[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Większa część żywego sznura zwinęła się i popełzła gdzieś w mroki.- Jak?.- chciał zapytać, w jaki sposób ich znalazł, lecz Sam przyłożył palec do ust.- Bez zbędnych słów.Chodźcie za mną.Pociągnęli w krzaki.Nie zdołali ujść nawet dziesięciu metrów, gdy usłyszeli jakiś świst, po czym na ramieniu Eldreth wylądowała Chipsie.- Tylko bez długich pieszczot.- ostrzegał Sam - Tu chodzi o wasze życie.Po około stu metrach stanęli.- Dalej nie możemy już iść.wkrótce ugrzęźlibyśmy gdzieś w ciemnościach.Tutaj przynajmniej jestem pewny, że jesteśmy w miarę bezpieczni.O świcie ruszymy dalej.- Jak się tu dostałeś? Jest tak ciemno.- Nie musiałem.Przez całe popołudnie razem z Mr.Chipsem leżeliśmy niespełna dwadzieścia metrów od was.- Ach, to tak.- Max spojrzał w niebo - Mógłbym służyć za przewodnika.- Naprawdę?.Sporo byś nam pomógł.Te małpy w nocy śpią, jak zabite.- Pozwól mi przejąć przewodnictwo.Pozostań przy Ellie.Gdy wyszli na skraj lasu, przystanęli, a Sam spojrzał na rozciągającą się niżej trawiastą dolinę.- Nie powinniśmy poruszać się po otwartej przestrzeni.- szepnął - W środku lasu drzewa nie pozwolą im na użycie tych sznurów, ale na tej łące.- A zatem wiesz już o lassach?- Oczywiście.- Sam.- szepnęła Ellie -.Mr.Andersen - poprawiła się po chwili.- Pst! - napomniał ciekawską dziewczyn - Wszelkie wyjaśnienia musimy odłożyć na później.Teraz tylko biec.Miss Eldreth, pani będzie naszym liderem.Ja pobiegnę razem z Maxem.Jones.orientuj się i chodu! Gotowy?- Jeszcze minutkę.Max odebrał Eldreth Chipsie i wsadził ją za połę bluzy.Najpierw biegli, później szli, następnie znowu biegli.gorączkowo chwytając oddech, nie marnotrawiąc sił na zadawanie zbędnych pytań i odpowiedzi, pędzili przed siebie, jeden tylko cel mając przed oczyma - aby jak najszybciej zwiększyć odległość w stosunku do osiedla centaurów.Wysoka trawa oraz kompletne ciemności znacznie utrudniały ich wysiłki.Byli już prawie na dnie niecki, a Max zamierzał właśnie rozejrzeć się za strumieniem, gdy Sam wyszeptał rozkazującym tonem- Na ziemię! Padnij!.Natychmiast położył się w trawę, dbając, aby nie zdusić Chipsie.Ellie bez zastanowienia rzuciła się obok.- Centaury? - spytał Max, ostrożnie obracając głowę.- Nie.Cicho!Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu dostrzegł Jones balonowatego stwora, sunącego około trzydzieści metrów nad doliną.Leciał w odległości niespełna stu metrów od nich, lecz zaraz zmienił kierunek i zaczął frunąć wprost w stronę zbiegów.Powoli zniżył pułap.W tej chwili był już tuż nad ich głowami.Sam ponownie wyciągnął pistolet i ostrożnie wycelował.Z lufy wydobyła się cienka, fioletowa smuga.suchy trzask, a za moment stworzenie spadło na ziemię tak blisko, że Max czuł swąd spalonego ciała.- Jeden szpieg mniej.- szepnął Sam, chowając broń.- A teraz, droga dziatwo, znowu przed siebie.Ellie spostrzegła potok w chwili, gdy wpadła w zimną wodę.Wydobyli ją ze strumienia, po czym razem zaczęli brnąć przez nurt, przystanąwszy na krótko, aby ugasić pragnienie.- Co się stało z pani lewym butem? - zapytał Sam, gdy już dotarli do brzegu.- Prąd zerwał mi go z nogi.Sam zaczął szukać, lecz bez efektu: rozświetlana jedynie słabym światłem księżyca woda wyglądała, jak atrament.- Trudno - stwierdził po bezowocnym grzebaniu się w strumieniu - Bez sensu dłużej tu tkwić.Musi się pani pogodzić z ranami na stopach.Aha, radziłbym zdjąć i drugi but.Bez większych niespodzianek wkrótce dotarli do zbocza pagórka, za którym było już osiedle kolonistów i statek.Lecz tutaj Ellie rozcięła piętę o wystający kamień.Z całej siły powstrzymywała się od płaczu i z zaciśniętymi zębami usiłowała wspinać się dalej, aż doszli na sam szczyt wzgórza.Max chciał wejść w wąwóz.czasu było niewiele, gdyż wschodnia linia horyzontu poróżowiała - wkrótce miało wzejść słońce, a wtedy ich prześladowcy odkryją ucieczkę i wyruszą w pogoń.Już miał zamiar schodzić, gdy Sam go powstrzymał.- Najpierw musimy się rozejrzeć.to nie jest miejsce, skąd wyruszyliście.- Oczywiście.Powinniśmy pójść nieco na północ - przywołał z pamięci obraz tego feralnego dnia, kiedy to postanowili wybrać się na tę pechową majówkę.Zrekonstruował topografię terenu i porównał model ze zdjęciem lotniczym, które pamiętał jeszcze ze sterowni "Asgarda".- Statek leży za następnym wzgórzem.- Tak też i myślałem.Leżeliśmy tam wraz z Chipsie między drzewami niemal całą wieczność.Zanim tu doszliśmy, pojaśniało i musieliśmy czekać cały dzień.- Czy to ma jakieś znaczenie? W dolinie, gdzie wylądował statek, nigdy nie było centaurów.- Chcesz powiedzieć, że ty nie widziałeś centaurów.W międzyczasie wiele się zmieniło.nie zapominaj, że nie było cię tu już od kilkunastu dni.Obecnie przeżywamy coś w rodzaju inwazji.Niebezpieczeństwo jest tym większe, im bliżej statku się znajdujemy, dlatego radziłbym mówić nieco ciszej.A teraz, jeśli potrafisz, prowadź nas na wzniesienie tuż naprzeciwko statku.Max czuł się na siłach, nawet jeśli miało to oznaczać, że musi znaleźć właściwą drogę w prawie nieznanym terenie, posługując się jedynie swą fotograficzną pamięcią, która zanotowała jakąś bardzo niedoskonałą mapę o zbyt dużej skali.Im bliżej było świtu tym większy pośpiech doradzał Sam.Obecnie szli nieomal bezgłośnie, choć Ellie utykała coraz bardziej i coraz trudniej było jej powstrzymać jęki bólu.- Naprawdę współczuję pani.- wyszeptał Sam w chwili, gdy ranna dziewczyna musiała zeskoczyć z dużego skalnego bloku.Noga krwawiła coraz bardziej, a na białych skałach widniały czerwonobrunatne ślady - Współczuję i przykro mi z powodu pani cierpień, ale chyba lepiej, jeśli dojdzie pani do domu ranna, niż zostanie pojmana przez tych zwyrodnialców.- Wiem - jej twarz wykrzywił grymas bólu, lecz nie wydała najmniejszego jęku.Dotychczas nie słyszeli ani słowa skargi z jej strony.Kiedy wreszcie dotarli do niewielkiego pagórka na wprost statku, było już zupełnie widno.Max wskazał ręką pojazd, leżący w odległości niespełna pół mili.- Chyba musimy teraz zejść na dół.- wyszeptał z ulgą.- Nie.- sprzeciwił się przyjaciel.- Dlaczego nie?- Ponieważ wujaszek Sam jest zdania, że lepiej będzie skryć się w tych krzakach, wystawić plecy na żer komarom i czekać, aż zajdzie słońce.Max spojrzał na zbocze - zaledwie tysiąc metrów.- Przecież moglibyśmy pokonać tę drogę jednym skokiem.- Chyba zapomniałeś, mój drogi, że co cztery nogi, to nie dwie.A ja myślałem, że masz taką wspaniałą pamięć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|