[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fale zamarły stopniowo i toń powoli znieruchomiała.Młodzieniec nie krzyknął, nie uciekł, a tylko pokiwał głową.- To musi być tutaj - wyszeptał.Ciemność ustąpiła i powróciło światło.Żelazny John zniknął, sala była pusta.Zerknąłem na Floyda, wydawał się równie zdezorientowany jak ja.- Czyżbym nie chwycił puenty? - zapytałem.- Szkoda psa - odparł.Spojrzeliśmy na Stinga, który w zamyśleniu kiwał głową.- To dopiero początek - oznajmił.- Zrozumiecie, o co chodzi, kiedy obejrzycie resztę.- Nie zechciałbyś nam wyjaśnić, o czym mówisz? Stingo potrząsnął głową ze zdecydowaną odmową.- Później, ewentualnie.Nie sądzę jednak, abym musiał.Sami się przekonacie.- Oglądałeś już tę holoszopkę?- Nie.Czytałem natomiast mitologię.Lepiej obejrzyjcie resztę, zanim będziemy o tym dyskutować.Już miałem protestować, ale ugryzłem się w język.Uświadomiłem sobie, że nie ma sensu go naciskać.Ot­worzyły się drzwi i wrócił nasz przewodnik.- Oto człowiek, którego szukamy - powiedziałem pa­miętając o naszej wcześniejszej decyzji.-Dowiedzieliśmy się z wiarygodnych źródeł, że jutro skoro świt odbywa się targ.- Wasze źródła się nie mylą.Jutro mamy dziesiątego, a to jest dzień targowy.Zawsze dziesiątego, gdyż nomadzi zapamiętają datę tym sposobem, że codziennie znaczą sobie palec sadzą i kiedy wszystkie palce mają już.- Dobra, dobra, dzięki.Umiem liczyć do dziesięciu bez uwalanych paluchów.Moi przyjaciele muzycy i ja sam chcielibyśmy wpaść na targ.czy to możliwe?- Wystarczy poprosić, wielki Jimie ze Stalowych Szczurów.- Właśnie poprosiłem.Czy ktoś może nam rano poka­zać drogę?- Najlepiej byłoby skorzystać z Rydwanów Ognia.- Zgadzam się, najlepiej.Dla nas aż za dobrze.Spacer to cudowne doświadczenie.- Przespacerujcie się zatem, skoro macie takie życzenie.Dostaniecie eskortę.Mamy teraz porę obiadową i przygotowa­liśmy bankiet na waszą cześć.Bądźcie łaskawi udać się za mną.- Prowadź, przyjacielu.Dopóki nie każecie nam wtrajać dendronów na surowo, jesteśmy waszymi zachłannymi gośćmi.Po drodze odkryłem, że moje palce żyły własnym ży­ciem.Albo raczej świerzbiła je moja markotna podświado­mość.Śmignęły po pulpicie komputera i ujrzałem przed sobą rozjarzone liczby.Dziewiętnaście i pulsujące czerwone jedenaście.Jedenaście dni do końca.Lepiej, żeby targ o poranku zdał się na coś.ROZDZIAŁ 15- Zapowiada się śliczny dzień - oznajmił głos.Każde słowo przeszyło mi głowę niczym zardzewiała strzała, rozdzierając i drapiąc coraz boleśniej jedną wielką ranę, którą miałem w czaszce.Rozchyliłem mgli­ście jedno oko, ale jaskrawy blask tylko wzmógł cier­pienie.Energii mi starczyło na wykrzywienie ust i ponure warknięcie, kiedy nasz gospodarz w złotym przyodziewku fruwał po kwaterze, którą nam przydzielono.Rozsuwał kotary, zbierał porozrzucaną odzież i ogólnie biorąc zachowywał się jak najnieznośniej o szarej godzinie.Dopiero gdy usłyszałem trzask drzwi zewnętrznych, wy-tarabaniłem się z łoża i zgasiwszy oślepiające światła, podczołgałem się do mojej torby, tam gdzie leżała, to znaczy pod ścianą.Po dwóch nieudolnych próbach zdołałem wreszcie ją otworzyć i wypstryknąć tabletkę otrzeźwiacza.Łyknąłem ją na sucho, a potem siedziałem sztywno i czekałem, aż zbawienne chemikalia wsiąkną w moje znękane ciało.- Co było w tym zielonym piwie? - wycharczał Floyd zanosząc się kaszlem.Między kaszlnięciami wył jak opęta­ny, gdy głowa jak z odbezpieczonym granatem w środku latała mu na wszystkie strony.Ból powoli ze mnie wyciekał, toteż zdołałem wypstryknąć biedakowi tabletkę i niepewnym krokiem podszedłem do jego łoża boleści.- Łyknij.Ją.Szybko.Pomoże.- Mieliśmy w nocy niezłą balangę - stwierdził życzliwie Stingo.Splótł palce i ułożył je wygodnie na obszernej wypukłości brzucha.- Zdechnij - wysapał Floyd, sięgnąwszy drżącymi pal­cami po procha.-I smaż się w piekle przez wieczność.Plus jeden dzień.- Mamy leciutkiego kaca? - wesoło zaszczebiotał Stin­go.- I słusznie, wziąwszy długość tutejszych nocy.Ich ochlaje muszą się ciągnąć w nieskończoność.A może to tylko tak wygląda? Trochę jedzonka, trochę snu.Trochę jedzonka, trochę drinków.A może więcej niż trochę.Piwo było dosyć wstrętne, więc wypiłem tylko jedno.Ale te mięsiwa, same pyszności! Te jarzynki, te zawiesiste sosy.Smakował mi chlebuś i czerwony sosik, a.W tym momencie głos mu uwiązł w gardle, bo Floyd wypełzł z łóżka i zataczając się i jęcząc, uciekł z pokoju.- Jesteś podły - mruknąłem do Stinga, z mlaśnięciem zaciskając spieczone usta i czując się już trochę lepiej.- Wcale nie.Próbuję tylko uwypuklić kilka prawd.Misja przede wszystkim.Tankowanie, kac i puszczanie pawia w technikolorze zawieszamy do uroczystych ob­chodów naszego zwycięstwa.Nie mogłem na to nic powiedzieć.Miał drań rację.- Komunikat przyjęty - odparłem sięgając po ciuchy.-Spokojne życie, dużo odpoczynku i surowych warzyw.Pozytywne myśli.Brzask rozświetlił okno.Nowy dzień.Jeszcze dziesięć dni i po krzyku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl