[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miłe, prawda? Nie ma mięsa, soczewica i fasola są za drogie, a zatem mamusie napychają dzieci sucharami i cukierkami, wszystkim, co jest tanie.Żarówka zamigotała i zgasła.Soi znalazł po omacku drogę przez pokój i w gmatwaninie piętrzących się na lodówce drutów odszukał przełącznik małej lampki.Mdły blask rozproszył ciemność.- Trzeba naładować akumulatory - mruknął.- Ale można poczekać z tym do rana.Większy wysiłek po jedzeniu źle wpływa na krążenie krwi i trawienie.- Cieszę się, że pana widzę, doktorze - odezwał się Andy.- Bo widzi pan, mam pewien kłopot.Otóż wszystko, co zjem, wędruje zaraz do żołądka.- Bardzo zabawne, panie Mądraliński.Naprawdę, Shirl, nie pojmuję, jak możesz wytrzymać z tym dowcipnisiem.Po jedzeniu wszyscy poczuli się lepiej i rozmawiali aż do czasu gdy Soi ogłosił, że wyłącza światło, by oszczędzać akumulatory.Mała kostka zalatującego rybą węgla morskiego spłonęła na popiół i pokój zaczął się wyziębiać.Powiedzieli sobie dobranoc i rozeszli się.Andy ruszył pierwszy, aby znaleźć latarkę.W ich pokoju było jeszcze zimniej.- Idę spać - powiedziała Shirl.- Nie jestem naprawdę zmęczona, ale to jedyny sposób, aby się ogrzać.Andy bezskutecznie pstrykał przełącznikiem zawieszonej pod sufitem lampy.- Prąd jest wciąż wyłączony, a ja mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia.Co się dzieje, to już tydzień, odkąd ostatni raz mieliśmy światło wieczorem?- Pozwól mi się położyć, to wezmę od ciebie latarkę i poświecę.Starczy?- Będzie musiało.Rozłożył notatnik na komodzie, obok położył formularz wielokrotnego użytku i zaczął przepisywać informacje do raportu.Lewą dłonią rytmicznie ściskał latarkę.Powinno być cicho tej nocy, deszcz i ziąb przegoniły ludzi z ulic.Powarkiwanie małego generatorka, przerywane od czasu do czasu poskrzypywaniem rysika na plastiku, brzmiało w tej ciszy nienaturalnie głośno.Było dość światła, by Shirl mogła się rozebrać.Zadrżała, zdjąwszy wierzchnią odzież i szybko naciągnęła grubą, zimową piżamę i pocerowaną parę skarpetek, których używała tylko do snu.Na to narzuciła jeszcze sweter.Prześcieradła były zimne i wilgotne, nie zmieniali ich od czasu, gdy zaczęły się kłopoty z wodą.Wietrzyła je, jak często się dało, ale to niewiele pomagało.Równie wilgotne były jej policzki, ale dopiero dotknąwszy ich palcem przekonała się, że to łzy.Starała się nie pociągać nosem, by nie przeszkadzać Andy'emu, który przecież bezsprzecznie starał się jak mógł.Robił wszystko, co tylko możliwe.Owszem, kiedyś, nim się tu wprowadziła, było inaczej.Życie było łatwe, jedzenie dobre, mieszkanie zawsze ogrzane, a gdy wychodziła, miała przy sobie Taba, jej ochronę osobistą.Wystarczyło sypiać z nim parę razy na tydzień, czego nie cierpiała, nie znosiła nawet gdy jej dotykał, ale przynajmniej zawsze szybko załatwiał swoje.Dzielenie łóżka z Andym to było coś zupełnie innego.To było dobre i mocno żałowała, że Andy jeszcze się nie kładzie.Zadrżała znowu i nade wszystko zapragnęła przestać płakać.ZIMA Nowy Jork chwiał się na krawędzi katastrofy.Każdy z zamkniętych sklepów, wokół którego gromadziły się głodne i przerażone tłumy, był potencjalnym zarzewiem konfliktu.Rozwścieczeni ludzie szukali kogoś, kogo mogliby uczynić winnym.Gniew rozniecał zamieszki przeradzające się w rabunek, najpierw żywności, potem wody, a w końcu wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość.Policja ledwie panowała nad sytuacją, byle iskra mogła zamienić gniewny protest w krwawy chaos.Z początku zwykłe pałki i obciążone ołowiem pały oddziałów szturmowych wystarczały, by kontrolować tłumy.Gdy one zawodziły, był jeszcze gaz.Napięcie jednak narastało.Ludzie przepędzeni z jednego miejsca zaraz zbierali się w innym.Owszem, sikawki były skuteczne, ale ciężarówek z sikawkami było za mało, brakowało poza tym wody, by napełnić puste zbiorniki.Departament Zdrowia zakazał używania w tym celu wody rzecznej, byłoby to jak rozpylanie trucizny.Tę niewielką dostępną ilość czystej wody należało zachować na inne potrzeby.W mieście zaczęły wybuchać pożary, które ledwo było czym gasić.Wiele ulic było zablokowanych i wozy strażackie musiały pokonywać dalekie objazdy.Niektórych pożarów nie udało się opanować.Około południa zwykle całość miejskiego sprzętu była w użyciu.Pierwszy strzał padł kilka minut po dwunastej dwudziestego pierwszego grudnia.Oddany został przez strażnika z opieki społecznej do mężczyzny, który wybił szybę w oknie magazynu żywności przy Tompkins Sąuare i zamierzał wejść do środka.Mężczyzna zginął.Nie była to jedyna ofiara.Strzały było słychać coraz częściej.Kilka szczególnie newralgicznych i kłopotliwych rejonów ogrodzono drutem kolczastym, ale drutu też nie było wiele.Gdy się skończył, ponad zatłoczonymi ulicami mogły już tylko krążyć śmigłowce, warcząc bezradnie.Wykorzystano je później jako powietrzną służbę obserwacyjną wyszukującą miejsca, gdzie uzupełnienia były najpilniej potrzebne.Lecz wszelki wysiłek jawił się już jako daremny, wszyscy zostali bowiem wysłani do walki i rezerw nie było.Po pierwszym starciu nic nie mogło już zrobić na Andym szczególnego wrażenia.Przez resztę dnia i większą część nocy usiłował, razem z innymi policjantami, przywrócić prawo i porządek w rozdzieranym walką mieście [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl