[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ogolonej głowie powiewał mu skąpy kosmyk włosów, a wąskie, zaciśnięte usta były okolone dłu­gimi, obwisłymi wąsami.Pirat miał na nogach zielone, shemickie ciżmy ze sterczącymi noskami, a w ręku dzierżył długi, prosty miecz.Conan zmarszczył brwi.- Na Croma, to Sergiusz z Khoroski!- Tak, na Isztar! - huknął gigant, patrząc nań z nie­nawiścią.- Myślisz, że zapomniałem? Ha! Sergiusz nigdy nie wybacza zniewagi! Teraz powieszę cię za nogi i żywcem obedrę ze skóry.Brać go, chłopcy!- Tak, spuść swoje psy, grubasie - prychnął Conan z gry­zącą pogardą.- Zawsze byłeś tchórzem, ty kothyjski kundlu!- Tchórzem? Ja? - na szerokiej twarzy pojawił się grymas wściekłości.- Broń się, psie z północy! Zaraz wypruję ci flaki!Piraci natychmiast utworzyli krąg wokół obu przeciwników, dziko wywracając oczyma i szczerząc zęby z radości.Wysoko w górze ukryta między głazami Oliwia patrzyła na to z niepo­kojem, zaciskając pięści aż paznokcie wbijały się jej w ciało.Walka rozpoczęła się bez zbędnych formalności: mimo ogromnej tuszy Sergiusz runął na przeciwnika jak burza.Klnąc wściekle przez zaciśnięte zęby, raz za razem wymierzał straszliwe ciosy.Conan walczył w milczeniu; tylko w zwężo­nych oczach jarzył mu się złowrogi ognik.Po chwili Kothyjczyk przestał kląć, aby oszczędzić oddech i w ciszy słychać było jedynie szuranie depczących murawę stóp, szczęk stali i cię­żkie dyszenie pirata.Miecze błyskały żywym ogniem w promieniach poranka, raz po raz unosząc się i opadając ze świstem.Wydawały się odbijać od siebie i znów ku sobie podążać, jak związane niewidocznymi pętami.Sergiusz cofał się; tylko nadzwyczajna zręczność ratowała go przed szybkimi jak myśl atakami Cymmerianina.Nagle rozległ się głośniejszy szczęk, głuchy stuk i zduszony krzyk.Piraci wydali przeraźliwy ryk zawodu, gdy miecz Conana przeszył masywne ciało ich przywódcy.Ostrze wyszło między łopatkami Sergiusza i przez moment tkwiło tak, błyszcząc w słońcu; potem barbarzyńca wyrwał je z ciała przeciwnika.Szeroko rozłożywszy ramiona Sergiusz runął na ziemię i legł bez ruchu w rozszerzającej się kałuży krwi.Conan odwrócił się do wytrzeszczających oczy piratów.- No, psy! - wrzasnął.- Wysłałem waszego wodza do piekła, a co o tym mówi prawo Czerwonego Bractwa?Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, kryjący się za plecami innych Brythuńczyk o szczurzej twarzy błyskawicznie posłużył się swoją procą.Kamień śmignął w powietrzu i sięgnął celu; Conan zatoczył się i runął jak dąb pod toporem drwala.Oliwia kurczowo chwyciła się głazu.Świat zawirował jej w oczach; widziała tylko bezwładnie leżącego na murawie Cymmerianina i krew sączącą się z jego rozbitej głowy.Pirat o szczurzej twarzy z okrzykiem triumfu skoczył, by dobić nieprzytomną ofiarę, ale chudy Korynthianin odepchnął go w porę.- Cóż to, Aratusie, chcesz złamać prawa Bractwa, psie!- Nie łamię żadnego prawa! - warknął Brythuńczyk.- Nie? Ty psie, człowiek, którego ogłuszyłeś jest wedle prawa naszym kapitanem!- Nic podobnego! - wrzasnął Aratus.- On nie należał do naszej bandy, był obcy.Nie przyjęliśmy go do Bractwa.Zabijając Sergiusza wcale nie stał się naszym kapitanem, tak jak stałby się nim ten z nas, który zdołałby tego dokonać.- Jednak chciał do nas przystać - odparł Kothyjczyk.- Tak powiedział.Podniosła się wrzawa; jedni wzięli stronę Aratusa, inni Korynthianina, na którego wołali Ivanos.W powietrzu gęsto przelatywały wyzwiska i przekleństwa; ręce szukały rękojeści sztyletów.W końcu przez zgiełk przedarł się gromki głos Shemity:- Po co kłócić się o trupa?- On żyje - odparł Korynthianin, pochyliwszy się nadciałem barbarzyńcy.- Kamień ześliznął mu się po czaszce; jest tylko nieprzytomny.Słysząc to piraci znów zaczęli się spierać.Aratus nada! chciał dobić rannego, ale Ivanos stanął nad Cymmerianinem z mieczem w ręku, broniąc go przed wszystkimi razem i każ­dym z osobna.Oliwia czuła, że Korynthianin nie tyle przejmuje się losem Conana, ile korzysta z okazji, by przeciwstawić się Aratusowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl