[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Natomiast jakby dla powetowania tej niespodziewanie regularnej rzeźby terenu, pojawiły się przeszkody w postaci drzew, zbyt masywnych, żeby mogła je zwalić powoli sunąca do przodu tratwa.Rosły tak gęsto, że przynajmniej dwa razy dziennie musieli się zatrzymać, a załoga wyłaziła za burtę i ścinała wyrosłe na drodze zapory.Dobrze, że chociaż dno tratwy znajdowało się na takiej wysokości, że bez trudu przejeżdżała nad najszerszym nawet pniakiem.Miejscami musieli przejeżdżać lub uparcie przebijać się przez obfite poszycie, również obce sofoldyjskim tranom, jak ta bieżąca, parująca woda.Jeżeli tylko w którymś miejscu zebrało się dość ziemi, żeby mogły się w niej utrzymać szeroko rozrośnięte korzenie, nie było jej widać spod krzaków, niewielkich drzewek, paproci, kolczastych bromelii i oplątw.To były te osobliwe rośliny, o których mówił Ethanowi minister Mirmib, kiedy po raz pierwszy wjeżdżali do moulokińskiego portu.Taka roślinność mogła istnieć wyłącznie dzięki ciepłu i wilgotności, jakich dostarczały wulkaniczne źródła.Ethan i Williams debatowali szeroko nad pochodzeniem tropikalnej roślinności, tak groteskowo odbiegającej od tutejszej normy, zastanawiali się, czy pojawiła się dzięki istniejącym w tym regionie warunkom, czy też jest reliktem z czasów, kiedy klimat Tran-ky-ky był cieplejszy.Wielkie koła wyorywały bruzdy w zbutwiałych, powalonych na ziemię kłodach, płoszyły maleńkie, pełzające stworzonka, które rozbiegały się na wszystkie strony, rozpryskiwały miażdżone grzyby.Dzięki swoim dwunastu kołom tratwa nie grzęzła, nawet trafiając niekiedy na miększe podłoże.Williams usiłował oszacować wysokość, na jaką się już wspięli, ale uznał, że mgła i opary uniemożliwiają dokładne obliczenia.Bardziej precyzyjnie potrafił oszacować odległość pokonaną w linii prostej.Wkrótce okazało się, że mgła uniemożliwiała też tradycyjną nawigację.Ta-hoding po prostu utrzymywał kurs na wschód i miał nadzieję, że nadal podróżują w górę głównego kanionu.W miejscach gdzie teren robił się bardziej płaski, natrafiali nie tylko na krzaki i paprocie, ale na jagody i pierwsze kwiaty, jakie Ethan widział na Tran-ky-ky.Chociaż tranowie byli nimi zafascynowani uważał, że są ładne, ale dość pospolite.Williamsa bez reszty pochłaniały spekulacje, w jaki sposób są one zapylane, żeby już nie wspomnieć o wyjaśnianiu samego tego procesu trańskiemu czarodziejowi, Eer-Meesachowi.– To gorąco pozwala na taki rozrost wszystkiego – tłumaczył nauczyciel starszemu tranowi.– Obstajesz przy tym od dawna.Opowiedz mi teraz coś więcej o tym zapyleniu.Jeszcze wciąż nie wytłumaczyłeś mi do końca, co to właściwie jest ta pszczoła?Mówiąc to czarodziej zdjął z siebie ostatni strzęp ubrania.Na pokładzie normą teraz stała się nagość, wszyscy pozbywali się przyodziewku, z czym bez komentarzy pogodziła się zarówno męska, jak i żeńska część załogi.Nie była to już kwestia skromności, tylko przeżycia.Faktem jest, że temperatura pod niosła się teraz tak, że trójka ludzi mogła chodzić bez kombinezonów, które wywiesili do wietrzenia, dawno już należało to zrobić.Ethanowi i jego towarzyszom przyjemnie było chodzić w samej bieliźnie, ale załodze upał zaczynał dokuczać.Niektórzy z żeglarzy Ta-hodinga cierpieli z powodu kompletnie nieznanej im dolegliwości: przegrzania.Sam Ta-hoding przerywał chłodzące go ziajanie tylko wtedy, kiedy musiał coś powiedzieć, a i wtedy ograniczał rozkazy do minimum.Kiedy żeglarzom, jednemu po drugim trzeba było ograniczać czas pracy, zaczęła się żonglerka szychtami, aż w końcu Slanderscree obsługiwała niebezpiecznie szczupła załoga.Nad podróżnikami zawisła groźba, że jeśli wkrótce nie wjadą na teren o niższej temperaturze, może przyjść chwila kiedy zabraknie ludzi do odpowiedniej obsługi statku.Od przodu tratwy dobiegł słaby okrzyk; Ta-hoding i cała reszta w pierwszej chwili zignorowali go, myśląc, że to tylko niespokojne wołanie jednego z przegrzanych członków załogi.Ale w następnym krzyku: – Hej tam na pokładzie sterowym! – brzmiała natarczywa nuta.Zdecydowanie nie był to tylko głos rozdrażnionego upałem marynarza.Oficer ze śródpokładzia z wywieszonym językiem przekazał wiadomość.Odwodnienie nie zdołało powstrzymać zdumienia w jego głosie.– Kapitanie, obserwator z bukszprytu donosi, że po lewej mamy ludzi.Ta-hoding kazał zwinąć wszystkie żagle.Żeglarze burcząc z mozołem gramolili się na górę, by wypełnić rozkaz.Ethan również usłyszał raport.Wkrótce niewielki tłumek zgromadził się nad pierwszą osią, tuż nad lewym kołem.Na dole, na ziemi, stało trzech Złocistych Saia i z niewielkim zainteresowaniem patrzyło na gapiące się na nich, wystające szeregiem nad poręczą statku twarze.Ethan wpatrywał się w nich i nawet na myśl mu nie przyszło zastanawiać się, czy to uprzejmie.Był równie zafascynowany jak Ta-hoding, Hunnar, czy każdy inny tran.Przypomniało mu to ich pierwsze spotkanie z Hunnarem i jego grupą zwiadowczą po rozbiciu się szalupy ratunkowej na Tran-ky-ky.Hunnar był przekonany, że Ethan i jego towarzysze to tylko jakaś osobliwa, bezwłosa odmiana trańskiej normy.A tutaj, w miejscu, gdzie nie miało ich prawa być, stali przedstawiciele tej właśnie odmiany, nad którą wtedy zastanawiał się Hunnar.Bo chociaż każda z trzech dwunożnych istot na dole pod wieloma względami przypominała standardowego trana, były też różnice, i to znaczne.Cała trójka byli to mężczyźni, zbudowani podobnie jak każdy inny członek załogi Slanderscree, lecz zamiast dłuższego, stalowoszarego futra, jakim porośnięty był Hunnar i jego pobratymcy, Złocistych Saia okrywało krótkie, delikatne futerko tak rzadkie, że miejscami przeświecała przez nie naga skóra.Ta delikatniejsza sierść była żółta jak masło, a nie szara; porozrzucane były po niej plamki brązowego lub bursztynowego koloru.Kiedy jeden z nich uniósł włócznię, a następnie oparł się na niej, stojący szeregiem wzdłuż poręczy tranowie wydali z siebie jednoczesne sapnięcie.Te stworzenia nie miały danów! Służąca do chwytania wiatru membrana, jaka wyrastała wszystkim innym tranom pomiędzy dołem biodra a nadgarstkiem, była całkowicie nieobecna.Saia stali też na obutych w sandały stopach.Normalnym tranom uniemożliwiałyby to ich wydłużone szify.A zamiast długich, potężnych łyżew-pazurów trójka tubylców miała u stóp pazury nie dłuższe niż u rąk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|