[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Postanowił oszczędzać je na moment, gdy Chińczycy zbliżą się jeszcze bardziej.Kiedy przestał strzelać, doznał uczucia oderwania od tej wojny; patrzył teraz z pozycji widza, a nie uczestnika.Żołnierz na lewo od Andre przyłożył karabin do policzka.Z komory jedna po drugiej wyskakiwały łuski po nabojach.To samo działo się na prawo.Tylko Andre leżał bezużytecznie, bezczynny w krytycznym momencie swojego życia.Przyszło mu na myśl, by wyskoczyć z dziury i zabrać karabin poległego Chińczyka, ale to byłby samobójczy krok.Wyciągnął szyję, by zobaczyć, czy nie dostał któryś z kolegów z drużyny.Wtedy mógłby przynajmniej wezwać pomoc; a gdyby ktoś zginął, mógłby zabrać mu amunicją.Wyglądało jednak na to, że wszyscy z wyjątkiem niego są bardzo zajęci walką.Jego sąsiad z lewej uniósł się lekko i rzucił ręczny granat, który leciał przez las, pozostawiając za sobą smugę dymu, a potem snop iskier.Andre zapamiętał widok granatu odbijającego się od drzewa.Andre było zimno i cały lepił się od potu.- Słyszysz mnie teraz? - rozległ się czyjś głos.Poczuł silny, kwaśny zapach i kłucie w nozdrzach.Odrzucił głowę do tyłu, uderzając się boleśnie o drzewo.Ból przeszył mu czaszkę.Pochylił się i zwymiotował.- Jezu Chryste! - powiedział ktoś z niesmakiem.Andre otworzył oczy i zobaczył, że ktoś obok niego rzuca na ziemię pojemnik z solami trzeźwiącymi.Przewrócił się na bok z wyczerpania i ułożył pulsującą bólem głowę na ziemi.Czuł się tak, jakby ktoś mu przepołowił twarz.Pocił się obficie.Nie był w stanie wykrzesać w sobie dosyć sił, by się ruszyć z miejsca; nie interesowało go nic poza pragnieniem, by znowu oddychać bez bólu.Ktoś otworzył mu siłą powieki i zaświecił w oczy małą kieszonkową latarką.- Co z nim? - usłyszał głos dowódcy plutonu, kiedy światełko zgasło.- Nie najgorzej, panie poruczniku.Najwyżej mały wstrząs mózgu.- Porucznik ukląkł przy jego boku.- Dobrze się czujesz, Faulk?Andre wymamrotał coś niezrozumiale; sam nie bardzo wiedział, co chciał powiedzieć.Porucznik jednak wstał usatysfakcjonowany.- Jakie mamy straty? - zapytał.- Dwóch zabitych, obaj z trzeciej drużyny.Pięciu rannych, w tym dwóch ciężko.- Milczenie przerwało ciche: “Cholera!” dowódcy plutonu.Andre słuchał z zamkniętymi oczami.Głowa tak go bolała, że nie mógł uchylić powiek.Zatrzeszczało radio.Porucznik coś odpowiedział, zaszeleściła mapa, po czym dowódca odmeldował się.- Wycofujemy się, sierżancie Davis - oznajmił.Andre początkowo sądził, że oznacza to przejście na tyły, jak najdalej od walki, kilkaset metrów za linię obrony, w miejsce, gdzie będzie się można w końcu chwilę przespać.Ale w głosie porucznika pobrzmiewała gorzka nuta.- Potrzebujemy trochę czasu, panie poruczniku - wyjaśnił sierżant.- Mamy paru ludzi niezdolnych do walki.- Wiem o tym, do diabła! Ale co mam zrobić? Powiedzieć dowódcy kompanii, że nie wykonam rozkazu? Wycofujemy się.Cała kompania.Natychmiast oderwij ich na nogi.- Porucznik odszedł.Sierżant szeleszcząc mundurem, nachylił się i chwycił Andre za ramią.- Idziemy, Faulk - powiedział kojąco i pociągnął.Andre zaczął wstawać; sierżant o mało nie wyrwał mu raki ze stawu.W końcu stanął na nogach.- Chodź, poszukamy twojej drużyny.- Ale.- Co ale? - warknął sierżant.Andre oblizał wyschnięte wargi.- Nie mam już amunicji.Sierżant był od niego starszy.Miał może ze dwadzieścia sześć lat.- Znajdziemy ci chińskiego kałasza albo 56-2.Mamy ich całe stosy.CAMP DAVID, MARYLAND23 kwietnia, 15.00 GMT (10.00 czasu lokalnego)Członkowie Połączonych Szefostw Sztabów byli ubrani w mundury; Gordon Davis miał na sobie luźne spodnie i koszulę z rozpiętym kołnierzykiem.Pomiędzy dwoma kominkami, na tle ściany wykładanej ciemną boazerią, stały stojaki z mapami.- Mamy poważne problemy z rozruchami w Jixian i Nancha - zameldował generał Dekker.Wskazał na mapie oba miasta, leżące na południe od granicy.- Porządek uległ całkowitemu załamaniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|