prezes - mc zmieniając tonu ciągnął Terkowski - że miałem przyjemnośćpoznać pańskiego starego znajomego, bardzo miły człowiek, rejent Winder.Umilkł nagle, a jego oczy badawczo zatrzymały się na twarzy Nikodema.Ten naprawdę nic dosłyszał i zapytał:- Co pan mówi?- Spotkałem pańskiego starego znajomego.Nikodem zacisnął szczęki.- Kogóż to?- Pana Windera.Bardzo miły człowiek.- Jak? Windera?.Nie przypominam sobie.Całą siłą woli zapanował nad wrażeniem izmusił siebie, by spojrzeć Terkowskiemu wprost w oczy.- Jak to? Nie przypomina sobie pan prezes rejenta Windera?.- Rejenta?.Nie.Nie znam.Terkowski roześmiał się z wyrazną ironią.- A on dobrze pana prezesa pamięta.Jechaliśmy w jednym przedziale i ten miły staruszekwiele mi o panu opowiedział i o Ayskowie.Dyzmie zakręciło się w głowie.Więc koniec? Katastrofa? Zdemaskowano go? Aż do bóluzacisnął w kieszeniach pięści.Przez myśl przebiegło mu, by po prostu rzucić się naTerkowskiego, chwycić go za szyję, za tłustą, przelewającą się fałdami przez kołnierzyk szyjęi dusić, aż ta obleśna twarz zsinieje.Skurczył się w sobie.Wszystkie mięśnie nabrzmiały mutak, że aż uczuł ich drżenie.- Przepraszam najmocniej - zabrzmiał nagle tuż przy mm głos jakiejś pani, która wprzejściu go potrąciła.To go otrzezwiło w jednej chwili.- O jakim Ayskowie? Co pan opowiadasz? - Wzruszył ramionami.- Wszystko to jakaśbujda.%7ładnego Windera me znam.Terkowski podniósł brwi i strzepnął flegmatycznie popiół z papierosa.- Ach, naturalnie - odparł spokojnie - może to jakaś pomyłka.- Pewno, że pomyłka - uspokajał się Nikodem.- Ma się rozumieć.Tym bardziej się cieszę, że wkrótce będziemy mogli ją wyjaśnić.Wprzyszłym tygodniu przyjedzie do Warszawy rejent Winder.Zaprosiłem go, bo to bardzo,bardzo miły człowiek.Widocznie mówił o kimś, kto ma zaszczyt nosić pańskie nazwisko, amoże o jakimś pańskim krewnym.He, he, he!Dyzma nie miał czasu odpowiedzieć.Koncert w salonie skończył się i wśródogłuszających oklasków do gabinetu weszło kilkanaście osób, otaczając ich zwartym kołem.Resztę wieczoru spędził Nikodem jak na rozżarzonych węglach, wreszcie około północywymknął się cichaczem.Siekł ostry drobny deszcz.Nie zapinając palta, Dyzma szedł wolno do domu.Tutaj, nicrozbierając się, rzucił się na kanapę.Sprawa była jasna.140 Jest teraz w rękach Terkowskiego.A Terkowski nie daruje.Mściwa jucha.I sprawa z nimto nie z takim Boczkiem.Wzdrygnął się.Wstał, pozapalał wszystkie światła, zdjął palto, kapelusz, frak i zaczął chodzić po pokoju.Pod czaszką myśli kręciły się jak kołowrotek, aż czoło pokryło się potem.- Bo jeżeliby teraz sprzątnąć Windera.Dałoby się może zrobić.To i co z tego?.Terkowski raz wpadłszy na ślad Ayskowa już nie da się zbić z tropu.A jak Windera niestanie, no! To od razu będzie wiedział, czyja ręka.Nie tylko wyleją.Jeszcze do kryminałuwsadzą.Prosić?.O, nie, to by się na mc nie zdało.Zbyt dobrze wiedział, co to jest Terkowski.Huczało mu w głowie.Całą noc spędził bezsennie.Czuł się teraz przerazliwie samotny ibezsilny.Przecie nawet Krzepickiemu nie mógł się zwierzyć.Co robić.co robić.Zniadania nie jadł i kazał Ignacemu zadzwonić do banku, że czuje się niezdrów i nieprzyjdzie.Jednakże już w pół godziny potem skombinował, że jego nieobecność może dojśćdo wiadomości Terkowskiego.Opanowała go złość.Zwymyślał bez powodu Ignacego iposzedł do banku.Tu ostentacyjnie zlustrował wszystkie biura, zajrzał do Wandryszewskiegoi zrobił mu awanturę o spóznienie bilansu, chociaż sam poprzedniego dnia zaakceptował trzydni zwłoki.Krzepickiemu burknął  dzień dobry i zamknął się na klucz w gabinecie.Rozważał długo, czy też Terkowski mówił już komuś o swych informacjach ipodejrzeniach, doszedł wszakże do przekonania, że tak sprytny człowiek nie zechciałby siędzielić z kimkolwiek posiadaną przewagą.Jak jej użyje? Dyzma nie łudził się, że Terkowskizechce ze skandalem  wywalić i jego, i Jaszuńskiego, i Pilchena.Było zatem jedyne wyjście: podać się zaraz do dymisji, zebrać forsy, co się da, niezapomnieć o kasie koborowskiej, wziąć paszport zagraniczny i wyjechać jeszcze przedprzyjazdem rejenta Windera do Warszawy.Oczywiście na małżeństwo z Niną krzyżyk.Kunickiego trzeba wypuścić i pogodzić się z nim jakoś.%7łeby nie skarżył.- Cholera!.Odezwał się telefon.Krzepicki meldował, że przyszła hrabina Koniecpolska i jeszczejedna pani.Koniecznie chcą się widzieć.- Powiedz pan, że jestem chory.- Mówiłem - tłumaczył się Krzepicki - powiadają, żeby zameldować pomimo to, bo panprezes na pewno przyjmie.Ponury jak noc położył słuchawkę i otworzył drzwi.- Proszę - odezwał się szorstko.Z panią Koniecpolską była ta demoniczna panna Stella.To wprawiło Dyzmę w jeszczegorszy humor.Zaczęły go troskliwie wypytywać o zdrowie i doradzać różnych lekarzy.W końcu wyraziły przekonanie, że ta niedyspozycja nie przeszkodzi Mistrzowi w odbyciuw terminie misterium Loży.Termin właśnie przypada jutro, na nieszczęście mąż paniKoniecpolskiej siedzi w majątku i misterium można urządzić tylko w mieszkaniu WielkiegoTrzynastego.To już do reszty zirytowało Dyzmę.- Niech mi panie dadzą święty spokój.Nie mam teraz głowy do tego.- Wyzdrowieje Mistrz do jutra - zawyrokowała apodyktycznie panna Stella - a obowiązekGwiazdy Trzypromiennej musi być dokonany.- Co tam wyzdrowieję, nie wyzdrowieję - szarpnął się Dyzma.- Zdrów jestem, ale głowynie mam do tego.Mam ważniejsze sprawy na karku.Zaległo milczenie.Nikodem podparł pięścią brodę i odwrócił twarz do okna.- Panie Miszcz - odezwała się cicho pani Koniecpolska - pan mieć jakieś przykroszcz?Nikodem zaśmiał się ironicznie.141 - Przykrość, przykrość.cha, cha, przykrość.Taki gałgan znajdzie się, co człowiekowi nałeb włazi.- O, chyba pan, Mistrzu, każdemu potrafi dać radę - z przekonaniem powiedziała pannaStale.Nikodem spojrzał na nią uważnie.- Nie każdemu.Jak kto pod ziemią ryje, jak świnia, oczernia, łże jak pies.Chce człowiekaz błotem zmieszać, wygryzć.Oczy panny Stelli zwęziły się.- Któż to taki?Dyzma machnął ręką i milczał.- Powiedz, Mistrzu, kto jest przeciw tobie?- Co mam gadać.- Potrzeba powiedzieć - dzwięcznym głosikiem zawołała pani Koniecpolska - potrzeba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl