[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Niech pani wezmie, proszę  nalegał ze staropolską gościnnością  mnie to zawsze dobrze ro-bi.Gdy mam po przepiciu katzenjammer i uczuję się mat42, zaraz wezmę kapsułkę.To może sięzdawać żart, ale to już tak jest.Zresztą, ja pani nie sekuję, niech pani wezmie albo nie.A przechylając się, dodał ze znaczącym zmrużeniem oczu: Czasem się człowiek zalampartuje, cóż robić? to nie grzech.Tymczasem w pierwszej izbie powoli zaczął wzrastać szmer wcale niedwuznaczny.Znudzenidługim milczeniem %7łydzi poczęli szeptać pomiędzy sobą, a słowo  cham brzęczało jak natrętnamucha w powietrzu.Stojący w pobliżu chłopi, jakkolwiek pełni rezygnacji i apatii, która im nadawała wszelkie kwa-lifikacje na posłów sejmowych, zaczęli strzyc uszami i obruszać się na szwargotanie żydowskie,którego głównej treści domyślali się łatwo.Zresztą słowo  a cham we wszystkich żargonach majedno znaczenie, a ton pogardliwy nie uszedł ich baczności.Policjanci nie zwracali w tej chwili42mat (niem.)  zmęczony, osłabiony127 wielkiej uwagi na gromadę swych jeńców.Wchodzili i wychodzili, trzaskając drzwiami i potrąca-jąc co chwila Kaśkę, która przytulała się do ściany, pragnąc zajmować jak najmniej miejsca.Jeden z chłopów, dotknięty wreszcie do żywego, wpakował czapkę na kudłaty łeb i wziąwszysię pod boki, postąpił ku %7łydom. A z widkiż tobie, %7łydu, pryszło mene chamom nazywaty?  począł groznie, zaciskając pięściew sposób wcale niedwuznaczny.Zainterpelowany w ten sposób Polak wyznania mojżeszowego poskoczył naprzód, machającdziwacznie rękami: A ty, kudłaty paskudnik! Ty, rusiu proklaty! Ty nawet kaiserliche Policei się nie boisz? ny, tybędziesz i tu na mnie następować.Herr Policei! Herr Policei, der cham macht a kłótnies!43Wezwani policjanci wkroczyli pomiędzy  dzieci jednej matki ziemi , używając dozwolonej wtym wypadku interwencji kułakowej, a chcąc zaznaczyć, że wyznają równouprawnienie, jednako-wą dozą kułaków obdarzyli tak Polaka wyznania mojżeszowego, jak i Rusina.%7łydzi jednak nie dawali za wygraną  rozpoczęli gwarliwą rozmowę i Bóg wie, na czym by sięskończyło, gdyby nie drzwi otwierające się z impetem i wpuszczające do wnętrza izby całą groma-dę jakichś mężczyzn i policjantów.Jeden ze świeżo przybyłych zwraca ogólną uwagę swą komiczną powierzchownością.Krótki,gruby, z twarzą jowialną, oblaną purpurową falą krwi, zda się tryskającą spoza sinego naskórka,idzie na czele całej gromady, gestykulując i rozprawiając żywo.Czarne jak smoła włosy i takież oczy, biegające pośród zakrwawionych białek, nos krogulczozakrzywiony nadawały mu postać włoskiego bandyty.Ale olbrzymia tusza, a zwłaszcza wyraz do-broduszności i jowialnej wesołości, rozlanej na wygolonej twarzy, przeczyły krwiożerczemu po-wołaniu.Zmiał się nawet głośno, serdecznie, szerokim, porywającym śmiechem, odsłaniając dwarzędy sczerniałych zębów i trzymając się za boki.Wszedł z gołą głową, bez kapelusza, a teraz, nieprzerywając śmiać się, wyciągnął z kieszeni olbrzymią pąsową w kraty chustkę i zawiązał ją sobiekoło głowy tworząc w ten sposób rodzaj turbana.Drugi z pojmanych był zupełnym przeciwstawieniem wesołego jegomościa.Długi, chudy, ra-sowy, z energicznie markowaną maską twarzy, starannie wygolony, wyglądał na człowieka dobre-go rodu, strąconego chwilowo w kałużę pijaństwa i rozpusty.Blady jak ściana wodził błędnymioczami po obecnych i chwiał się na nogach, nie mogąc odzyskać utraconej równowagi.Na twarzymiał ślady ceglastej, tłustej farby, a na jednym policzku rudy, ze scenicznej krepy, nalepiony ma-styksem, kawałek brody.Suknie tych obydwóch ludzi zniszczone, powalane kurzem i tysiącem plam nieokreślonego po-chodzenia, ręce brudne, pokryte sinawą barwą na zgięciach palców, świadczyły dowodnie o zami-łowaniu w spędzaniu nocy na miłych i użytecznych rozrywkach, które przeważną część artystycz-nej drużyny tego miasta do obłędu, nędzy i strasznego końca doprowadzały.Ludzie ci widocznienależeli do inteligencji umysłowej, a mimo to nie wahali się maczać swych rąk w brudzie szyn-kownianym, tarzać się w błocie rynsztoków, pełnych nocnych ścieków, i tracić talent, godnośćosobistą, zapierać się swego  ja człowieczego, aby na równi ze zwierzęciem rzucać się w grożąceśmiercią płomienie.Dama w dżetach przemknęła teraz szybko przez zbitą gromadę policjantów, dozwalając w tensposób urzędnikowi inspekcyjnemu zająć się wymierzaniem sprawiedliwości w imieniu cesarsko-królewskiej policji.Pan Rimotat odprowadził damę aż do drzwi, uśmiechając się i wysuwając zapadłe piersi, tak żeaż sztywny gors od koszuli zatrzeszczał ze zdziwienia.Gdy Kaśka ujrzała tę wspaniałą postać męską, zadrżała z bojazni, sądząc, że jej ostatnia godzinasię zbliża.Powaga, nieodłączna od policyjnego austriackiego urzędnika, zaimponowała jej nie-zmiernie.Lecz on z najwyższym podziwem zwrócił się ku świeżo wprowadzonym, a serdecznie43kaiserliche Policei.Herr Policei!.der cham macht a kłótnies! (żarg.)  cesarskiej policji.Panie policja!.tencham wszczyna kłótnie!128 pijanym więzniom, i grzecznym gestem zaprosił ich do swego gabinetu.Gdy weszli, p.Rimotatpośpieszył do biurka, a siadając z powagą na fotelu, podsunął nieznacznie pod siebie grubą księgę,zawierającą przepisy policyjne.Pragnął wydać się wyższym i zaimponować niezwykłym gościom,zapomniał przeto o uszanowaniu należnym prawu i traktującym o nim księgom.Poza pojmanymi stanął tłum policjantów, widocznie wzburzonych, zaalarmowanych, niezwykleporuszonych.Tworzyli oni w ten sposób gęstą, ciemną ścianą, na której tle rysowały się dwie dzi-waczne postacie, chwiejące się lub podtrzymujące się wzajemnie.Mniejszy jegomość śmiał się ciągle.Zmiech jego przeciągły, serdeczny jest szczerze zarazliwy.W pierwszej izbie zaczynają śmiać się chłopi, nawet blady wyrostek zatyka sobie usta zatłuszczonączapkę.I Kaśka czuje, że gdyby nie była tak smutną i nieszczęśliwą, śmiałaby się z tym czerwo-nym jegomościem, tak łaskotliwie działa na nią szeroki, wspaniały śmiech, rozlegający się jakdzwon pod brudnym sufitem izb policyjnych.Pan Rimotat zmuszonym został skryć się na chwilę za biurko.Czuje, że nie zdoła utrzymać dłu-żej swej powagi i wybuchnie w oczach policjantów głośnym śmiechem, porwany zarazliwą weso-łością tej twarzy czerwonej, śmiesznej, wykrzywionej, jak rozbawieni mnisi na karykaturalnychobrazkach.Policjanci jedni nie śmieją się wcale.Mają wzburzone twarze, a jeden z nich dość energiczniewstrząsa trzymanym w ręku czakiem, którego sukno, kulą przedziurawione, ma stanowić corpusdelicti całego przestępstwa.To zastanawiające wzburzenie całej trupy cesarsko-królewskich stró-żów porządku przywołuje pana urzędnika do przytomności [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl